Influencerka? Torciara? Przedsiębiorczyni! Tak mówi o sobie Ewelina Ciosek, właścicielka Ciocho Cukrowni, której misją jest rozprawianie się z nieuzasadnionym hejtem w sieci. Ale też pokazywanie tajników słodkiej branży, edukacja i tworzenie zespołu, którego jest częścią, a nie tylko szefową.
Natalia Aurora Ignacek: Ewelino, wszyscy głowią się, co było najpierw: jajko czy kura. A ja zastanawiam się, czy najpierw byłaś „torciarą” czy influencerką na TikToku? Jak to się zaczęło?
Ewelina Ciosek: Najpierw zostałam mamą! Byłam na macierzyńskim, kiedy zaczęłam piec torty. Z jakiegoś powodu nie wychodziło mi to tak, jak chciałam. Mówi się, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy, ale tu faktycznie chodziło o… piekarnik. Takie rzeczy mają znaczenie, zwłaszcza jeśli myśli się o rozpoczęciu profesjonalnej drogi. Piekąc ciasta nie tylko dla siebie, ale na zamówienie muszę mieć pewność, że nie wydam przypalonego.
Kiedy przenieśliśmy się z mężem na katowickie Załęże do mieszkania z nowym dobrze działającym piekarnikiem, zaczęłam pogłębiać moją pasję. Pierwszy tort, jaki upiekłam w nowym piekarniku, był na chrzest mojego synka. Potem pocztą pantoflową rozniosła się wieść i niedługo potem otworzyłam pracownię w Chorzowie.
Wcześniej pracowałaś w korporacji. Jak odnalazłaś się w tym zupełnie innym, choć słodkim, to jednak nieprzewidywalnym świecie funkcjonującym na zupełnie odmiennych zasadach?
Pracy w korpo zupełnie nie czułam. Owszem, jest tam zachowany tzw. life-work balance, ale są też powtarzalność, nuda i spowiadanie się codziennie z tego, co się zrobiło. Miałam wrażenie, że jestem kierowana do tych zadań, z których jestem kiepska. Czułam się niezauważana i niedoceniana. Prowadząc własny biznes, mam poczucie, że robię tak, jak chcę i to, co chcę. Jest w tym ryzyko.
O tym, jak niestabilny to rynek, przekonałam się dość prędko, bo z otwarciem trafiłam na najgorsze z możliwych okoliczności. Kilka miesięcy po tym jak uruchomiłam pracownię, ogłoszono pandemię. Biznes stanął… I ruszył dopiero w październiku. Tym razem nie pomogło mi ani zniesienie restrykcji, ani poczta pantoflowa, tylko… kanał na TikToku.
Który w chwili obecnej liczy blisko 724 tys. obserwujących. Jak na kanał „branżowy” to imponująca liczba! Ale nie dziwi mnie ona, zważając na styl, w jakim prowadzisz social media. Jesteś bardzo naturalna, swobodna i zabawna. Ktoś Ci w tym pomaga?
Sama prowadzę social media. Wiadomo, że jak się zaczyna, to wszystko trwa długo, trzeba się wdrożyć. Jeden film nagrywa i montuje się kilka godzin. U mnie aktualnie trwa to kilka minut. Treści, które wrzucam, nie mają przygotowanego scenariusza. Za to zawierają dużą dawkę emocji. Choć teraz już bardziej się pilnuję. Ludzie ciągną do autentyczności.
I po tej liczbie followersów widać, że im się taki sposób bycia podoba. Z drugiej strony popularność przyciąga też hejterów. Tym im śmiało i bezpośrednio odpowiadasz w filmikach.
Rozprawianie się z hejtem to wręcz moja specjalizacja i misja. Naprawdę cieszy mnie, gdy słyszę, że dzięki moim filmom ludzie zaczęli inaczej reagować na agresywne komentarze w social mediach. Zawsze byłam mocno zdystansowana. Ale taki całkowity luz przyszedł do mnie z czasem. Gdy ktoś po raz setny hejtuje to, co robisz, w pewnym momencie przestaje cię to ruszać. Kiedyś pewne uwagi brałam bardziej do siebie, bo nie czułam się jeszcze pewnie w słodkiej branży. Natomiast rynek i moi klienci to zweryfikowali. Ludzie wciąż u mnie zamawiają, ciastka się sprzedają i to jest najważniejsze.
Lubią do tego stopnia, że po pracowni otworzyłaś też lokal – Ciocho Cukrownię. To kolejne spełnione marzenie?
Raczej wynik nudy i pragmatycznego myślenia (śmiech). Tak już mam, że kiedy życie zaczyna się układać, jest stabilnie, zaczyna mi się nudzić. Wyszukuję sobie wtedy nowe wyzwania. I tak było w tym wypadku. Trochę też chciałam mieć kolejną odnogę w biznesie. Mam świadomość tego, że moje treści w social mediach w końcu mogą się przejeść obserwującym. Sława nie trwa wiecznie.
Nie wyobrażam sobie też siebie jako 70-letniej babci, która robi 4-piętrowy tort na wesele. Jednak mogę być 70- letnią babcią, która stworzyła Cukrownię i czerpie z niej korzyści. Innymi słowy, czułam potrzebę stworzenia miejsca, które ma potencjał i będzie dobrze rozpędzoną samodzielną machiną.
To chyba było stosunkowo łatwe zadanie, gdy ma się tak potężne zasięgi w internecie oraz dobrze wypromowaną pracownię ciast i tortów.
Nie do końca… Po pierwsze, marketingu nigdy za wiele! Zwłaszcza że planowałam otworzyć lokal poza centrum miasta. Głównym dochodem jest dla mnie sklep internetowy z e-bookami i akcesoriami. Dzięki temu byłam w stanie otworzyć to miejsce. Gdybym opierała się tylko na pracowni, to nie byłoby szans. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ogromne koszty generuje gastro, pracownicy. Drugą kwestią jest to, że nie miałam doświadczenia w prowadzeniu tego typu działalności.
Lokal wiąże się chociażby z zarządzaniem ludźmi. A to samo w sobie już spora różnica.
Oczywiście, bałam się tego kroku i na początku popełniłam mnóstwo błędów. Z zarządzaniem, z pracownikami… Przede wszystkim nie mogłam tych pracowników znaleźć. Uważam, że te błędy to była moja wina. Musiałam wiele się nauczyć. Szybko okazało się, że dziewczyny na obsługę, które zatrudniłam, mają znacznie większe doświadczenie ode mnie.
Chyba nie jest łatwo to przyznać, będąc właścicielem firmy…
To była lekcja pokory. Trzeba sobie w pewnym momencie uświadomić, że nie jesteśmy pępkami świata, które wszystko robią najlepiej. A to, że twoi pracownicy popełnią błąd, to nie znaczy, że za chwilę ty nie popełnisz innego. Jednak jeśli chcemy się rozwijać, to nie ma innej opcji, jak pozwolić sobie i innym na popełnianie błędów. I trzeba nauczyć się oddelegowywania pracy. Co z tego, że przy okazji wyrzuci się mnóstwo ciasta do kosza. To i tak zaowocuje czymś dobrym. W innym wypadku to nasze pomysły i marzenia pójdą do kosza, bo jedno życie to za mało, by zrealizować wszystko samemu.
Tak jak wspomniałaś, najważniejsze by tych pracowników znaleźć. Czy ze względu na popularność sami się do Ciebie zgłaszali?
Tak, zdecydowanie najtrudniejsze było znalezienie dziewczyn do zespołu, które prezentują wysoki poziom pracy i mają doświadczenie. Nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań co do wykształcenia, sama jestem samoukiem, do wszystkiego dochodziłam metodą prób i błędów.
Szybko zrezygnowałam z szukania poprzez mój profil na Instagramie, choć wydawałoby się to najsłuszniejszą opcją. Okazuje się jednak, że takie działanie przyciąga nietrafione osoby. Takie, które myślą, że my tu nie pracujemy, tylko pijemy kawkę i nagrywamy rolki. Owszem, mamy czas na kawę czy pogaduchy, bo odpowiednia atmosfera w pracy jest bardzo ważna. Ale bywa też bardzo, bardzo ciężko. W końcu wystawiłam ogłoszenie na OLX i w ten sposób pozyskałam świetne dziewczyny, z których jedna jest już ze mną 2 lata.
Jesteś szefową na pracowni? Czy zajmujesz się raczej zarządzaniem?
Nadal bardzo lubię robić i dekorować torty, zwłaszcza takie, które są wyzwaniem. Ciasta do witryny pieką moje dziewczyny i w większości są to moje autorskie przepisy. Ja bardziej zarządzam zespołem. I to nie jest łatwe. Jest mnóstwo rzeczy, detali, o których trzeba pamiętać, jak chociażby miska z wodą dla psów. Lubię myśleć, że jestem przedsiębiorczynią. Albo liderką, a nie szefową. Szefowa wskazuje palcem, co trzeba zrobić. A ja de facto jestem też częścią tego zespołu. I najczęściej stoję na zmywaku.
Nie sądzisz, że Twoja obecność przy ladzie zadziałałaby skuteczniej, przyciągała klientów, którzy przychodzą do Cukrowni dla Ciebie?
Na zmywaku jest ciepło, a ja jestem zmarzluchem (śmiech). To taka chwila wytchnienia, doskonały odmóżdżacz. A tak poważnie mówiąc, chowam się tam właśnie, między innymi dlatego, by ludzie przychodzili po moje ciastka!
Na początku przez jakiś czas byłam za ladą, ale moja obecność przeszkadzała dziewczynom. Ludzie zagadywali, a przez to siłą rzeczy kolejka hamowała. Gdy kilka osób cię zaczepia, zaczynasz się zastanawiać, na kim najpierw skupić uwagę? Wyjść do zdjęcia? Będą mówić, że tylko się lansuję. Odmówię zdjęcia? Będą krytykować, że jestem nieuprzejma… Ludzie, którzy znają mnie z internetu, mają pewne oczekiwania. Przychodzą sprawdzić, czy faktycznie jestem taka sama na żywo. Oceniają. A przecież ja tu pracuję. Przeżywam różne sytuacje emocjonalne, tak jak każdy człowiek.
I znów wracamy do tematu hejtu!
Nowe miejsce spowodowało, że przybywa wielbicieli moich wypieków, ale i hejterów. Jednak teraz sytuacja jest nieco inna. Bo hejt na Cukrownię, choć wymierzony jest przede wszystkim we mnie, tak naprawdę dotyka moje pracownice. Dlatego, gdy prowadziłam rekrutację, pytałam również o odporność na krytykę. Ja jestem z tą agresją oswojona, ale dziewczyny nie. Biorą to do siebie, nie śpią po nocach.
Czy hejterzy przychodzą tu, by obrzucić Cię błotem albo nieuzasadnioną krytyką?
To nadal moje niespełnione marzenie! Tak, chciałabym któregoś z moich hejterów spotkać twarzą w twarz. I zaproponować pracę w naszym zespole przez tydzień. Osoby, które mają najwięcej do powiedzenia i skrytykowania, najczęściej nigdy nie miały nic wspólnego z gastronomią ani słodką branżą. A do zarzucenia mają bardzo wiele. Zostaliśmy skrytykowani np. za to, że krem w makaronikach po ugryzieniu nieco wypływa. Albo że nasza lemoniada to po prostu woda z sokiem z cytryny…
Z tego można się pośmiać, ale jeśli ktoś publicznie pisze, bym zwolniła którąś z dziewczyn, to jest już przekroczenie granicy. Powód? Zaglądała w telefon. A kto tego nie robi w ciągu dnia? Owszem, można zwrócić uwagę, ale trzeba to robić z szacunkiem i klasą.
Czy mimo tych wszystkich trudności nie żałujesz otwarcia lokalu? Nie lepiej jednak byłoby zostać przy robieniu filmików?
Lubię wymyślać nowe ciasta. Lubię ludzi. Lubię wyzwania i adrenalinę. Dlatego jestem teraz mocno sfokusowana na rozwijaniu Cukrowni i póki sytuacja nie ustabilizuje się, nie będę podejmować się nowych dużych projektów. Otwarcie lokalu uświadomiło mi, jak wiele jest jeszcze do nauczenia się i że w tej branży nie ma nudy.
Totalnie zmienił się nam system pracy. Wcześniej do witrynki trafiało 20 ciast, 50 tartaletek, jakaś drobnica typu makaroniki. Nagle te liczby zaczęły się nie tyle podwajać, co być trzy, cztery razy większe. W pierwszym tygodniu zrobiłyśmy 200 ciast. Z tą samą ekipą! Oczywiście dokupiliśmy do pracowni większe sprzęty, co znacznie ułatwia pracę. Ale musieliśmy się do tej skali przyzwyczaić, nauczyć obsługi sprzętów. Kiedyś problemem było dorobienie 4 ciast, a teraz było tego 30. I się udało. Organizacja pracy jest do ogarnięcia, po prostu trzeba się tego nauczyć. To też mi uświadomiło, że z każdym problemem i wyzwaniem musimy się po prostu oswoić. Tylko trzeba to robić małymi kroczkami.
Następny krok?
Ustabilizować sytuację w Cukrowni. Prawdopodobnie wtedy pozwolimy sobie na funkcjonowanie w większym wymiarze niż obecnie (weekendy). A potem chcę wprowadzić również ofertę śniadaniową.
Świetnie! Z chęcią będę wpadać, bo z naszej redakcji to dosłownie kilka minut spaceru. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia!