Co skłoniło mistrza wyrafinowanej francuskiej kuchni i eleganckich deserów do przyjazdu na Śląsk w czasie, gdy w cukierniach można było kupić głównie drożdżówki z marmoladą? O tym, dlaczego woli drożdżówki od deserów kuchni molekularnej oraz o przyszłości cukiernictwa w Polsce rozmawialiśmy z Thierrym Ayelem.
Aurora: Jak trafił Pan do Polski?
Thierry Ayel: To długa historia. Moim sąsiadem we Francji był Polak. To on zachęcił mnie, by pojechać kiedyś zobaczyć, jak wygląda ten kraj. W tym samym czasie mój inny kolega, Francuz, otwierał swoją restaurację w Krakowie, więc była dobra okazja do takiego wyjazdu. Pierwszym miastem, do którego trafiłem, były jednak Siemianowice Śląskie.
Aurora: Stamtąd do Krakowa raczej daleko... Jakie wrażenie wywarł na Panu Śląsk?
T.A.: To był prawdziwy szok! Trzeba pamiętać, że było to 16 lat temu, więc Polska wyglądała inaczej niż teraz. To był dla mnie zupełnie inny świat. Mimo wszystko podobało mi się. Tu pachniało tak jak we Francji, gdy byłem mały.
Aurora: I to zdecydowało, że został Pan tu na dłużej?
T.A.: Również (śmiech)! Zatrzymała mnie tu praca, właśnie w Krakowie, w charakterze kucharza. A potem oczywiście żona.
Aurora: A co spowodowało, że w ogóle zajął się Pan gotowaniem?
T.A.: To się zaczęło, kiedy byłem jeszcze mały. Pochodzę z wielodzietnej rodziny – było nas siedmioro, więc – siłą rzeczy – mama musiała dużo i często gotować. Lubiłem obserwować jej pracę i pomagać. Myślę, że od tego to się zaczęło. W mojej rodzinie krąży też pewna anegdota na mój temat – rodzice dali mi w pewnym momencie wybór – albo zostanę księdzem, albo kucharzem. Bez zastanowienia wybrałem to drugie. Przecież jako Francuz mam gotowanie i dobre jedzenie we krwi!
Aurora: Miał Pan jakiegoś swojego kulinarnego mistrza?
T.A.: Zgodnie z francuską tradycją po skończeniu szkoły zrobiłem sobie taki „tour de France”, czyli podróżowałem po całym kraju. I uczyłem się wtedy od wielu ciekawych ludzi.
Aurora: Jest Pan jednak również cukiernikiem. Która z tych profesji jest Panu bliższa?
T.A.: Kucharzem jestem z zawodu, cukiernictwo to bardziej moja pasja. Prawda jest jednak taka, że u nas, we Francji, nie ma zasadniczej różnicy między jednym a drugim. Wychodzimy z założenia, że każdy kucharz musi potrafić przygotować deser.
Aurora: Czy tutaj również przysłużyła się rodzinna tradycja?
T.A.: Oczywiście! Smak i zapach, którymi karmimy się w dzieciństwie, pozostaje z nami na zawsze. Zawsze będziemy do niego wracać we wszystkim, co tworzymy. Pamiętam zwłaszcza jeden deser, który robiła moja mama. Trudno przetłumaczyć jego oryginalną nazwę, ale brzmi to mniej więcej jak „śniegowe jajka”. To typowy francuski deser domowy, składający się z białek gotowanych z kremem waniliowym i karmelem. Choć jestem perfekcjonistą i od wielu lat staram się go przyrządzać, jeszcze nigdy nie wyszedł mi tak doskonały, jak ten autorstwa mojej mamy.
Aurora: Czy tradycyjne polskie wypieki i desery trafiają do Pana gustu?
T.A.: Oczywiście. Zwłaszcza serniki, które urozmaicam różnymi dodatkami, np. mango i marakują. Na Święta jadam też wszystkie staropolskie potrawy, np. makówki. Być może nie jestem ich wielkim fanem, ale niezmiernie podoba mi się przywiązanie Polaków do tradycji. To nas łączy. Podobnie jak przywiązanie do rodziny. Gdyby nie moja żona – Polka – moje dzieci, a nawet wnuki, nie mieszkałbym tutaj już od ponad siedmiu lat!
Aurora: Jakie są jeszcze inne preferowane przez Pana desery?
T.A.: Mamy wspaniałą deserową tradycję, z której czerpie nie tylko Europa, ale i cały świat. Jestem wierny tej tradycji, dlatego zawsze staram się nie przekombinować – zarówno w wyglądzie, jak i smaku deseru. Nie jestem fanem kuchni molekularnej, ponieważ tam często gubi się smak. A on jest najważniejszy. Nie znaczy to, że wygląd się nie liczy. Przeciwnie – mówi się, że deser ma wyglądać jak biżuteria. Ma być elegancki. I ja staram się do tego dążyć.
Ostatnio modne jest wykorzystanie kuchni molekularnej w gastronomi i cukiernictwie. Z pewnością uatrakcyjnia to efekt końcowy serwowanego deseru i robi duże wrażenie estetyczne. Mam przyjeciela, belga, Jeana Bosa, którego podglądam i chętnie się od niego tego uczę.
Aurora: Pana dzieła już cieszą oko doskonałym wyglądem!
T.A.: Być może tak, ale ciągle dążę do doskonałości. Poza tym niełatwo dziś o oryginalność. Dziś często w Polsce stawia się na dekonstrukcję deseru. Do mnie taki styl nie przemawia.
Aurora: O czym jeszcze nie wolno zapomnieć, tworząc słodkie dzieło?
T.A.: Paradoksalnie często zapominamy, że nie robimy tego na żaden konkurs, ani dla siebie, a dla klienta. To powoduje, że często za bardzo rozpędzamy się w swoich pomysłach, a nie tego oczekuje konsument. On chce normalnego, znajomego smaku. Praca kucharza i cukiernika to praca dla ludzi, a nie tworzenie sztuki dla sztuki. Nie trzeba wszystkich smaków i wszystkich technik pokazywać na siłę na jednym talerzu. To błąd.
Aurora: Co by Pan zatem zalecił młodym adeptom sztuki cukierniczej?
T.A.: Korzystanie z tradycji. I skromność. W przygotowywaniu jedzenia najważniejsze są produkty. To je mamy pokazać, a nie samych siebie.
Aurora: Jakie zatem są najważniejsze dla Pana produkty, których najchętniej Pan używa?
T.A.: Mamy we Francji taki zestaw składników obowiązkowych, który chętnie powtarzamy. Reszta to tylko dodatki (śmiech). W potrawach wytrawnych są to: sery, owoce morza, wino. W deserach – czekolada.
Aurora: Łączy Pan czasem te składniki wytrawne ze słodkimi?
T.A.: Jak najbardziej! Ogromnie ciekawe wydaje mi się łączenie warzyw i owoców w deserach na talerzu – co z chęcią robię – np. ananasa z selerem naciowym lub buraków z truskawkami. Lubię też połączenie papryki i czekolady. Czekolada jest zresztą bardzo ważnym elementem w kulinariach. Na tyle ważnym, że ten, kto się nią zajmuje, wykonuje oddzielny zawód – chocolatier.
Aurora: Ma Pan jakąś swoją szczególną specjalizację?
T.A.: Prawdę powiedziawszy, wolę robić ciągle coś innego – taka ciągła ewolucja. W końcu wciąż natrafiamy na nowe produkty, a przez to – na nowe pomysły. Człowiek uczy się całe życie.
Aurora: Ma Pan wieloletnią wiedzę i praktykę – może to Pan powinien uczyć?
T.A.: Cóż, od wielu lat prowadziłem – na zaproszenia – szkolenia i warsztaty. A teraz nadeszła wreszcie pora, że postanowiłem się temu bardziej poświęcić. I jestem właśnie w trakcie otwierania własnej firmy – Pâtisserie Paris Prestige. Oficjalnie ruszę z moją działalnością w połowie czerwca. Będą to pokazy i szkolenia – zarówno dla pasjonatów, jak i dla profesjonalistów. Będą się także odbywać w formie modnego live cooking w domu klienta. Chętnie popracuję z młodzieżą ze szkół hotelarsko-gastronomicznych, z którą mam bardzo dobry kontakt. Chcą się uczyć, a to cieszy.
Aurora: Skąd taka nowoczesna forma u kogoś tak przywiązanego do tradycji?
T.A.: Taka forma niezwykle zbliża ludzi. Nie ma sztywnej formuły, która wcale nie służy nauce gotowania. Można za to swobodnie porozmawiać, popatrywać, pytać. Chcę być blisko ludzi.
Aurora: Jest wielu chętnych na tego typu szkolenia?
T.A.: W Polsce, jak w żadnym innym kraju, dokonuje się szybka ewolucja związana z jedzeniem i gotowaniem. Może czasem aż za szybko się to wszystko odbywa, bo często dochodzi do niebezpiecznego zachłyśnięcia się wiedzą i przesady w tym, co się robi. W każdym razie jest wielu zainteresowanych nauką gotowania – i to jest bardzo optymistyczny trend.
Aurora: Przestaniemy wkrótce chodzić do restauracji? W końcu każdy sam będzie sobie gotował!
T.A.: Ludzie zawsze będą odwiedzać lokale, w których można coś zjeść. Zmienia się jedynie formuła – powstają małe lokale albo cukiernie lub piekarnie rodzinne, gdzie produkuje się pyszne rzeczy na małą skalę. Kończy się czas wielkich monopoli, bo konsumenci również coraz bardziej doceniają pracę kucharzy, cukierników i piekarzy. Wolą zapłacić więcej temu, kto pracuje z pasją.
Aurora: I zdaje się, że temu, kto produkuje takie ekologiczne lub dietetyczne słodkości. Pan też podąża za tym trendem?
T.A.: Cukier i tłuszcz zawsze były obecne w ciastach i deserach – i tak powinno zostać. Jedyna słuszna moda, za jaką zawsze podążałem, to moda na dobre produkty, których się używa. I ta moda będzie trwać wiecznie, każda inna przeminie.
Aurora: Dziękuję za rozmowę.