Pomysł na prowadzenie cukierni to pamiątka z jednej z licznych podróży. Wszak są blogerami podróżniczymi. I to jednymi z najbardziej wpływowych w Polsce. Dlaczego zdecydowali się prowadzić tak trudny biznes, zamiast zbierać kolejne lajki w social mediach?
Podobne artykuły
Słodycz na gorzkie czasyCiastka lukrowane na miaręŚmiałe marzenia, działanie z rozmachemI o tym, jak blog pomógł im wyjść z kryzysu w DESEO, opowiada Natalia Sitarska.
Aurora Czekoladowa: Tworzycie jeden z najbardziej rozpoznawalnych blogów w Polsce – Tasteaway. Dlaczego zdecydowaliście się otworzyć cukiernię, skoro, patrząc na wielu znanych twórców internetowych, wystarczyłoby zbierać kolejne lajki i odwiedzać telewizję?
Natalia Sitarska: Zacznijmy od tego, że nigdy nie przedstawiliśmy się światu jako szaleni podróżnicy, a ludzie, którzy kochają podróże. Przy tym zawsze mocno stąpający po ziemi, jeśli chodzi o sferę zawodową. Poszukujemy wyzwań zawodowych, a nie tylko przygód. Można rozwijać się zawodowo, będąc podróżnikiem i tak niektórzy blogerzy robią – z powodzeniem piszą książki, artykuły, prowadzą prelekcje. My jednak nigdy nie chcieliśmy ograniczać się tylko do bloga i nie chcieliśmy, by blog i około-blogowa działalność była naszym jedynym źródłem utrzymania. Oboje z Łukaszem (Smolińskim, partnerem Natalii i współwłaścicielem DESEO – przyp. red.) pracowaliśmy wcześniej w dużych korporacjach – on w Orange, ja w TNS OBOP (obecnie TNS Polska). Ja nadal pracuję w swoim wyuczonym zawodzie -jestem socjologiem i badaczem marketingowym. Od 2012 r. razem ze wspólnikiem prowadzę swoja agencję badawczą, brainlab. Natomiast Łukasz prowadził własną agencję reklamową, potem grupę agencji, aż wreszcie w 2012 r. wprowadzał do Polski wtedy bardzo nowatorski koncept, Bubbleology – franczyzę brytyjskiej marki bubble tea (obecnie już nie jako franczyza i pod nazwą Bubble Joy).
Patrząc na drugi lokal Deseo przy ul. Burakowskiej w Warszawie, widać kwintesencję nowoczesnej
cukierni, w której elegancja współbrzmi z wygodą i swobodą. Jak przyznają Natalia Sitarska i Łukasz
Smoliński, kryzys w firmie jedynie umocnił markę
I to był pierwszy krok do stworzenia Deseo?
Pojawienie się Bubbleology było efektem wielu różnych czynników. I tak też było potem z Deseo. Choć to dwa bardzo odmienne koncepty, można powiedzieć, że Bubbleology miało konkretny wpływ na powstanie Deseo. Swego czasu Łukasz wraz ze swoim wspólnikiem szukali nowego lokalu dla Bubbleology. Znaleźli, ale lokal był zbyt duży na ich potrzeby. Pojawił się pomysł, by podzielić go na dwie części i spróbować z nowym konceptem.
Rzeczywiście herbaty bąbelkowe to dość odległy świat od wysmakowanych monoporcji. Skąd pomysł na to, by było to właśnie nowoczesne wysokie cukiernictwo?
Duże wrażenie zrobiły na nas cukiernie, które odwiedzaliśmy przy okazji podróży do Paryża i Barcelony. A że w tamtym czasie nowoczesne cukiernictwo w Polsce dopiero raczkowało, postanowiliśmy zaryzykować i spróbować ten segment rozwinąć.
To brzmi jak podwójne ryzyko! Nie dość, że nie wiedzieliście, czy produkt się u nas przyjmie, to jeszcze nie jesteście cukiernikami.
Mało tego – nie mieliśmy w ogóle doświadczenia w gastronomii. I szczerze przyznajemy, że gastronomia nas przeczołgała. Dziś już wiem, że to bardzo trudny biznes. I bardzo niewdzięczny, jeśli chce się go prowadzić uczciwie: mieć z załogą podpisane umowy, przyzwoicie jej płacić, odprowadzać podatki. Przez bardzo długi czas trzeba balansować na krawędzi, zastanawiając się i kalkulując, czy to się w ogóle opłaca.
Ekler pistacjowy to przykład inspiracji z podróży, który stał się
bestsellerem witryny Deseo
I opłaciło się?
Gdy po jakimś czasie usiedliśmy wreszcie do liczb, okazywało się, że same składniki na ciastko, które kosztuje 14 zł, to 7 zł. Taka wolna twórczość bez liczenia kosztów doprowadziła Deseo do bardzo poważnych kłopotów. kłopotów. Gdy w maju 2016 Łukasz rozstawał się ze swoimi wspólnikami (w tym z ówczesnym szefem cukierni) i przejmowaliśmy zarządzanie cukiernię, DESEO miało spore długi.
Prowadzenie cukierni okazało się zbyt wielkim wyzwaniem?
Jako osoby niedoświadczone popełniliśmy wiele błędów, na szczęście uniknęliśmy tego największego, który w takiej sytuacji często może pogrążyć właścicieli. Dla wielu otwarcie swojej piekarni lub cukierni to sexy marzenie, które, gdy wreszcie dochodzi do skutku, przekreśla wszystko inne. My nie postawiliśmy wszystkiego na jedną kartę, zostawiliśmy sobie silne zaplecze i dlatego udało nam się wyjść z kryzysu. Do tego potrzebna była też ciężka praca i zaangażowanie – zwłaszcza z naszej strony i Artura Jajecznika, jedynego cukiernika, który wtedy z nami został.
Przed czym jeszcze ostrzeglibyście osoby zabierające się za prowadzenie swojej cukierni?
Gdy wchodzisz w taki biznes, stoi przed tobą tyle wyzwań, że starasz się zdać na kogoś bardziej doświadczonego w branży. Dlatego zaufaliśmy naszemu ówczesnemu wspólnikowi i szefowi cukierni, co nie do końca przyniosło dobre owoce… To właśnie za jego sprawą zdecydowaliśmy się nie łączyć Deseo z blogiem TasteAway. I to również okazało się jednym z poważniejszych błędów.
Przecież tak rozpoznawalny blog to niemal gotowy target klientów!
Dokładnie. Zwrócił nam nawet na to uwagę guru polskiego internetu Jason Hunt (dawniej Kominek, przyp. red.). Na początku jednak wspólnicy Łukasza bali się, że przez włączenie w to bloga ich rola zostanie umniejszona. Nie chcieli, by była to cukiernia Tasteaway. Tymczasem blog niesamowicie pomaga. Sam fanpage na Facebooku to ponad 200 tys. fanów, a część z nich to potencjalni gości DESEO. Nasz Facebook i Instagram to ogromne wsparcie. Widzimy to na co dzień.
Czy blog przeszkadza?
Obecnie mamy już poukładane role, kto czym się zajmuje. Łukasz dba o markę DESEO, rozwój biznesu, strategię oraz obecnie
o komunikację firmy w social media. Mamy też General Manager, Olę Rubczyńską, która obsługuje wszystkie zamówienia i spina wszystkie lokale. Teraz to ona na co dzień zarządza DESEO. Ja natomiast zajmuję się bardziej blogiem i nadal moją firmą.
Obecnie cukierni szefuje Oksana Raichakovska. Zdaniem właścicieli Deseo od momentu
przejęcia przez nią pałeczki menu cukierni jeszcze bardziej rozkwitło
Blog pomógł Wam wybić się nieco dzięki swojej popularności, ale rozumiem, że dzięki niemu uniknęliście błędów w przeliczaniu kosztów produkcji i innych praktycznych problemów.
Bez tego wiecznie musielibyśmy dokładać do interesu, a nie o to w tym wszystkim chodzi… Musimy pilnować kosztów i cen, zwłaszcza że używamy bardzo dobrych i drogich surowców. Nasze lody kosztują sporo, jednak używamy do nich wanilii bourbon z Madagaskaru, własnej pasty pistacjowej 100%, własnej pasty z orzechów laskowych (do lodów Nocciola), prawdziwej czekolady. Te produkty same w sobie sporo kosztują, więc cena finalna lodów też będzie wyższa niż cena za lody śmietankowe lub sorbety owocowe. Wiemy, że nasze lody nie są tanie, ale widzimy, że ich jakość i smak docenia coraz więcej osób, które po lody do nas wracają. Na co dzień borykamy się z problemami podobnymi, jak inni pracodawcy – wszyscy wiemy, że nie jest dziś łatwo o dobrego pracownika, zwłaszcza w obsłudze gościa. Na przestrzeni lat niestety mamy wrażenie, że poziom zaangażowania w pracę u młodych osób maleje. Na szczęście jednak są wyjątki.
Pogoda ma wpływ na to, co ludzie wybierają do jedzenia, a co miało wpływ na dobór smaków, jakie znajdziemy w witrynie? To inspiracje z podróży czy wybór menedżerki?
Wszystko, co pojawia się u nas za ladą: lody, ciastka, kawy, bardzo mocno związane jest z naszymi podróżami. Z nich wynika. Niektóre smaki są pamiątką przywiezioną z jakiejś podróży. Jak chociażby kawa po wietnamsku, którą popijam. Została przywieziona z podróży do Wietnamu, ma się rozumieć. Choć na co dzień nie pijam kawy, zakochałam się w tej przez jej czekoladowy posmak. Podawana jest z lodem i skondensowanym mlekiem. Caffe leccese , który to smak przywieźliśmy z Włoch, poleciła nam najpierw czytelniczka. To espresso z syropem migdałowym i lodem – idealna na upał. Mamy też oczywiście herbatę matcha, z Japonii. Matcha latte można obecnie znaleźć w coraz większej liczbie miejsc. Ja osobiście polecam lody matcha – o wyrazistym, zdecydowanym smaku. Ciekawostką jest, że w Japonii są lodziarnie, gdzie można zjeść tylko i wyłącznie lody matcha, ale za to w 5-6 różnych poziomach intensywności. W tym roku z miłości do matchy, wprowadziliśmy jeszcze matcha affogato, czyli lody waniliowe zalewane herbatą matcha.
A jak było z pozostałymi lodami? Włochy, bo dominują u Was smaki spotykane również często we Włoszech.
Rzeczywiście, zanim zdecydowaliśmy się wprowadzić do oferty lody, postanowiliśmy udać się na specjalny research do lodziarskiej stolicy. Razem z Łukaszem, naszym menedżerem i szefem cukierni, spędziliśmy dwa dni na intensywnym poszukiwaniu lodów idealnych. Przy okazji liczyliśmy na znalezienie ciekawego konceptu, który wyróżniłby nas spośród warszawskich lodziarni, bo tych otwiera się naprawdę dużo. Może lody na patykach własnej produkcji? Albo lody w donutach? Jednak wizyta w Rzymie utwierdziła nas w przekonaniu, że dobre lody obronią się same. Nie potrzebują nawet etykiety „naturalne” lub „rzemieślnicze”. Dziś tylko przy specjalnych okazjach, jak, np. lody w brioszkach, gdy organizowaliśmy weekend sycylijski.
Wasze ciastka z kolei kojarzą mi się z Francją i Hiszpanią.
Tak jak wspomniałam na początku, właśnie z podróży do tych miejsc przywieźliśmy pomysł na monoporcje. Zaczynając pracę w Deseo, nie wiedzieliśmy jednak najważniejszego – jak powstają. W pierwszym okresie kreacje smakowe były więc wizją szefa cukierni. Wszystko oczywiście próbowaliśmy i zatwierdzaliśmy. Zresztą tak jest do dziś. Tak jest do dziś. Gdy Artur Jajecznik przejął obowiązki po swoim poprzedniku jako szef cukierni, było nam łatwiej wypracować kompromis. Chodziło nam o stworzenie nowoczesnych, intrygujących ciastek, ale jednak dla ludzi. Te w pierwszym etapie były zbyt wyszukane i przekombinowane. Musimy pamiętać, że cukiernia jest dla ludzi, a nie jest sztuką dla sztuki. I ciastka mają się sprzedawać. Mają smakować i sprawiać przyjemność. Dlatego do teraz jest z nami ciastko Fresa, czyli mus truskawkowy na mascarpone, z kremem waniliowym. Choć ja nie jestem jego fanką, goście je kochają, wybierają je nawet na tort weselny lub urodzinowy. Dzieci tak samo, zresztą ten smak powstał z okazji Dnia Dziecka, w 2016 r. Z drugiej strony mamy np. ciastko Latte, które było faworytem Łukasza i naszego synka, ale w ladzie nie przetrwało. Chociaż miało swoich fanów, którzy nadal za nim tęsknią, sprzedawało się gorzej niż pozostałe. To dla nas znak, że pora coś zmienić, zastąpić innym. W dużej mierze to nasi goście przez swoje decyzje zakupowe decyduje o tym, co pojawi się w ladzie, a co zniknie.
A słynne pistacjowe eklerki?
Te eklerki marzyły nam się od dawna. A konkretnie od czasu wizyty w Paryżu w L’eclair de Genie gdzie wręcz oniemieliśmy na widok 15 rodzajów kolorowych eklerów. Gdy za sterami Deseo stanęła obecna szefowa Oksana, która jest mistrzynią ciast pieczonych, nasze marzenie ziściło się, a eklerki okazały się hitem. Podobnie jak inna paryska inspiracja z podróży – paris breast.
Dziś w Deseo po kryzysie nie ma śladu, macie trzy lokale, właśnie otrzymaliście nagrodę za autentyczność w prowadzeniu bloga podczas See Blogers, a Ty w ręku trzymasz Wasze nowe „dziecko” – książkę! To chyba, a właściwie na pewno jest sukces, którym pokazaliście, że blogerzy też potrafią! Życzę dalszych sukcesów i dziękuję za rozmowę (i pyszne lody!).
A ja zapraszam wkrótce do nowego lokalu DESEO, ponieważ zaczynamy przygodę z franczyzą!
Rozmawiała: Aurora Czekoladowa