Niniejszy tekst będzie – jeszcze bardziej niż wszystkie poprzednie – spisem moich osobistych przemyśleń i obserwacji, trochę rozważaniem na temat fundamentalnych zasad prowadzenia „tortowego” biznesu i naszej słowiańskiej natury, a trochę – apelem.
Podobne artykuły
W obronie słodkich manufakturRzemieślnicze cukiernie podbijają serca Polaków. Jakie niestandardowe wypieki można w nich zamówić?Wygoda dobrze opakowanaMateriał z drukowanego wydania Mistrza Branży numer grudzień 2014
Podczas mniej i bardziej formalnych spotkań mam okazję rozmawiać z wieloma osobami zaangażowanymi w rozwój rynku cukierniczego w Polsce oraz patrzącymi z bliższej perspektywy na własną pracownię i lokalny rynek, na którym działają (niejednokrotnie w aspekcie rozważania możliwości i opłacalności założenia własnej pracowni cukierniczej). Bacznie słuchając i obserwując, nie sposób nie zauważyć bolesnego pęknięcia, które trudno mi zrozumieć. Mam na myśli rozdźwięk między cukiernikami a dekoratorami.
Warto tutaj dodać kilka słów wyjaśnienia, bo różnica między tymi zawodami dla wielu osób nie jest wcale taka oczywista. Choć nie ulega przecież żadnej wątpliwości, że cukiernik to nie dekorator, a dekorator – nie cukiernik. Zdarzają się oczywiście osoby, które świetnie sobie radzą w obydwu profesjach, ale to trochę tak, jak lekarz o dwóch specjalizacjach, np. chirurg ortopeda albo tekściarz i kompozytor w jednej osobie. Wzór może tu stanowić Bożena Sikoń, z którą mam przyjemność pracować na co dzień. Poza absolutnym mistrzostwem w zakresie cukiernictwa (i – moim zdaniem – smakiem absolutnym) jest także utalentowaną dekoratorką. Zapytana o zawód, zawsze jednak odpowie: „cukiernik”.
Subiektywne definicje
Cukiernik to rzemieślniczy zawód o długiej tradycji w Polsce, profesja niezwykle trudna, wymagająca ogromnej wiedzy i praktycznych umiejętności, a także talentu. Na co dzień to także ciężka fizyczna praca. Cukiernik przez duże „C” umie nie tylko odtwarzać wypieki, ale, jak dobry szef kuchni, samodzielnie je tworzyć! Kreatywność to zatem jedna z podstawowych cech cukiernika.
Myślę, niestety, że jest to dziś zawód ginący w pośpiechu codzienności, dobie gotowych rozwiązań, produkcji masowej i eliminowania człowieka jako słabego ogniwa procesu produkcyjnego. Statystyczna większość produkcji cukierniczej opiera się na gotowych półproduktach, a skoro do odmierzonej porcji mieszanki wystarczy dodać odpowiednią ilość wody i nie może się nie udać, to po co cukiernik? Co więcej, znam dzieciaki po szkole cukierniczej, które zaczynając pracę w cukierni, zderzyły się z rzeczywistością dla nich nie do przetrwania: praca na akord, ilość zamiast jakości, wątpliwe warunki higieniczne. W efekcie po kilku tygodniach dylematów zmieniły zawód na pracę w kasie lub ochronie.
Ale! Zdecydowanym nadużyciem byłoby przykładanie jednej miary do wszystkich cukierni w Polsce. Nadal istnieją wspaniałe firmy z rodzinną tradycją, których wyroby doceniają lokalni konsumenci, a w dobie masowego czytania etykiet i edukacji kulinarnej wysokojakościowe naturalne produkty zyskują na popularności.
Z drugiej strony – mamy zawód całkiem nowy, wpisany do klasyfikacji zawodów i specjalności1 dopiero w 2010 r.: dekorator wyrobów cukierniczych. Kto to taki? Dekorator to zawód równie kreatywny jak cukiernik, wymagający podobnego zasobu wiedzy i doświadczenia oraz talentu, troszkę mniej wyczerpujący fizycznie, za to zmagający się z permanentnym brakiem czasu. Praca dekoratora to nie tylko znajomość ogromu ciągle zmieniających się technik, ale także żmudna „dłubanina” nad drobiazgami, tym trudniejsza w polskich warunkach, że nasze torty (w odróżnieniu od tych w wielu innych krajach) mają bardzo krótką trwałość, więc znaczną część dekoracji trzeba wykonać zawczasu. Ale coś za coś – rezygnacja ze wspaniałych smaków byłaby zdecydowanie niekorzystnym skrótem!
Dekorator to też rzemieślnik – angielskie sugarcrafter (nadużywane w Polsce – mamy przecież swoje określenie i ustawę o języku polskim2) to sugar – cukier, craft – rękodzieło, rzemiosło i końcówka -er zmieniająca rzeczownik mówiący o czynności w nazwę osoby. Swoją drogą w Wielkiej Brytanii dziś bardziej popularne jest określenie cake decorator, które dosłownie można przetłumaczyć na polską nazwę tego zawodu – i jest to pojęcie szersze, obejmujące wszystkie style dekoracji. Bo dekoracje, nawet tylko te określane w Polsce jako „styl angielski”, to torty rzeźbione w różne kształty (novelty), zdobione dekoracjami z lukru plastycznego (jak girlandy, upięcia, wzory geometryczne, a także figurki), ozdabiane kwiatami cukrowymi, a także te wymagające większego kunsztu i ręki artysty, malowane jadalnymi farbami dzieła sztuki i, w końcu, filigranowe wiktoriańskie koronki (oczywiście szprycowane tradycyjnie z lukru królewskiego, a nie wykonane z elastycznej masy za pomocą formy silikonowej).
Tak na marginesie, a propos języka: zrobiłam tort (nie: torta), szukam tortu (nie: torta)!
I tu zaczyna być widać, że dekorator, podobnie jak cukiernik, może wybrać dwie drogi: być tylko wykonawcą, sięgającym po rozwiązania „na skróty” i kopiującym gotowe wzory, albo prawdziwym artystą, ortodoksyjnym w ocenie swojej pracy i doborze wyrafinowanych technik, stale doskonalącym swój warsztat.
W tym miejscu niezbędna jest jeszcze jedna definicja: co to znaczy tort? Jakie są nasze oczekiwania wobec tortu na ważną okazję (abstrahując od torcików w kawiarni, serwowanych w porcjach)? Czy jeśli pod piękną dekoracją znajduje się wyłącznie biszkopt przełożony bitą śmietaną, to jest to jeszcze tort, czy już tylko rzeźba? Czy najsmaczniejszy tort weselny obsmarowany niedbale kremem jest nadal tortem weselnym, czy tylko rodzajem ciasta z wbitą w środek iskrzącą fontanną?
Tak jak nie ma piosenki, kiedy zabraknie w niej tekstu lub muzyki, tak nie ma tortu, kiedy zabraknie w nim smaku lub dekoracji.
Zatem, wracając do omawianych zawodów, jakże trudne jest wykonanie pełnowartościowego tortu bez cukiernika albo dekoratora! Oczywiste jest, że dekorator musi znać podstawy cukiernictwa, a cukiernik musi mieć świadomość możliwości dekoratorskich, czy jednak warto zmuszać się do bycia omnibusem, lub, co gorsza, zarzucać sobie, że się nim nie jest?
Dlaczego nie iskrzy?
Wydaje się oczywiste, że pracownia tortów artystycznych, żeby funkcjonować prawidłowo, wymaga zgodnej współpracy cukiernika i dekoratora. Prawda? Co więc się takiego dzieje, że nie umiemy się dogadać? Dlaczego z ust cukierników słyszę, że konkursy dekoratorskie to „zabawa”, a z ust dekoratorów, że nie warto zatrudniać cukiernika, bo lepiej poszukać „kogoś do pomocy w składaniu tortów”? Ferowanie takich opinii denerwuje mnie najbardziej, kiedy wspomniany cukiernik na żadnym konkursie dekoratorskim nie był, a dekorator nigdy prawdziwego cukiernika nie spotkał… Sytuacja wydaje się absurdalna, jednak jest faktem. Z czego więc wynika? Mam swoją teorię, że istnieją dwie zasadnicze przyczyny.
Po pierwsze, trochę sobie na to zapracowaliśmy. Dekoratorzy odwiedzający targi cukiernicze czy przeglądający branżową prasę widzą głównie mieszanki i półprodukty albo kupują porcję szarlotki w cukierni za 2,50 zł (realnie ta wykonana z naturalnych składników powinna kosztować nie mniej niż 7 zł) – i trudno im się dopatrzeć w tym wszystkim cukiernictwa przez duże C. Z drugiej strony, cukiernicy widzą rosnącą w siłę szarą strefę dekoratorów, którzy w domowych kuchniach pieką, dekorują i sprzedają – bez podatku i problemów z rozmaitymi kontrolami i wymogami prawnymi.
Tym faktom nie da się zaprzeczyć, trudno byłoby je jednak całkiem zmienić… I chyba nie warto. Warto za to uwierzyć w czyjąś dobrą wolę i spojrzeć tak: produkcja cukiernicza na masową skalę jest także potrzebna w gospodarce, bo zawsze będzie klient kierujący się wyłącznie ceną, poza tym istnieją sieci sklepów, które mają potrzeby znacznie przekraczające rzemieślnicze możliwości (wyłącznie kwestia strategii, jak pisałam poprzednio). Działalność w szarej strefie to bardzo często nie tylko wybór, ale także efekt niedoskonałego systemu prawno-podatkowego, utrudniającego start w tej specyficznej działalności gospodarczej. To tematy na osobne artykuły, zresztą już o tym pisałam. Na co mamy więc wpływ?
Nadzieja jest w nas
Możemy decydować o naszej otwartości, o zaufaniu do otaczającego nas świata. Już Mickiewicz pisał „Kochajmy się!”. Z tą miłością w biznesie może bez przesady, ale pewna otwartość nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Zamiast konkurować – współpracujmy. Zamiast wytykać sobie błędy – uczmy się wzajemnie. To takie proste. Pytani przez mniej doświadczonych o radę, przepis, nie bójmy się podzielić kawałkiem swojej wiedzy.
Eksperci od biznesu wiedzą, że nie da się skopiować całego modelu biznesowego. Jeśli uważasz, że zdradzenie przepisu na biszkopt może znacząco zaszkodzić Twojej firmie, to albo za słabo w nią wierzysz, albo sam przepis źle o niej świadczy.
Drugim, moim zdaniem, problemem jest zatem brak zaufania i woli współpracy. Jeśli sama działam fair, nie mogę zakładać, że wszyscy inni chcą mi zaszkodzić (nawet jeśli mam dowody na to, że są takie pojedyncze przypadki). Według badań ESS i Instytutu Filozofii i Socjologii PAN Polska jest państwem o jednym z najniższym wskaźników zaufania w Europie (12,8). Za nami są już tylko Bułgaria, Cypr i Słowacja, podczas gdy na czele tego rankingu plasują się kraje skandynawskie (po ok. 20 punktów, w skali od zera do 30)3. Co ciekawsze, gospodarka ma się najlepiej właśnie tam, gdzie wskaźnik zaufania jest najwyższy. Zostało więc naukowo potwierdzone, że lepiej współpracować i wzajemnie się wspierać niż stale konkurować.
Czeka nas wielka praca do wykonania, szczególnie dla tych, których zdanie się liczy w tak zwanej branży – autorytetów, organizatorów targów branżowych. Pokazujmy swoją otwartość i uznanie dla innych specjalistów i mistrzów, chwalmy się wzajemnie, szukajmy tego, co w innych najlepsze, pozwólmy im błyszczeć i cieszmy się z sukcesów.
Wydaje mi się, że pierwszym krokiem na tej drodze jest uznanie swojej własnej rzeczywistej wartości. Ale nie tej rozumianej jako wiedza absolutna albo mierzonej występami w telewizji. Wartości, którą stanowi poziom ekspercki w jednej, ukochanej dziedzinie. Poziom ekspercki i pokora, pchająca nas nieustannie do nauki, rozbudzająca głód wiedzy.
Najpierw sami pozwólmy sobie być mistrzami w cukiernictwie bez aspiracji do dekorowania tortów albo dekoratorami, którzy przyznają się do potrzeby współpracy z takimi właśnie świetnymi cukiernikami. Dostrzegajmy mistrzostwo w tym, co robimy; im większa specjalność i głębsza znajomość konkretnego tematu, tym lepiej. Wtedy współpraca okaże się naturalnym rozwiązaniem.
Już w 2005 r. W. Chan Kim i Renée Mauborgne opublikowali przytaczaną przez chyba wszystkie szkoły biznesu Strategię błękitnego oceanu. Idea polega na tym, by szukać na rynku miejsc niezagospodarowanych lub kreować nowe potrzeby wśród konsumentów, dostarczać nowych wartości. Jako przeciwstawne podejście podają strategię czerwonego oceanu, pełnego krwi zagryzających się drapieżników, kierujących się zasadą: „albo my, albo oni”. O ile przyjemniej jest wypływać na niezagospodarowane wody i szukać swojego błękitnego terytorium...
Kiedyś moja koleżanka (też przedsiębiorca, księgowa) powiedziała, że „pieniędzy na rynku wystarczy dla wszystkich”. I coś w tym jest. Gdybyśmy przyjęli założenie, że każdemu konsumentowi wystarczy dobrze „obrandowany” niskonakładowy fast food, czy pozostałoby miejsce na dobre restauracje? A gdybyśmy założyli, że im taniej i szybciej, tym lepiej, czy europejska prasa pisałaby teraz o dynamice w rozwoju polskiego rynku gastronomicznego?
Czy warto szukać odbiorców pysznych i pięknych tortów artystycznych? Co więcej, czy warto uczyć tych odbiorców nowych smaków? Czy w odpowiedzi na pytanie o tort „z bitą śmietaną i owocami, nie za słodki” chcemy zaoferować coś więcej? Czy (uwaga!) umiemy coś więcej dać naszym konsumentom? Czy może wolimy konkurować ceną?
Szarlotki z własnoręcznie prażonych polskich jabłek nie da się sprzedać za 2,50 zł. Tak samo jak tortu artystycznego z kwiatami cukrowymi nie można sprzedawać „na kilogramy” w cenie porównywalnej do klasycznego. Jest to więc kwestia wyboru. Jeśli, drogi Czytelniku, podejmujesz się zadania trudniejszego, rokującego na większe zarobki w przyszłości, ale nie od razu, zadbaj o stworzenie zespołu dobrze rozumiejących się ludzi z pasją: cukierników i dekoratorów. I nie wstydźmy się przed innymi narodami, bo naprawdę nie mamy czego.
Wykorzystać potencjał narodowy
Dlaczego w oficjalnych komunikatach mówimy „Paryż nad Wisłą”? Dlaczego piszemy, że uznana na świecie nauczycielka-dekoratorka, „podróżując po całym świecie, znalazła czas również dla nas”? Pozbądźmy się kompleksów. Z całym moim uwielbieniem dla Brytyjczyków i ich dekoracji, a nawet prostego trifle, do paryskich makaroników (z Włoch) i bałkańskiej baklavy, nigdzie na świecie nie jadłam takich łakoci, jakie serwuje Bożena Sikoń.
Nie widziałam rzeźb czekoladowych równie przyjemnych dla oka, jak modowe wariacje tworzone przez Joannę Profus, ani kwiatów cukrowych równie naturalnie wyglądających, jak nasturcje Katarzyny Muszyńskiej lub tulipany Tadeusza Braneckiego.
W moim sercu tli się iskierka nadziei, że nie wszystko stracone. Dopóki są jeszcze w Polsce prawdziwi mistrzowie cukiernicy – a są! I dopóki tak chętnie uczymy się dekoracji, a jesteśmy uzdolnieni! Dopóki nie brakuje nam, Polakom, talentu, fantazji, kreatywności i nie zabraknie optymizmu, mamy szanse wykorzystać efekt synergii i być najlepsi na świecie w cukiernictwie artystycznym! Potrzeba naprawdę niewiele. Musimy tylko widzieć pozytywy, doceniać siebie samych i siebie nawzajem. Trudne? Może warto spróbować od nowego roku?
Życzę samych sukcesów zawodowych!
Agnieszka Klimczak
założycielka i właścicielka tortownia.pl, pasjonatka słodkiej kuchni i artystycznego dekorowania. Ukończyła szereg specjalistycznych szkoleń cukierniczych w Wielkiej Brytanii, a także studium podyplomowe Mazowiecka Akademia Firm Rodzinnych (Family Business Academy) w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej.
1 Ustawa z dnia 7 października 1999 r. o języku polskim (Dz.U. z 1999 r. Nr 90, poz. 999, z późn. zm.).
2 Ustawa z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, art. 36 ust. 8 (Dz.U. z 2008 r. Nr 69, poz. 415, z późn. zm.); Rozporządzenie Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 27 kwietnia 2010 r. w sprawie klasyfikacji zawodów i specjalności na potrzeby rynku pracy oraz zakresu jej stosowania (Dz.U. Nr 82, poz. 537).4
3http://wyborcza.pl/1,134642,15949239,Skandynawowie_najbardziej_ufni_i_najszczesliwsi__Polska.html, 13.05.2014.
Polecamy przeczytać: