...

Szanowny Użytkowniku

25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Poniżej znajdują się informacje dotyczące przetwarzania danych osobowych w Portalu MistrzBranzy.pl

  1. Administratorem Danych jest „Grupa 69” s.c. z siedzibą w Katowicach, ul. Klimczoka 9, 40-857 Katowice
  2. W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Administratorem pod adresem e-mail: dane@mistrzbranzy.pl
  3. Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
  4. Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
  5. Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
  6. Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
  7. Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
  8. Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
  9. Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
  10. Administrator informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.

Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności.

dodano , Redakcja PS

Chlebowa królowa Polski

Burza bujnych czarnych loków, przenikliwe światełko w oczach, oryginalne zbożowe tatuaże i kultowe kuboty na stopach. O kim mowa? Gdyby pytanie to padło w „Milionerach”, każdy szanujący się zjadacz chleba wiedziałby, że to „Cała w Mące”, czyli Monika Walecka – bezsprzecznie chlebowa królowa Polski.

Mam przyjemność znać Monikę od kilku lat, po raz pierwszy spotkałyśmy się na jednym z blogowych zlotów. Od początku wyróżniała się tym „czymś”, co sprawia, że widzimy w nowo poznanej osobie niecodzienny blask i wyjątkowość, chcemy ogrzać się w niezwykłym cieple i łagodności jej głosu. Monikę otacza aureola najpiękniejszego na świecie zapachu gorącego chleba, ciepłych croissantów i chrupiących bagietek. Kto poznał Monikę, już na zawsze będzie częścią świata, który pachnie prawdziwym domowym chlebem i gdzie tradycja przeplata się z awangardą, a łagodność głosu Moniki balansują ostre dźwięki głośnej muzyki, przy której co tydzień z ogromną pasją wypieka kolejne bochny swojego rzemieślniczego chleba. Jak sama mówi, jest zlepkiem podróży, doświadczeń i smaków, których elementy dzięki kolejnym wojażom i spotkaniom układa w wymarzony obraz chlebowych puzzli.



Z ogromną pasją i determinacją wkroczyła w piekarski świat, którym dotychczas rządzili mężczyźni, i udowodniła, że chleb jest kobietą, która niezmiennie dąży do ideału, potrafi spojrzeć z pokorą na porażki i nieustannie rozpieszczać pączkujące grono swoich klientów. Monika Walecka jest osobowością, która z pewnością odmienia oblicze współczesnego piekarnictwa. Całe swoje serce i ogromny talent wkłada we wszystkie wypieki sprzedawane zaledwie raz w tygodniu, bo jak sama twierdzi „nie chodzi o ilość, ale jakość”.


Anna Maria Kucharnia: Kim lub czym jest „Cała w mące”?
Monika Walecka: To taka nieszablonowa piekarnia, która nie ma własnego sklepu, jest prowadzona tylko przez jedną osobę, która robi wszystko od początku do końca. To moja odpowiedź na instytucję tzw. wioskowego piekarza, village baker. Inaczej mówiąc – takiej tradycyjnej instytucji, w której piekarz żył sobie gdzieś na wsi i dbał o swoich ludzi. Był skupiony na społeczności, której dostarczał najlepszy chleb i z tego się utrzymywał, przez co sam chleb był nieco droższy niż ten dostępny w sklepach.

Odkąd pamiętam, zawsze fantazjowałam o tym, jakby to było fajnie mieć taką piekarnię gdzieś na uboczu, ale ponieważ na tym etapie mojego życia mieszkam w mieście, tutaj staram się wcielić tę instytucję w życie. Udaje mi się to dzięki temu, że mam małe studio, pracownię, gdzie piekę, a potem sprzedaję swoje chleby na targu (w Fortecy Kręglickich w Warszawie) raz w tygodniu pośród innych wytwórców żywności rzemieślniczej. „Cała w mące” to spełnienie mojego piekarskiego marzenia.




Dużo podróżujesz. Jak podróże wpłynęły na Twoje wypieki?
Nie da się ukryć, że piekarzem stałam się dzięki podróżom. Moje przygoda z pieczeniem chleba rozpoczęła się, gdy przeprowadziliśmy się z mężem do Pragi – miałam wtedy trochę więcej czasu, bo na jakiś czas przestałam pracować i zaczęłam piec według receptur, których zawsze chciałam spróbować, i przegryzać się przez książki, które zawsze chciałam przeczytać. Ćwiczyłam pieczenie chleba.

Podróże są dla mnie jedną z największych inspiracji, bo tak naprawdę podróżuję za chlebem – to właśnie chleb albo ciastka są moim głównym celem podróży. Wszystkie rzeczy, które wypiekam, są wypadkową moich spotkań, doznań, smaków, fascynacji. O każdym ciastku mogłabym opowiedzieć historię: skąd się wzięło, dlaczego tak jest skomponowane, kto za tym stoi, kogo wspominam, kiedy je wypiekam.


Jak ważną częścią tych podróży jest kluczowy element Twojej piekarni – zakwas, który także ofiarowujesz w prezencie uczestnikom swoich warsztatów?
Tak, mój nieco ponad dziesięcioletni zakwas jest zakwasem podróżującym. Dokarmiam go różnymi mąkami, w różnych miejscach, trafiały do niego łyżeczki zakwasu z innych piekarni. Dla mnie to coś bardzo symbolicznego, podobnie jak moja nauka pieczenia chleba, która była zlepkiem różnych doświadczeń – wszystkie znajdują potem odzwierciedlenie w sposobie robienia i myślenia o chlebie. Mój zakwas jest więc odbiciem mojego życia i tak naprawdę nieważne, ile ma lat, bo w zakwasie od wieku ważniejsze jest to, jak o niego dbamy w danej chwili.

 



Pamiętasz swój pierwszy chleb?
Tak! Mój pierwszy chleb był z kilograma mąki żytniej, kilograma mąki pszennej, dwóch szklanek słonecznika, dyni i maku, jednego litra wody i jednego litra zakwasu. Wszystko, zgodnie z recepturą, wymieszałam drewnianą łyżką, przełożyłam do foremek i czekałam cierpliwie, aż urośnie! Czekałam długo, całą noc, bo rósł niemrawo, ale w końcu wyrósł, a po upieczeniu okazał się bardzo smaczny. Wprawdzie miał ciężkość cegły (śmiech), ale był pachnący, słodki, aromatyczny. Zabrałam go do pracy na chwilę po upieczeniu, więc nie można go było kroić – rozpadał się na mokre, ciemne grudy, ale każdy kładł na niego kawałek masła i zjadał z radością jak pyszny domowy chleb! Może kiedyś go powtórzę, żeby sprawdzić, czy będzie taki sam, czy jednak moje doświadczenie sprawi, że będzie lepszy.

Kiedy zrozumiałaś, że wypiekanie chleba jest tym, co chcesz w życiu robić?
Pamiętam ten moment. To się wydarzyło w San Francisco, gdzie zamieszkaliśmy na dwa lata po wyprowadzce z Pragi. Będąc jeszcze w Pradze, piekłam dużo chleba Tartine (chleb na zakwasie pszennym, którego metoda wypieku została opracowana przez Chada Robertsona, właściciela kultowej i znanej na całym świecie piekarni Tartine Bakery). Oczywiste było więc, że gdy dotarłam do San Francisco, swoje pierwsze kroki skierowałam od razu do piekarni Chada Robertsona. I gdy spróbowałam, to było jak olśnienie – nigdy w życiu nie jadłam takiego chleba! Zdawało mi się, że piekłam ten chleb w domu, przecież miałam książkę i przepis, ale mój był zupełnie inny od tego, który zjadłam w Tartine. Zadałam sobie wtedy pytanie: „Co sprawia, że mój chleb jest inny?” i zaczęłam szukać odpowiedzi w internecie, starać się o pracę jako piekarz. To stało się moją obsesją. Wiedziałam, że będąc w tak niesamowitym dla miłośników chleba miejscu, jak San Francisco, mając wokół tylu cudownych piekarzy, mam swoje 5 minut, by spróbować swoich sił tak na poważnie i zrobić wszystko, aby jak najwięcej się nauczyć. Tak więc jako piekarka narodziłam się właśnie w San Francisco.



Opowiedz o swoim stażu w Tartine Bakery – bo to prawdziwy American Dream i pewnie jeden z ważniejszych momentów w Twojej piekarskiej drodze. Jak się pracuje w najsłynniejszej piekarni na świecie?
O tak! Od zawsze podziwiałam Tartine Bakery i odwiedzałam kilka razy w tygodniu – naprawdę wszystko, co robią, jest po prostu pyszne, jak z moich najpiękniejszych snów. Chodziłam, próbowałam, aż wychodziłam – któregoś dnia zaprosili mnie, aby popiec z nimi tradycyjny chleb – gdy to usłyszałam, z radości i niedowierzania nie mogłam w nocy spać. Myślę, że sukces Tartine Bakery leży w tym, że Chad Robertson odczarował stereotyp piekarza. W swojej książce pokazał, że bycie piekarzem może być wspaniałe, że można wypiekać piękny chleb, będąc wytatuowanym, awangardowym, charakternym człowiekiem. To niezapomniane przeżycie móc patrzeć, jak powstaje tam ciasto, dotykać go, obserwować efekt finalny – niesamowite doświadczenie.

Zdobywałam swoje doświadczenie wszędzie tam, gdzie to tylko było możliwe. Gdziekolwiek ktokolwiek zdecydował się mnie wpuścić do swojego piekarskiego światka, tam po prostu szłam. Mam taką teorię, że wiedza chlebowa to są takie puzzle, które ktoś, jakiś wielki piekarz, podzielił na tysiąc kawałków i rozdmuchał po całym świecie, każda taka wizyta na stażu to jest zdobycie dwóch, trzech puzzli do tej układanki. W San Francisco zaczęło się od tego, że poszłam na kurs chlebowy do San Francisco Baking Institute. Piekliśmy tam chleb z pradawnych mąk, którymi zawsze się interesowałam. Na tym kursie doświadczyłam tego, co można wyciągnąć z orkiszu, samopszy, płaskurki i oczywiście bardzo chciałam zajmować się tym na poważnie. Zatem jak skończyłam kurs, rozniosłam swoje CV do przeróżnych miejsc. Oczywiście moim największym marzeniem była piekarnia Tartine, ale na tym etapie to były jeszcze trochę za wysokie progi, więc zdecydowałam, że to nieważne gdzie pracuję, ważne, żeby to robić, bo umiem jeszcze tak mało, że gdziekolwiek pójdę, to nauczę się mnóstwo, a trzeba gdzieś zacząć.

Poszłam więc z ciepłym chlebem do piekarni Marla Bakery w San Francisco, tam akurat kogoś szukali, więc zaczęłam niemal od razu. Spędziłam tam kilka miesięcy, a w międzyczasie poznawałam nowe osoby, piekarzy, nawiązywałam znajomości. Cały czas wiedziałam, że możemy z mężem w każdym momencie wyjechać z San Francisco i że nie mogę zmarnować ani jednej okazji, ani jednej znajomości, godziny – gdziekolwiek mnie wpuszczą, tam muszę iść, dowiedzieć najwięcej jak się da w określonym czasie i tyle będzie mojego kapitału, tego, co się nauczę.

Później pracowałam w kawiarni, zaliczyłam kilka kolejnych staży, podróżowałam do piekarzy, którzy organizowali pokazy. Tych doświadczeń było bardzo, bardzo dużo. Czasem nawet starczała rozmowa z innym piekarzem, by zdobyć nową perspektywę na chleb. Myślę, że dużo już tych puzzli zebrałam, ale jeszcze co najmniej drugie tyle czeka na mnie gdzieś na świecie i muszę się po nie pofatygować.



Jesteś częścią piekarskiego świata – jaki on jest? Kto w nim żyje?
Myślę, że piekarze to wspaniali ludzie, a przynajmniej ci, których miałam okazję poznać. Większość z nas poznaje się za pomocą Instagrama, gdzie dzielimy się swoimi doświadczeniami, inspiracjami, fascynacjami. To tutaj wymieniamy poglądy, uczymy się nawzajem, podpatrujemy. Na początku znamy się więc właśnie z Instagrama, gdzie każdy z nas prezentuje swoją twórczość, a dopiero potem, jeśli jakaś znajomość staje się szczególnie bliska, dochodzi do realnych spotkań. Nie ukrywam, że Instagram ułatwił mi dostęp do wielu miejsc i osób, pozwolił mi pokazać, co robię, jak wielką jest to dla mnie pasją. Myślę, że to właśnie dzięki temu piekarze wpuszczali mnie do swoich piekarni i pracowni, bo podobnie jak ja chcieli porozmawiać z kimś, kto dzieli taką samą miłość do chleba. Dla większości z nich, podobnie jak dla mnie, wypiekanie chleba była najpierw ogromną pasją, którą z czasem przekuli w zawód. To wyjątkowi ludzie, którzy myślą o pieczywie w nieszablonowy sposób, nadają mu wiele znaczeń, są przyjacielscy, otwarci – to prawdziwy gang piekarskich przyjaciół.

Opowiedz o swoich wypiekach – które z nich są Twoją dumą, wizytówką?
Wszystkie wypieki w mojej piekarni powstają na bazie moich oryginalnych receptur, które notorycznie dopracowuję, bo uważam, że zawsze można zrobić coś lepiej. Jestem szczególnie zadowolona z kilku chlebów – należy do nich rustykalny bochenek z jabłkami, łamanym żytem, jogurtem, cynamonem, rodzynkami – bardzo bogaty w smaku chleb. Drugim moim powodem do prawdziwej dumy jest bochenek z samopszy – jest w nim 100% mąki z samopszy, którą mielę sama. W tym chlebie są też kasza jaglana i sezam, co sprawia, że jest nie tylko bardzo smaczny, ale i bardzo zdrowy. Muszę powiedzieć, że ten właśnie chleb jest prawdziwą rzadkością na świecie – znam może 5 czy 6 takich miejsc, gdzie podobny chleb jest wypiekany. To dodatkowy powód do dumy, bo ten chleb jest jak lekarstwo.

W każdym ze swoich wypieków staram się upychać jak najwięcej polskich produktów, jak w chlebie z ziemniakami i olejem lnianym tłoczonym na zimno. Bardzo lubię mój chleb gryczany z dodatkiem zaparzanej mąki gryczanej, kaszy gryczanej i kiełków – ma aż trzy różne oblicza mąki gryczanej w pięknym blaszkowym bochenku.

Wielokrotnie podkreślasz, jak ważne jest dla Ciebie lokalne pochodzenie produktów. Jak to się przekłada na prowadzenie piekarni?
Uważam, że chleb to produkt bardzo lokalny, który powinien powstawać z tego, co nas otacza, i musi mieć swoje chlebowe terroir. Wróciłam ze Stanów z silnym postanowieniem, aby nie korzystać z żadnych mąk z importu, tylko robić chleb z tego, co jest dookoła. To oczywiście nie jest łatwe, ta „podróż” ciągle trwa – dopiero co udało mi się znaleźć dobrą mąkę mieloną na żarnach, a chleb, który z niej wychodzi, różni się bardzo od tego, jaki powstaje np. z mąki z młyna wałkowego. Ta podróż, to poszukiwanie czyni moją pracę bardzo ciekawą – ciągle szukam lepszych rozwiązań dla moich chlebów i dla moich klientów. Trzeba pamiętać, że bardzo dobrej mąki nie znajdziemy w supermarketach ani hurtowniach, tylko w małych, tradycyjnych młynach, u małych producentów.

Ten swoisty patriotyzm przekłada się też na dobór sprzętu i maszyn – staram się, aby wszystko, z czym pracuję, było produkowane w Polsce. Uważam, że mamy dużo dobrej jakości produktów, ale możemy ich mieć jeszcze więcej. To zadanie naszego nowego pokolenia piekarskiego, żeby wymuszać na dostawcach, producentach, rolnikach jak najwyższą jakość.


Jakie są Twoje piekarnicze wyzwania? Idealne bagietki, o których rozmawiałyśmy niedawno, czy coś ze słodkości?
Jedynym i w zasadzie najważniejszym wyzwaniem jest to, że każdy wypiek za każdym razem może być jeszcze lepszy. To grzebanie się w tym doskonaleniu się, robieniu czegoś lepiej, dokładniej, szybciej, to niekończąca się walka. Staram się co jakiś czas wprowadzać nowe rzeczy, robię to dla moich klientów, ale też dla siebie. Chcę się rozwijać, poszerzać swój repertuar, ale i doskonalić to, co już robię. Bardzo lubię eksperymentować, odmieniać dany przepis przez wszystkie „przypadki” – zmieniając zboża, procentową zawartość poszczególnych składników: wody, zakwasu itd. Moje chleby cały czas żyją, dorastają, zmieniają się. Są dni, gdy udają się idealnie, ale są i takie, gdy nie wychodzą tak, jakbym chciała. To dla mnie wówczas ważna lekcja – jestem bogatsza o wiedzę, czego nie powinnam robić, zmieniać, jak dobrnąć do pewnej powtarzalności, wzorca – ale z drugiej strony nie chciałabym piec cały czas takich samych chlebów, bo świat chleba jest bardzo bogaty i można w nim robić mnóstwo nowych, fajnych rzeczy. Bagietki mam niemalże dopracowane, teraz przerabiam temat ciabatty (takiej mojej z olejem rzepakowym) i ciasto na croissanty. Ciągle mam nad czym pracować i mam nadzieję, że tak będzie zawsze!

Twoje wypieki pachną dekadencją, nie oszczędzasz masła, czekolady, alkoholu. Jak patrzysz na wszechobecny i modny świat eko-bio-gluten free?
Uważam, że to bardzo ważny sektor rynku, ale wydaje mi się, że rzeczy powinny być przede wszystkim wartościowe. W moim repertuarze mam wyroby, które są zdrowe, czyli chleby na zakwasie, z mąk pełnoprzemiałowych, długo fermentowane, zdrowe, pożywne i lekkostrawne. Mam też taką linię produktów, które może niekoniecznie należą do zdrowych, ale są bardzo wartościowe – mają wartość dodaną w postaci mąki z pełnego przemiału, która wzmaga smak, odżywczość i odczuwanie danego wypieku.

Nie oszukujmy się, croissant nigdy nie będzie zdrowy, ale jego rola jest inna, ma być pyszny, jego jedzenie ma nieść frajdę i rozkosz, a to jest u mnie na pierwszym miejscu. Tak więc „obsługuję” dwie linie produkcyjne – żeby ludzie byli dobrze odżywieni, ale też żeby było im przyjemnie, jak jedzą coś słodkiego. Oczywiście dążę do tego, aby jak największa ilość produktów, z których korzystam, była dobrego pochodzenia – mam mąkę ekologiczną, ziarna ekologiczne, wkrótce zacznę używać mąki białej ekologicznej – uważam, że stosowanie takich produktów to coś, do czego trzeba zdecydowanie dążyć, bez względu na koszty. Co do gluten free – uważam, że ludzie niepotrzebnie rezygnują z glutenu (z wyjątkiem osób chorych na celiakię), ale rozumiem, że rezygnują z tego złego glutenu – z krótko przefermentowanych chlebów, które składają się głównie z chemikaliów. Liczę, że wkrótce coraz więcej ludzi zrozumie, że długo fermentowane chleby na zakwasie to samo zdrowie!



Jakie są Twoje plany na najbliższe miesiące, lata – kolejne podróże?
Zdecydowanie chcę zostać w Polsce i chcę przyjemnie piec w tych moich już dość komfortowych warunkach, jakie udało mi się stworzyć (przyp. red. tzw. „pieczara” – jak nazywa swą pracownię Monika). Nie zamierzam otwierać piekarni, moje studio jest już dość dobrze wyposażone, a ja chcę się skupić na rozwijaniu przepisów, uczeniu się nowych rzeczy i pieczeniu chleba z polskiej mąki i polskich składników.

Opowiedz coś o ludziach, którzy co środę przyjeżdżają do Fortecy, by kupić Twój chleb i zaopatrzyć się w niego na cały tydzień. Znacie się, zaprzyjaźniacie?
Tak, to wyjątkowi ludzie, wyjątkowi klienci. Chce im się w środku tygodnia przejechać całe miasto, by przyjść na bazarek i kupić mój chleb, ale i wiele innych dobrych, ręcznie wytwarzanych produktów. Już za to mają u mnie medal! To osoby, które doceniają dobre smaki, to także szefowie, foodisie, restauratorzy – bardzo ciekawa mieszanka wspaniałych, kulturalnych, zadowolonych i uśmiechniętych ludzi. Piecze się dla nich z przyjemnością i ma się ochotę piec dla nich coraz lepiej z tygodnia na tydzień. Moi klienci potrafią docenić chleby z mąk z pełnego przemiału, jako pierwsi wykupują chleby z płaskurki, samopszy, mimo że to najdroższe bochenki. Przyjaźnimy się, lubimy, widzimy co tydzień – niech to trwa przez lata!

Czy chlebowa królowa ma swój ulubiony chleb?
O tak – taki, który wychodzi wspaniały i idealny! Czasami ten, czasem inny. Są oczywiście takie chleby, które kocham, takie, które gdy o nich myślę, to na samą myśl robi mi się ciepło na sercu – jeden z nich to rustykalny wieniec jabłkowy, który ma formę spękanego, okrągłego bochenka z dziurką, a w środku jabłka, łamane żyto, jogurt, cynamon. Drugi to wspomniany już chleb z samopszy – uważam, że ten chleb jest jak lekarstwo – długo fermentowana, lekkostrawna pradawna pszenica z dodatkiem kaszy jaglanej, która jak wiadomo wchłania się w stu procentach i jest bardzo zdrowa. I jeszcze chleb z sezamem, następnym zdrowym nasieniem, które dodaje smaku – bardzo lubię ten chleb i bardzo się cieszę, że moi klienci mogą go ode mnie kupować. Nie ma wiele takich chlebów na świecie i cieszę się, że mam z czego go robić – ma dobre ziarna od pana Babalskiego, które sama mielę. A tak naprawdę lubię wszystkie chleby, które robię.

Wciąż niewielu piekarzy używa pradawnych zbóż. Ty to robisz regularnie.
Pradawne zboża: płaskurka i samopsza coraz bardziej „wchodzą” do świadomości ludzi. Ciągle nie są to bardzo dostępne zboża na większą skalę, w supermarketach, ale liczę, że piekarze będą je pomalutku dodawali do swoich wypieków i ludzie będą chętnie sięgać po takie chleby. To wyjątkowe wypieki – mają niezwykły smak. To tak jak ze starymi odmianami jabłek – każda ma inną charakterystykę, inaczej smakuje; tak samo jest z tymi zbożami, które – jeśli się je dobrze poprowadzi – dają cudowny smak, teksturę, są pieczywem o wielu, wielu walorach, przede wszystkim zdrowotnych. Siejmy zatem propagandę tych pradawnych pszenic – to leży w rękach piekarzy, żeby coraz więcej ludzi jadło z nich chleb, ale też używało ich w swojej kuchni, jako zamienników mąki białej.

Nie przyszła Ci do głowy myśl, aby napisać książkę o chlebie? Wiele piekących i gotujących blogerów wydaje książki na potęgę. Ty swoją pierwszą też już masz za sobą, ale nie jest to książka ściśle chlebowa. Nie myślisz, że już czas, by zrobić kolejny krok?
Myślę, że to się kiedyś wydarzy. Już właściwie rozpoczęłam nad nią pracę, ale nie spieszę się zupełnie. To ma być fajna książka, która bardziej sama się stworzy, niż stworzę ją ja. Nie chcę się umawiać z samą sobą – teraz musisz usiąść i napisać książkę. Ta książka powstanie pewnie z tego wszystkiego, co piekę, co kiedyś upiekłam – prace trwają. Zobaczymy. Założyłam sobie, że powstanie nie szybciej niż w dwa lata od momentu, kiedy będę miała swoją piekarnię-pracownię, także kiedyś należy się tego spodziewać, ale nie spieszy mi się z tym i nie popycham na siłę tego tematu. Niech książka tworzy się sama, a kiedy – to się zobaczy...

Anna Maria KUCHARNIA

Bieżące wydanie czasopisma

Dlaczego i jak warto fotografować jedzenie? Czy istnieje idealny roślinny zamiennik jaja kurzego? Jaka kawa sprzedaje się najlepiej w cukierni?

  • Wykup prenumeratę
  • Wspieraj twórczość

  • Zobacz więcej
    Bieżący numer

    Polecamy przeczytać

    Aktualny numer Mistrza Branży, zobacz online lub pobierz PDF >>

    Mistrz Branży

    Maszyny i urządzenia do produkcji