25 marca br. w Katowicach ten cukiernik o duszy samuraja i umiejętnościach artysty, wspólnie z Teresą Trzaskalik i Łukaszem Parzymskim, chce ustanowić rekord Polski na najwyższą rzeźbę z czekolady plastycznej. Co mu w duszy gra? Skąd zamiłowanie do japońskich smoków? Poznajcie go bliżej i koniecznie przyjdźcie na SweetTARGi!
Podobne artykuły
Słodycz na gorzkie czasyCiastka lukrowane na miaręŚmiałe marzenia, działanie z rozmachemMieczem samurajskim włada równie precyzyjnie jak aerografem. Jego dekoracje na tort sprawiają wrażenie, jakby miały za chwilę skoczyć, odjechać czy krzyknąć. Po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę na Expo Sweet w 2015 r., kiedy tortem ze smokiem zerwał z dyktatem sukien ślubnych i zwyciężył. Rok później wspólnie ze Sweet Team Poland zawojował Cake International w Birmingham, tam też zgarnął złotą nominację za figurkę samuraja-gorillę w konkurencji indywidualnej. Teraz Damian Wiśniewski stoi przed kolejnym wyzwaniem.
Anna Kania: Na Twoim koncie fejsbukowym dwa zdjęcia zwracają szczególną uwagę. Profilowe, na którym stoisz z mieczem samuraja, i drugie, sprzed bodaj 20 lat, gdzie masz długie włosy i czarną skórzaną kurtkę, zdradzające upodobanie do ciężkiej muzyki. Co łączy te dwa diametralnie różne zainteresowania?
Damian Wiśniewski: Zamiłowanie do artyzmu, które w mojej rodzinie jest bardzo silne. Dziadek był wspaniałym artystą – stolarzem. Brat mojego taty miał niesamowitą rękę do malowania obrazów. Tata był świetnym muzykiem, ale też rzeźbił i malował. Podobnie było u mnie – od dziecka dużo malowałem, a muzyka zajmowała całe moje młodzieńcze życie. Wspólnie ze starszym bratem i bratem bliźniakiem przez 7 lat grałem w kapeli hardcore’owej „Le Reposoir”, później metalowej „Frost”. Grałem na perkusji, a pierwszy bęben zrobił mi mój tato. Graliśmy black metal, trash metal, speed metal; koncertowaliśmy zazwyczaj na Śląsku, ale zdarzały się również występy w innych stronach Polski. Na Odjazdach Zagłębia śpiewała przed nami początkująca wówczas Agnieszka Chylińska z O.N.A. Zawsze po praktykach w cukierni biegłem z werblem na próbę z kapelą.
Japonia inspirowała mnie pod wieloma względami i mocno mnie ukształtowała, a nawet zmieniła. Moim ideałem jest japoński sposób przedstawiania artyzmu w ogrodach, sztuce – zwłaszcza z okresu feudalnej Japonii – Edo (XVII-XIX w.), architekturze, piśmie. Opanowałem japońską sztukę władania mieczem samurajskim shinkendo, przez wiele lat uprawiałem sztuki walki, m.in. aikido, yoshinkan i shudokan, gdzie doszedłem do szóstego i piątego kyu (poziomu – przyp. red.). To mi dało spokój i nauczyło pokory. Dla mnie wciąż najważniejszy jest zbiór etycznych zasad samurajów, zawartych w bushido. Są to: przyjaźń, samokontrola, odwaga, honor, skromność, grzeczność, szacunek i szczerość.
W takim razie szczerze opowiedz, jak przy takim spektrum zainteresowań trafiłeś do cukierni?
Jako młody chłopak nie wiedziałem, co chcę w życiu robić. Chciałem iść do liceum plastycznego, żyłem muzyką, ale trudno powiedzieć, czy byłem ukierunkowany.
Kto w takim razie pomógł Ci podjąć decyzję życia?
Do dziś śmieję się, że tata wziął mnie za rękę i powiedział: „Synu, będziesz cukiernikiem”. W latach 90. w Sosnowcu na Środuli działała fajna Cukiernia Piekarnia „Bartek” Stanisława Walo, gdzie pracował mój tata. Wtedy mówiło się, że cukiernicy mają dobrze.
I przyjąłeś to bez sprzeciwu?
Z natury jestem raczej niekonfliktowy (uśmiech) i spokojnie przyjmuję to, co niesie życie. Nigdy nie wiesz, co cię spotka. 20 lat temu mój starszy brat bardziej wykazywał zainteresowanie cukiernictwem – zawsze coś piekł, dla mnie te sprawy były zupełnie obojętne. Dzisiaj jest tak, że ja piekę ciasta, a on zajmuje się automatyką przemysłową.
Jak wspominasz praktyki w cukierni?
Pierwszy rok obierałem śliwki, drugi rok obierałem jabłka i czyściłem blachy, w trzecim roku wałkowałem blaty kruche i gotowałem budyń do eklerków. Wtedy też spotkałem moich pierwszych mistrzów: Tomka Tarkę, Leszka i Zbyszka Piotrowskich, Sławomira Piętkę, który prowadzi Cukiernię Bolero w Sosnowcu, i Rafała Kmiecia, właściciela cukierni Amaretto też w Sosnowcu. To oni dostrzegli we mnie potencjał.
Jak dostrzec potencjał w uczniu, który obiera jabłka?
Tu chodzi o podejście do pracy. W rzemieślniczych zakładach cukierniczych i piekarskich obowiązywała hierarchia, trzeba było wypracować sobie miejsce. Dlatego w tym zawodzie bardzo ważne są pokora, punktualność, zaangażowanie, poważne podchodzenie do obowiązków. Dla mnie przyjść do pracy w sobotę nie było problemem.
Jak wspominasz tamte czasy?
To była prawdziwa szkoła cukiernictwa – wszystko robiliśmy od podstaw. Moi mistrzowie wywodzili się z PSS-ów, które wcześniej świetnie funkcjonowały i bazowały tylko na cukiernictwie tradycyjnym. Później zaczęły wchodzić nowe technologie, nowa forma cukiernictwa i nie mówię tu jedynie o gotowych mieszankach. To było ciekawe i wciągało. W szkole uczyłem się podstawowych wyrobów cukierniczych – wszystko było proste, symetryczne i równie przestarzałe jak kruche ciastka „klawisze”. Nagle okazało się, że tort można zrobić na 1000 różnych sposobów. I to jest piękne w cukiernictwie, że nie ma żadnych ograniczeń. W technikum pisałem pracę dyplomową o nowoczesnych technologiach cukierniczych, prezentując m.in. ciastka bankietowe na stabilizatorach, ale jako dojrzały cukiernik doceniam i stawiam na tradycyjne rzemiosło.
Kiedy odkryłeś w sobie żyłkę sugarcraftera?
Stopniowo. Pracowałem już w Cukierni Amaretto, gdzie właściciel Rafał Kmieć powierzył mi deserownię i dał mi wolną rękę. Pierwsze zamówienia na torty powolutku zaczęły mnie nakręcać na cukiernictwo artystyczne. Fakt, że sam mogłem robić ciasta, wymyślać formy, przybliżał mnie do momentu, w którym moje zdolności artystyczne wykorzystałem też w tej pracy. Dużo zawdzięczam Tomkowi Tarce (kiedyś technolog w firmie Kwartet), który pokazał mi cukiernictwo restauracyjne i pod okiem którego tworzyłem moje pierwsze torty i dekoracje świąteczne w Cukierni Bartek. Dzięki tym osobom powoli odkrywałem samego siebie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?
Można tak to ująć. W rozmowach z młodymi ludźmi bardzo często mówię – dzisiaj może nie widzisz siebie, ale za jakiś czas to wszystko się zmieni, zaczniesz się odnajdywać i zobaczysz sens tego, co do tej pory Cię kształtowało. Oczywiście możemy kierować swoim życiem, szkoląc się, wybierając tę lub inną drogę, ale tak naprawdę nigdy nie wiesz, jak życie się potoczy.
12-13 lat temu w Cukierni Amaretto nie miałem świadomości, że można robić torty w stylu angielskim. Wtedy nikt nie nazywał tego cukiernictwem artystycznym. Nie było profesjonalnych szkoleń, do wszystkiego dochodziłem sam. W domu robiłem z pasji figurki z dragantu czy rzeźbiłem postacie w czekoladzie plastycznej, które albo stoją u mnie w domu, pracowni, albo powędrowały do moich przyjaciół i znajomych.
Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o Tobie w 2015 r. podczas konkursu Tortów Artystycznych na Expo Sweet. Już mnie nie dziwi, że wybór padł na smoka, ale dziwi mnie, że tak późno się pojawiłeś na polskiej scenie sugarcraftingu.
Wcześniej nie było takiej okazji. Pojawiła się dopiero wtedy, gdy pracowałem jako kierownik cukierni w firmie Łubowski w Lublińcu. Kiedy Pan Michał Łubowski zaproponował mi udział w konkursie i zaczęliśmy rozmawiać o pracy konkursowej, wiedziałem, że to musi być coś mojego. Wziąłem kartkę i narysowałem smoka i złoty pawilon z Kyoto. Całą pracę wymyśliłem od wyrysowania stelażu pod tort, w końcu jestem cukiernikiem. Oczywiście konsultowałem z Januszem Profusem temat mojej pracy, bo do tej pory w konkursie pojawiały się suknie ślubne, a to nie mój klimat. Potem przestudiowałem kilkadziesiąt książek, żeby wiernie odtworzyć zbroję samuraja. Mało kto wie, że na tym torcie był wypisany kodeks bushido (śmiech).
Czy równie szybko rysujesz projekty tortów, rozmawiając z klientem?
W tej pracy świetne jest to, że pomysł się rodzi, kiedy ktoś zaczyna opowiadać o swoich oczekiwaniach, wyobrażeniach, a ja zaczynam rysować. Szkicując, szybko nakładam myśli, które rodzą się pod wpływem czyichś słów. W moim przypadku najlepsze są projekty, które powstają niemal natychmiast. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to tort na konkurs, czy na zamówienie. Pamiętam tort komunijny – klient chciał coś niestandardowego, miał świadomość, że ta uroczystość to dla dziecka jedynie pretekst do otrzymania dużej ilości zabawek. I kiedy o tym mówił, ja już szkicowałem postać dziewczynki w komunijnej sukience, która ze złożonymi rękami udaje skupienie, a lewym okiem łypie na rozrzucone za nią prezenty: rolki, xboksa, funty itp.
Wystarczy mieć bogatą wyobraźnię i zdolności plastyczne, a dekoracje i techniki ich wykonania same przyjdą?
Według mnie najważniejsza jest umiejętność obserwacji życia i otoczenia. Inspiracje są wszędzie. Kiedy tworzyłem złoty pawilon w stylu japońskim, przypomniałem sobie słoje desek, które szlifował mój dziadek. Tworząc kwiaty, trawę, wyobrażam sobie miejsca, które widziałem. Przy tworzeniu piranii w głowie miałem ogromne akwarium w domu, w którym hodowałem drapieżne ryby. Pewnie każdy dekorator przyzna, że jak się czemuś przygląda, to myśli, jak mógłby to wykorzystać w pracy.
Poza tym zawsze powtarzam, że dobry cukiernik sugarcrafter obejrzał wszystkie bajki dla dzieci! I to moi synowie Igor, Szymuś i Dawidek – w wieku 13, 11 i 4 lat – mieli na mnie jako dekoratora największy wpływ, choć niekwestionowanym prywatnym krytykiem i doradcą przy niektórych moich zwariowanych wizjach jest Żonka, to ona często trafia w punkt, nad którym się zastanawiałem (śmiech). Cała moja rodzina, a zwłaszcza szwagier Mirek, codziennie wspiera moje pomysły i daje mi dużo sił.
Kto jest Twoim mistrzem w cukiernictwie, a kto w dekoratorstwie cukierniczym?
Nie stosuję takich podziałów. Dla mnie mistrzami są osoby zdeterminowane i wkładające dużo pracy w to, co robią, które mają szacunek do zawodu i duże umiejętności. Jest wiele osób, które cenię, ale w ścisłej trójce jest Diego Lozano, Karen Portaleo i Carlos Lischetti. Diego Lozano cenię za pomysłowość i szaleństwo w pracach. To, co zaprezentował na World Chocolate Masters 2015, dało mu zasłużony tytuł mistrza, ale wciąż go obserwuję i widzę, że udało mu się stworzyć świetny zespół cukierników, którzy bawią się tym, co robią. Carlosa Lischetti – za precyzję i czystość pracy. Karen Portaleo – za odwagę prac, które robi. Łączy ich to, co dla mnie jest najważniejsze w cukiernictwie – ich torty wywołują emocje: śmiech, zadowolenie, zaskoczenie.
Te same uczucia wywołujesz swoimi dekoracjami! Czy jako twórca masz świadomość własnego stylu?
Zdaje się, że mój styl już się wykreował. Często zdarza mi się słyszeć „Boże, od razu wiem, że to Twoja praca!”. W tortach lubię dynamikę, stwarzam iluzję ruchu. Pająk się rusza, ptak odlatuje, auto odjeżdża… Ludzie jeszcze nie mają świadomości, że można zamówić torty, a wraz z nim sprezentować np. dynamiczną czekoladową rzeźbę. Dlatego staram się pokazywać klientom taki pomysł na tort.
I stąd pomysł na własną pracownię Creative Pastry Chef?
We własnej pracowni mogę robić to, co kocham, czyli torty i rzeźby, ale to nie jest jedyne źródło dochodu. Zajmuję się też doradztwem technologicznym. Przez 12 lat byłem kierownikiem cukierni najpierw w Sosnowcu, później w Lublińcu – zajmowałem się przede wszystkim kalkulacjami, tym, jak powinna funkcjonować cukiernia, na co zwracać uwagę. Obecnie przyjeżdżam do cukierni, przeglądam asortyment, patrzę, co można zmienić. Mogę przeanalizować, czy produkty są dobrze kalkulowane, sprawdzić, gdzie jest problem i pokazać, jak go rozwiązać. Dodatkowo prowadzę szkolenia z dekorowania tortów w stylu angielskim, warsztaty dla dzieci, a jeszcze częściej przygotowuję na zamówienie dekoracje artystyczne na tort. Cukiernie coraz częściej stykają się z zapotrzebowaniem na takie zlecenia, ale nie wszystkie są technicznie do tego przygotowane. Dopiero się uczą, a ja staram się wypełnić tę lukę. Nowe czasy ujawniły nową profesję – dekoratorów tortów artystycznych, a niektórym te zmiany się nie podobają.
Masz ten komfort, że jesteś i cukiernikiem, i dekoratorem. Jak postrzegasz konflikt między tymi profesjami? Jest szansa na współpracę?
Konflikt między cukiernikami a dekoratorami bierze się z tego, że obie profesje mają podobny produkt, docierają do potencjalnie tego samego klienta, a jednak obciążenia po stronie cukierników są niewyobrażalnie wyższe niż dekoratorów, którzy mogą legalnie piec torty w domu. Ale właściciele cukierni zdają sobie sprawę i widzą, co się dzieje na rynku – mają świadomość, jak wyglądają prace dekoratorów. Wystarczy przyjrzeć się konkursom, zobaczyć, kto je wygrywa. W Polsce rozwój tej profesji następuje bardzo dynamicznie i szybko – to przywilej nowości. Dekoratorzy non stop szkolą się, już nie tylko w Polsce, ale i na świecie, mocno wybijają się na międzynarodowych konkursach. Mamy mnóstwo wspaniałych specjalistów od tortów artystycznych, którzy trzymają światowy poziom. Jestem przekonany, że powoli będzie następował proces włączania dekoratorów w struktury cukiernicze na zasadzie współpracy. Przykładem jest cukiernik Tomasz Deker, który zatrudnił dekoratorkęMonikę Robakowską – według mnie to był świetny ruch.
Damian Wiśniewski, 38 lat Sukcesy |
Wśród cukierników młodszego pokolenia nie brakuje zdolnych dekoratorów! Mało tego, nie brakuje ich na południu Polski, a chce nas o tym przekonać organizator SweetTARGów. Jaka była Twoja pierwsza myśl, kiedy dostałeś propozycję ustanowienia rekordu Polski na najwyższą rzeźbę z czekolady plastycznej?
Przez moment myślałem, czy przypadkiem nie rzuciłem się na zbyt głęboką wodę, czy dam radę. Ale teraz czuję, że jest to wyzwanie i można zrobić coś fajnego. Cieszę się, że taki pomysł rozwinął się na Śląsku. W projekcie, oprócz mnie, bierze udział świetny technolog i mój dobry kolega Łukasz Parzymski z Master Martini oraz Teresa Trzaskalik – młodziutka technolog z firmy AKO, pozytywnie zakręcona na punkcie karmelu, która planowała ustanowić rekord na rzeźbę z karmelu. Z tego, co wiem, plan Teresy był inspiracją do nowego projektu. Przyznam, że początkowo mieliśmy zamiar stworzyć rzeźbę z karmelu lub dragantu, ale ostatecznie wygrała czekolada plastyczna, która nie tylko ładnie pachnie, ale jej efekty dłuższy czas będą cieszyły oko. Przewrotnie połączymy czekoladę plastyczną z masą cukrową, niewykluczone, że w smoku znajdą się też elementy z karmelu.
Muzyka i fascynacja kulturą japońską od lat kształtowały Damiana Wiśniewskiego. Bębny, na których grał w młodości, zawisły na lampach w Pracowni Creative Pastry Chef, a Japonia wciąż pojawia się w jego pracach
Chwilę się wahałeś nad surowcem, a czy miałeś wątpliwości, co będzie przedstawiać rzeźba?
Oczywiście gdy pomyślałem „coś wysokiego, długiego, kolorowego”, wiedziałem, że powstanie smok! To będzie rzeźba inspirowana japońskimi grafikami wykonanymi w drzeworycie, tzw. ukiyo-e (obrazy przepływającego świata). W mojej pracowni już stoi gotowy stelaż, który zweryfikował pierwotne plany – z 2,5 m podbiliśmy rzeźbę na ponad 3 m. Smoka w całości wykonamy ręcznie, bo nie wyobrażam sobie, by odlać coś z formy i nazwać to moją pracą! Każdy element będzie wyprofilowany, całość pomalujemy aerografem. Smok wstępnie pochłonie ponad 80 kg czekolady, ponad 40 kg masy cukrowej i będzie naprawdę kolorowy. Postaram się, żeby efekt końcowy był jak najbardziej dynamiczny, naturalny, a jednocześnie wywołał pozytywne emocje. Wspólnie z Łukaszem i Teresą zrobimy wszystko, żeby było spektakularnie. Myślę, że praca zostanie doceniona przez koleżanki i kolegów po fachu.
Trzymamy kciuki za Twój nowy team i widzimy się w Katowicach 25 marca na oficjalnym ustanowieniu rekordu Polski na najwyższą rzeźbę z czekolady plastycznej.
POBIERZ BEZPŁATNĄ WEJŚCIÓWKĘ >>
rozmawiała: Anna Kania
FOT. ANNA ADAMOWICZ