Biopiekarnia to trudny i mało znany obszar, w którym działa małe grono producentów. Łączy nas nie tylko specyfika produkcji, ale podobny sposób myślenia – nie ma w nas pędu do maksymalnego rozwoju. My nie chcemy się rozwijać, żeby otwierać 5-10 sklepów i jeszcze więcej czy zaopatrywać 200 czy 400 sklepów.
Podobne artykuły
Czekają nas duże zmiany. „Biopiekarz” i „Nowakowski Tradycja” łączą siłyJakość pamięta się o wiele dłużej niż cenęChleb jest kobietąMB: Nie tak dawno Piekarnia Cukiernia w Grudyni Wielkiej niczym szczególnym się nie wyróżniała. Zatrudniał Pan kilkanaście osób w sklepach i w piekarni, gdzie stosowało się gotowe mieszanki. Praca była łatwa, asortyment dla konsumentów szeroki, a Pan miał czas na działalność charytatywną i sprawy niekoniecznie związane z rzemiosłem. Co się stało, że po latach wrócił Pan do tradycyjnej technologii?
Bogdan Smolorz: Tak naprawdę ta technologia zawsze była i od początku działania prowadziliśmy naturalne żytnie kwasy, a w latach 90. dodatkowo wprowadziliśmy mieszanki, które rozszerzyły asortyment – takie było zapotrzebowanie konsumentów. Miksy wycofałem dopiero dwa lata temu.
MB: Dlaczego zdecydował się Pan na radykalne zmiany po takim czasie?
BS: Gdyby nie sytuacja, pewnie moja piekarnia dalej pracowałaby na starych zasadach. Stało się tak, że odszedł mój długoletni pracownik, odpowiedzialny m.in. za ciasto, i po 10 latach musiałem wrócić do fizycznej pracy, na noc. Zobaczyłem te wszystkie worki z miksami i stwierdziłem, że nie chcę takiego piekarstwa, bo to nie ma nic wspólnego z tym, jak kiedyś się pracowało. To pozwoliło mi krytycznie spojrzeć na to, co działo się w mojej piekarni, za moim pozwoleniem, i przymusiło mnie do zupełnie innego działania i wzmożonej pracy.
MB: Złożył Pan samokrytykę i od razu przestawił się Pan na biopieczywo?
BS: Nie, biopieczywo to był kolejny krok. Najpierw zaczęliśmy produkować naturalnie, ale to nie zrobiło na nikim wrażenia. Dzisiaj wszyscy wypiekają zgodnie z tradycją, tylko nie wiadomo, czyją; wszyscy robią na zakwasach – tylko nikt nie pisze, że z worka, i absolutnie wszyscy robią bez chemii, a jednocześnie magazyny wysokiego składowania pełne są polepszaczy, miksów itp. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie występuję przeciwko gotowym mieszankom czy substancjom dodatkowym, tylko przeciwko temu, że piekarze i cukiernicy nie deklarują tego. A to, co deklarują, często rozmija się z prawdą. Mimo że jest prawo, które nakazuje odpowiednio znakować produkty opakowane i nieopakowane, mało kto je stosuje. Prawda na etykiecie może być niewygodna – jak wyglądałoby ciastko z wypieku rzemieślniczego z długą listą składników, które znajdują się w gotowej mieszance? Dużo prościej jest stwarzać marketingowe pozory tradycji i rzemiosła. To jest obłudny świat i nie mamy szans w nim zaistnieć jako piekarnia, która robi dobre i prawdziwe pieczywo, czyli w oparciu o podstawowe surowce. Kiedy zadaliśmy sobie trud i nasza piekarnia przeszła biocertyfikację, to dopiero zostaliśmy zauważeni daleko poza granicami województwa opolskiego, a pieczemy chleb już 25 lat.
MB: Czy nie widział Pan prostszych, mniej kosztownych sposobów, żeby wyróżnić się na rynku, np. w obszarze produktów regionalnych?
BS: Produkty regionalne to dobre rozwiązanie, ale ja chcę tradycyjnie wypiekać pieczywo czy wyroby cukiernicze, których receptury sam wymyślam. Chciałem być w 100% wiarygodny, dlatego certyfikowałem zakład i produkty, pozyskałem 95% surowców BIO do produkcji, które w 90% muszę sprowadzić z zagranicy, bo w Polsce są niedostępne. Moim ideałem jest 100% surowców BIO. Jesteśmy chyba pierwszą piekarnią w Polsce, która stosuje biodrożdże, – jeszcze kilka lat temu ten surowiec nie był dostępny na świecie. Chcemy pokazać, jak chleb piekło się przed laty. Obecnie jest to możliwe – mimo zmodyfikowanej pszenicy, mimo mąk, które są standaryzowane. Umożliwiają to surowce BIO, zwane też ekologicznymi lub organicznymi, co polskim piekarzom niewiele mówi.
MB: Za to wiele mówią liczby prezentujące zapotrzebowanie na BIO – spożycie produktów ekologicznych w Polsce wynosi 0,2% ogółu żywności (!). To niewiele.
BS: Dlatego nie zrezygnowałem z pieczywa konwencjonalnego, bo lokalnie – tu, gdzie działamy – jest małe zainteresowanie konsumentów żywnością ekologiczną. Ale zupełnie inaczej wygląda sytuacja w większych miastach. Działają BioBazary w Katowicach, Warszawie, które przyciągają interesującą nas grupę konsumentów – tutaj nikogo nie dziwi cena 7-8 zł za pieczywo. Najdroższe chleby, które teraz wytwarzamy, to 11 zł za 450 gramów. I one sprzedają się pierwsze. Jak mój kolega piekarz musi upiec 7000 bochenków w cenie dyskontowej, to ja upiekę 700. Podejrzewam, że dochodowość może być podobna.
MB: Kto podejmuje się produkcji BIO w Polsce?
BS: Pasjonaci, dla których siłą napędową jest satysfakcja z tego, co się robi, a nie wyłącznie względy ekonomiczne. Jeśli będziemy coś robić tylko dla pieniędzy, jest niebezpieczeństwo, że zrobimy to inaczej, na skróty, tylko po to, żeby szybko zarobić. W BIO też jest to niebezpieczeństwo – jak ktoś się uprze, to może tę produkcję przekłamać, czyli użyć zwykłych surowców, i jak jest obeznany w księgowości, to kontrola tego nie wyłapie. Gdy firmy zaczną to robić dla pieniędzy, to boję się, że będą takie afery, jak w Niemczech, np. z jajkami – że BIO to nie BIO. To powinna być nisza i szansa dla małych rzemieślniczych firm. Tak to widzę.
MB: W jakim sensie szansa, skoro nie można na tym zarobić?
BS: Na razie biopiekarnia to nie jest temat dla tych, którzy chcą się wzbogacić, to jest szansa na przetrwanie dla upadających firm rzemieślniczych. Jeżeli piekarz przejdzie na ten typ produkcji, to nie może się spodziewać spektakularnych sukcesów, ale może się spodziewać dużo satysfakcji.
Biopiekarnia to trudny i mało znany obszar, w którym działa małe grono producentów. Łączy nas nie tylko specyfika produkcji, ale podobny sposób myślenia – nie ma w nas pędu do maksymalnego rozwoju. My nie chcemy się rozwijać, żeby otwierać 5-10 sklepów i jeszcze więcej czy zaopatrywać 200 czy 400 sklepów.
MB: Obecnie wielu piekarzy uważa, że aby utrzymać się na rynku, trzeba mieć duży zakład, a nie małą piekarnię.
BS: Ale co to ma wspólnego z rzemiosłem, jakim jest piekarstwo? Jaką satysfakcję ma piekarz, który deklaruje wielki sukces, bo zaopatruje 400 sklepów obcych i 70 własnych? Jaki to jest powód do dumy? Dlaczego nikt z właścicieli piekarni rzekomo rzemieślniczych nie zastanowi się, że kosztem ich rozwoju 50 małych rzemieślniczych firm musiało zakończyć działalność? Co jest warta taka firma, która nie ma względu na innych ludzi? Piekarstwo od zawsze było rzemiosłem, które miało pomóc przetrwać rodzinie piekarza i służyć lokalnej społeczności. Kiedyś działała piekarnia, a obok sklep i nikt nie myślał o zawożeniu chleba gdzieś dalej. My nie produkujemy, żeby się wzbogacić. Jesteśmy bogaci, owszem, w kredyty, z czasów, kiedy inwestowaliśmy w nowoczesną piekarnię. Dziś wielu piekarzy zastanawia się, jak przetrwać w tych warunkach, a nie jak się wzbogacić.
MB: Nie ogranicza się Pan jednak do jednego przyzakładowego sklepu, tylko zdobywa nowych klientów.
BS: Obecnie mamy trzy własne sklepy – w Koźlu, w Kędzierzynie i w Reńskiej Wsi, gdzie mieszkamy. Kiedyś zaopatrywaliśmy 40 sklepów. Ta współpraca się skończyła, kiedy przestałem dostawać pieniądze za chleb. Powiedziałem: „Koniec”, a następnego dnia nie piekliśmy nawet połowy produkcji. I dalej trwamy. Kiedyś nasze sklepy były ogólnospożywcze. Decydując się na pieczywo tradycyjne, a potem organiczne, zmieniliśmy naszą ofertę. Zlikwidowaliśmy alkohol i papierosy, wycofaliśmy też napoje gazowane i inne produkty, które subiektywnie uznałem za niezdrowe. Większość towarów zmieniliśmy na produkty organiczne, ale prawda jest taka, że w małym mieście bioprodukty nie robią na nikim wrażenia. Myślę, że docelowo zrezygnujemy z produktów spożywczych i będziemy oferować tylko chleb. Dzisiaj (28 kwietnia br. – przyp. red.) pierwszy raz od 20 lat w jednym sklepie w poniedziałek nie prowadzimy handlu, a w tygodniu sklep działa 4 godziny. Sprzedane – zamknięte.
Skróciliśmy czas pracy w sklepach – te, które kiedyś funkcjonowały do godziny 20-21, teraz są otwarte do 16.00.
MB: Ile kosztuje u Pana zwykłe pieczywo?
BS: Od kilku lat zwykły chleb, 600-gramowy, kosztuje 3,80 zł. Pełno jest sklepów naokoło, a jednak ludzie codziennie przychodzą do nas. I to mi wystarcza.
MB: Jakie są trzy najważniejsze powody, dla których rzemieślnicy piekarstwa powinni pomyśleć o biopieczywie?
BS: Rynek w Polsce jest duży i mało nasycony produktami typu BIO. Zainteresowanie tą żywnością rozwija się – widać to po BioBazarach. Przybywa sklepów ze zdrową żywnością, jak jedna z biosieci, która z powodu braku dostępności pieczywa organicznego nadal oferuje pieczywo konwencjonalne produkowane na mąkach niestandaryzowanych. Nikt dla nich nie piecze. Popyt jest, gorzej z podażą. Pieczywo jest bardzo lokalnym produktem, więc dobrze by było, gdyby tych małych biopiekarni było w Polsce więcej. Małe piekarnie mają wiedzę, warunki i mogą świetnie zagospodarować tę niszę. To jest lepszy wybór od zarzynania się ceną i nierówną walką z konkurencją… Duże sieci handlowe też już zaczynają się rozglądać za świeżym pieczywem organicznym, bo konsumenci tego szukają. Każdy wie, że nie da się porównać pakowanego organicznego czy bezglutenowego pieczywa ze świeżym.
MB: Zgłaszają się do Pana piekarze, którzy są zainteresowani biopieczywem?
BS: Tak, znajdują mnie na Facebooku. Przyjeżdżają do mnie właściciele małych firm, którym jest coraz ciężej na rynku. Zazwyczaj są to młodzi ludzie, którzy próbują uratować ojcowiznę. Przyjeżdżają sami, a potem z ojcem, który zazwyczaj nie chce słuchać. Nie dziwi mnie to, bo bioprodukcja wymaga radykalnych zmian i trudu. Ile mogę pomóc, pomagam – podpowiadam, jakie zmiany wprowadzić. Dla wielu to piekarska rewolucja. Przez chwilę nawet poważnie się zastanawiałem, czy nie wystawić się na Polagrze pod hasłem „Wyprowadzę mieszanki z Twojej piekarni” (śmiech). Zanim wprowadziłem produkcję BIO, dużo czasu spędziłem w Essen, u zaprzyjaźnionego niemieckiego biopiekarza. Rozmawiałem z nim, obserwowałem, jak pracuje, mogłem spisać receptury. Zaskoczyło mnie, że można wytwarzać pieczywo na długich, wielofazowych procesach fermentacji bez użycia drożdży. Od kiedy jestem w rzemiośle, w latach 70.-80. nie widziałem w piekarniach ani jednego gatunku pieczywa bez drożdży. Tak samo moi mistrzowie powtarzali, że nie da się zrobić pieczywa w 100% żytniego. Wszystko się da, tak jak da się zrobić zakwas na mące orkiszowej, a nawet na mące bezglutenowej.
MB: Od czego zacząć biorewolucję w piekarni?
BS: Myślę, że dla małych producentów pierwszym krokiem powinien być powrót do piekarstwa wielofazowego, opartego na podstawowych surowcach, a później przekształcenie się w piekarstwo organiczne.
MB: Czy trzeba rezygnować z produkcji konwencjonalnej?
BS: Nie, w jednym zakładzie można prowadzić produkcję BIO i konwencjonalną, wystarczy tylko zmienić warunki w piekarni i zaplanować czas pracy. Dla certyfikowanych surowców należy wydzielić osobny magazyn surowców. Produkcję konwencjonalną należy oddzielić czasowo od produkcji BIO, użyć innych opakowań, form i koszyków rozrostowych. Jednostki certyfikujące udzielą wyczerpujących informacji.
MB: Co może zniechęcać piekarzy do produkcji BIO?
BS: Przy prowadzeniu obu metod produkcji mogą odstraszać księgowość i potrzebna dokumentacja, ale to jest do przejścia. Jeszcze bardziej odstrasza pozyskanie odpowiednich surowców, ale – zapewniam – można sobie z tym poradzić. Wystarczy zadać sobie trochę trudu.
MB: Jakiego typu są to problemy i jak Pan je rozwiązał?
BS: W Polsce jest kłopot z pozyskaniem białej mąki w standardzie BIO; takiej trudności nie ma w przypadku mąki razowej. Współpracuję z dwoma rolnikami, którzy prowadzą certyfikowane gospodarstwa – od jednego kupuję żyto, u drugiego pszenicę. Zboże mielę sam. W Opolskiem trudno jest o gospodarstwa ekologiczne, natomiast np. na północy Polski, a także na Podkarpaciu jest bardzo dużo takich gospodarstw. Wystarczy dotrzeć do Ośrodka Doradztwa Rolniczego, gdzie wskażą wszystkich ekoproducentów. Certyfikowany nabiał sprowadzam z Niemiec, bo w Polsce jest on dostępny w małych kubeczkach, 0,25 ml, w wysokiej cenie. Co więcej, pozyskaliśmy zagranicznego partnera i przez to możemy być dostawcami dla wszystkich biopiekarń w Polsce na wszystkie piekarskie i cukiernicze biosurowce.
MB: A dystrybucja?
BS: Najlepiej jest sprzedać jak najwięcej produktów w sprzedaży detalicznej – robi się to coraz łatwiejsze dzięki możliwościom logistycznym. Firmy kurierskie działają bardzo sprawnie. Wyliczyłem, że w 14 godzin po upieczeniu chleb będzie dostarczony w każde miejsce Polski. Kuriera zamawiamy na godz. 16.00, przy wykupieniu opcji „z dostarczeniem do godz. 10.00 następnego dnia” mamy w Gdańsku nasze pieczywo o 10.00. Za 19 zł możemy wysłać 40 bochenków, czyli tylko 50 gr doliczamy do bochenka chleba z powodu logistyki. Jest to więc wykonalne. W ten sposób wysyłamy nasze pieczywo do klientów indywidualnych. Zamówiliśmy kartony na wymiar, w których mieszczą się 4 chleby. Wysyłamy 4 lub wielokrotność 4. I na drugi dzień te chleby są u klientów. To też jest zupełnie nowe podejście, nie mające nic wspólnego ze starym piekarstwem.
Świat zrobił się mniejszy. Ale to jest kolejna forma, która może nam – biopiekarzom – pomóc, tylko musimy mieć taki produkt, który ktoś na drugim końcu Polski będzie chciał. Musimy umieć dotrzeć do tych klientów, w czym pomaga nam Internet, a w szczególności Facebook, o którym nigdy wcześniej nie myślałem.
MB: Jest Pan bardzo aktywny na Facebooku. Mam wrażenie, że ludziom podoba się nie tylko Pana otwartość na ich problemy i potrzeby, ale przede wszystkim to, że jest Pan autorem wszystkich wpisów. Potrafi Pan wciągnąć w rozmowę, zainteresować. Z czego wynika ta bezpośredniość w kontaktach?
BS: Z prostej filozofii: podobnie jak ja lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia, tak samo zachęcam ludzi, żeby poznali swojego piekarza (śmiech). Zaprzyjaźnij się ze mną, dowiedz się, kim jestem, zobacz, jak wygląda moje życie. Na Facebooku najbardziej podobają mi się relacje z ludźmi z całego kraju. Rozmawiamy z tymi najbardziej zainteresowanymi, czytają nas ci, którzy chcą. To są bardzo cenne relacje. Ktoś pisze ze mną z Warszawy, a potem przyjeżdża do Grudyni Wielkiej, bo chce zobaczyć moją piekarnię, dowiedzieć się i poznać. I to są takie fajne rzeczy.
MB: Ile ma Pan fanów na Facebooku? Kim są?
BS: Nasz fanpage codziennie czyta i obserwuje do 1000 osób, najczęściej są to ludzie do 45. roku życia. Wśród osób, które nas lubią, dominują młode kobiety. Panie mają zupełnie inną świadomość, zwracają uwagę na to, co kupują. Codziennie dostajemy maile, głównie od domowych piekarzy. Podobają mi się tacy ludzie, bo zadają sobie trud, żeby uzyskać coś, czego nie mogą znaleźć w sklepie. Zaglądają do nas osoby, które ze względów zdrowotnych szukają pieczywa dla siebie, bo nikt w normalnej sprzedaży nie jest w stanie tego zaoferować w formie świeżej.
MB: Odpowiada Pan na każdą prośbę i każde zapotrzebowanie osób na specjalnej diecie?
BS: Staram się im pomóc, bo niełatwo przejść obojętnie obok. Im więcej rozmawiam z ludźmi, na BioBazarze czy na Facebooku, tym więcej się dowiaduję, z jakimi problemami zdrowotnymi muszą się borykać. Oprócz osób chorych na celiakię zgłaszają się też ludzie cierpiący na fenyloketonurię*, gdzie jedynym sposobem leczenia jest stosowanie odpowiedniej diety – ograniczającej podaż białka – fenyloalaniny. I to jest temat, nad którym obecnie pracujemy. Tych osób jest naprawdę bardzo mało, ale oni też muszą coś jeść. W tym przedsięwzięciu nie ma niczego zyskownego, ale dla nas jest to ciekawe wyzwanie.
MB: Dziękuję za rozmowę. Życzymy satysfakcji z wykonywanej pracy, a przede wszystkim wytrwałości.
rozmawiała Anna Kania
* Fenyloketonuria – wrodzona choroba metaboliczna, przyczyną której jest nieprawidłowa przemiana jednego składnika białka – fenyloalaniny.
Pasja w życiu i w pracy |