Czy istnieje wielopokoleniowa miłość? Czy poczucie bliskości to panaceum na szaleństwo cywilizacji? Którą z słodkich chwil warto zapamiętać na zawsze?
Podobne artykuły
Manufaktura Doti oblewa wszystkoSkok na głęboką czekoladę - jak zostać chocolatieremVEGE NOW - nowa tabliczka z Wawelu dla wegan i… nie tylko!Pojawiły się tak nagle, otulając puszystym białym płaszczem, wszystkie niedoskonałości ulic miasta. Wystarczyło spojrzeć w niebo, by poczuć ich chłodne muśniecie na twarzy. Każdy z nich, misternie utkany ręką Królowej Śniegu, w ułamku sekundy zaznaczał swoje istnienie. W tej śnieżnej inscenizacji, na rogu ulicy, przystojny młodzieniec, z rozkosznie usypaną kupką śniegu na czapce, w lekkim napięcia oczekiwaniu, wypatrywał nadejścia wybranki. Niespokojnie spoglądał, to na zegarek, to w kierunku przystanku, by nieco dłużej wygłodniałe spojrzenie zatrzymać na oknach pobliskiego baru mlecznego. Nagle z opóźnionego autobusu wyłoniła się postać dziewczyny z niesfornymi lokami, wystającymi spod wełnianej czapeczki.
Para szybko odnalazła się wśród przechodniów i w pośpiechu wymieniła czuły pocałunek. Chwycili się za ręce i w podskokach wbiegli do pobliskiego baru. Radosna aura, która otaczała tych dwoje, zarażała wszystkich w pobliskim sąsiedztwie. Miło było patrzeć na rozognione z emocji policzki i usta, z których wydobywały się całe potoki słów, opisujących wrażenia minionego dnia. Tylko drobne gesty wyrażały ich wzajemne uczucia, w czasie gdy ubierali się do wyjścia. Po opuszczeniu wypełnionego gwarem biesiadników baru skierowali się w stronę pobliskiego sklepu ze słodyczami. Nie zastanawiając się długo, kupili dwie wiśnie w czekoladzie Goplany i pierwszy raz od momentu spotkania zamilkli, zajęci rytuałem konsumowania. Dziewczyna, delikatnie oddzieliła od praliny czekoladową podstawę i ofiarowała ją chłopakowi, pozostawiając dla siebie zatopioną w likierze jak w czekoladowym naparstku wisienkę. Było coś szczególnego w tym sposobie delektowania się praliną, zdejmowaniu szeleszczącego sreberka i ostrożnym nagryzaniu czekoladki. Ostrożnie, tak by nie stracić ciekłej zawartości. Gdy nadjechał autobus oboje zniknęli w tłumie pasażerów, porwani w rytm kończącego się dnia.
Mijają lata. W przytulnej kuchni na dziesiątym piętrze para żwawych staruszków uwija się przy śniadaniu. Drobnym psotom i docinkom nie ma końca. Kiedy poranny rytuał przerywa dzwonek, on biegnie do drzwi, by znienacka wystraszyć oczekiwaną córkę. Za każdym razem szuka nowego sposobu na ten figiel, a gdy kolejny raz mu się on udaje, zaciera ręce z radości. W korytarzu podaje jej domowe kapcie i zaprasza do wnętrza wypełnionego aromatem świeżo zaparzonej kawy. Rozmowa, a raczej jej monolog toczy się swoim tempem, w czasie gdy rodzice najbardziej zainteresowani są podsuwaniem jej różnych smakołyków. Jeden przez drugiego starają się namówić ją do skosztowania kolejnego gatunku szynki, wiejskich jajek czy domowego gziku. Obrządek śniadaniowy kończy słodki akcent. Każdy otrzymuje po jednej wiśni w czekoladzie. Ciszę, która zalega na moment spożywania praliny, przerywa pełen pretensji głos taty: Werka nie dałaś mi czekoladowego spodu? Stasiu … przepraszam, zjadłam…, zapomniałam.
To był pierwszy i sądząc po reakcji taty ostatni raz, kiedy moja mama ośmieliła się zapomnieć podzielić tą symboliczną dla nich praliną. Wiśnia w czekoladzie dla moich rodziców to synonim luksusu oraz wspomnienie młodości wypełnionej marzeniami o lepszym życiu. Kosztowny cukierek, kupowany na sztuki, bo tylko na taki wydatek było ich stać. To słodka chwila zapomnienia, gdy strudzeni po pracy i zjedzonym naprędce obiedzie, marzyli o powrocie do własnego M4, a nie do wynajętego pokoju. W owym czasie każdy zarobiony pieniądz odkładali na książeczkę mieszkaniową, a jedyną rozpustą było trwonienie pieniędzy na słodkie co nieco. Cieszyła ich jednak ta drobna przyjemność, przerywnik w oczekiwaniu na coś większego i ważniejszego.
Dzisiaj nie doceniamy drobnych upominków od losu. Nie budzą w nas entuzjazmu chwile w gronie najbliższych. Normalność nie ma w sobie żadnej magii. Moi rówieśnicy, zmęczeni pracą i znudzeni rodzinną codziennością, poszukują zajęć, które niosą w sobie pierwiastek ekstremalnych uniesień. Wychowane w kulcie konsumpcji pokolenie nastolatków zatraca się na pograniczu realnego i wirtualnego jestestwa. Dzieci, chłonące jak gąbka te wzorce, pozbawiono czaru doświadczania uroków zwyczajnego życia, które ja pamiętam i za którymi tak tęsknię. Dlatego jak magnes przyciąga mnie atmosfera domowych śniadań. Lubię ten czas porannego biesiadowania i plotkowania, zanim wpadnę w ten szaleńczy wir bycia na topie. Przy tej dwójce niemłodych już ludzi, w oczach których nadal tli się młodzieńczy żar, odkrywam na nowo radość ze smakowania czekoladowych pralinek, które zajadamy, wspominając minione chwile ich wspólnego życia. I za każdym razem, gdy w naszym domu słodkim towarzystwem do kawy jest wiśnia w czekoladzie, przytaczana jest historia nietypowego dzielenia się cukierkiem z nadzieniem w celu przekazania kolejnym pokoleniomtej naszej rodzinnej już tradycji.
Alina Śmiłowska