Jak wygląda tort weselny tortowej mistrzyni?? Ten na ślubie Ewy Drzewickiej był dokładnie taki jak go sobie wymarzyła, bo przygotowała go... sama! Ale to nie jedyny smaczek jakim zaskoczyła zdolna cukierniczka.
Trampki, różowa tiulowa spódnica, ściana z 700 pieczonych własnoręcznie bez. I nowoczesne cukiernictwo - pozwalające na ciekawe formy, zaskakujące połączenia i twisty - w służbie wygody i spokoju panny młodej. Ewa Drzewicka - mistrzyni cukiernictwa - pokazała, że wychodząc za mąż, można jednocześnie zadbać o „scenę” i „zaplecze”, nie tracąc przy tym luzu, dobrego humoru i tego, z czego ją znamy - kreatywności i mistrzostwa nawet w małych formach.
Wesele przygotowywali dla ścisłego grona bliskich osób, w „trampkowym”, luźnym stylu. Ewa Drzewicka, którą przyjaciele od wspólnych wypadów znają z cukierniczych projektów przeniesionych w biwakowe realia - np. z pieczonych w garnku serników - postanowiła osobiście zadbać również o cukierniczą stronę swojego wielkiego dnia i dopieścić kubki smakowe gości, przygotowując słodki stół i tort na wesele. Postawiła na nowoczesne cukiernictwo, monoporcje, desery nieobciążające czasowo, a jednocześnie zaskakujące, robiące efekt „wow”. Tort - również w monoporcjach - był uproszczeniem serwisu i przygotowania, dając jednocześnie bardziej skoncentrowany smak w zamkniętej formie.
– Zapewne większość spodziewała się po mnie klasycznego tortu, pewnie wielopiętrowego – śmieje się Ewa Drzewicka. – Ja natomiast chciałam nie zwariować i dobrze się bawić. Monoporcje dały mi swobodę, mogłam je przygotować wcześniej i przechowywać w szokówce lub zamrażarce bez utraty smaku, wykańczając je już na samym końcu. Zależało mi też, żeby to były desery w formie petit-four, takie „na raz” – opowiada.
Cały słodki bufet był przygotowywany w kolorystyce i formie “pod spódnicę”, którą miała panna młoda (różową, tiulową, wyglądającą jak beza) - dominowała więc biel, z akcentami brudnego różu i złota. Bezy, oczywiście, też musiały się pojawić, ale o tym później. Zacznijmy od tortu.
– Torty z monoporcji to fajny powiew świeżości w cukiernictwie ślubnym. Mój tort był prosty, niewymagający (zarówno jeśli chodzi o mój czas, jak i o serwis), a jednocześnie nieoczywisty. W środku był mus z hibiskusa i jogurtu, mus mleczno-karmelowy, żelka z czerwonej porzeczki i ciemne, wytrawne ciasto z prażynką z czerwonych owoców. Obyło się bez krojenia i okruszków. Nawet przed podaniem zapomniałam wetknąć kwiatki między desery na paterze, co też musiało mi zostać wybaczone – śmieje się Drzewicka.
Co jeszcze znalazło się na słodkim stole? Słodkości trzeba było dobierać tak, by zachowały świeżość. Ewa Drzewicka z tego powodu zrezygnowała np. z ptysiów, a elementy ze świeżych owoców, które mogłyby nie wyglądać najlepiej w momencie podania deserów, zastąpiła żelkami owocowymi oraz innymi niż świeże owoce elementami dekoracji (np. drobnymi kwiatkami z masy cukrowej). Były desery na patykach, czyli cake popsy na bazie brownie oblane białą czekoladą. Panna cotta z musem z mango i marakują. Minitartaletki z musem lemon curd i bezą. Bezy - z połączeniem jeżyn i kwiatów czarnego bzu w kremie. Dekonstrukcyjna wersja tiramisu z musem z wanilią i balsamico. Kostki kryjące w środku żelkę z limonki i bazylii oraz mus cytrynowy. Makaroniki z musem z hibiskusa i z solonymi pistacjami. Serduszka z musem szampańskim, truskawką i bergamotką. Jedynym bardziej klasycznym deserem był sernik z solonym karmelem, nawiązujący do kempingowej tradycji.
– Fajnym pomysłem było też wzorowanie się na słodkich kuleczkach ferrero rocher i pralinkach mon cheri. Zrobiłam monoporcje obtoczone chrupiącą czekoladą z orzeszkami, a w środku był miękki mus, co dawało ciekawe doznania smakowe. Jedynymi słodyczami, jakich nie przygotowałam sama, były przepyszne draże z czerwoną porzeczką i białą czekoladą, które otrzymałam w prezencie od bardzo zdolnego przyjaciela cukiernika.
Był też kaprys panny młodej, który nastręczył mnóstwa problemów w realizacji, ale okazał się prawdziwym hitem i dopełnieniem całego obrazu - ściana z 700 bez, przygotowanych i wypieczonych według klasycznego przepisu, o wymiarach 1,60 x 2 m. Ściana stała się swojego rodzaju „fotobudką”, ścianką zdjęciową, gdzie goście chętnie się fotografowali. Niektórzy pod koniec oczywiście wyjadali także pyszne bezy ze ściany, które ostatecznie, po wielu kłopotach montażowych i logistycznych, były klejone po prostu czekoladą.
– Prekursorką takiej ściany z bez była Iga Sarzyńska na którychś targach (bodajże festiwalu czekolady i słodyczy). Po kilku latach Iga powtórzyła ten koncept w swoim showroomie w Warszawie. To mi bardzo mocno utkwiło w głowie. I jak już miałam tę spódnicę, to już wiedziałam, że ściana też musi być - bo cukiernica wychodzi za mąż! Zwieńczeniem bezowej ściany były różowe pompony napuszane i przywiązywane przez moje przyjaciółki. Chciałam zrobić coś, co się będzie kojarzyło z tym weselem, wyróżni się spośród innych ścianek i zostanie zapamiętane. Mój mąż Piotr próbował mnie odwieść od pomysłu przygotowywania i pieczenia 700 bez, ale powiedziałam, że to mój jedyny kaprys i być musi. To była całkowicie praca zbiorowa, więc każdy z nas zostawił na sali weselnej cząstkę siebie – relacjonuje cukierniczka.
Parze Młodej życzymy wszystkiego najsłodszego!
Autor: Ewa Siuda-Szymanowska