Instagramowy profil Moniki Waleckiej, gdzie można obejrzeć jej chlebowe popisy, śledzi ponad 55 tysięcy użytkowników. Jej droga do chleba była kręta, prowadziła przez Warszawę, Pragę, a nawet San Francisco.
Z autorką książki „Opowiadania drewnianego stołu. 125 przepisów, jak sprawić przyjemność bliskim i sobie”, stylistką jedzenia, a przede wszystkim piekarką rozmawiamy o pasji, która zawiodła ją do najlepszej piekarni świata.
Patrycja Siwiec: Co byś doradziła osobie, która dopiero zaczyna przygodę z własnym wypiekiem chleba?
Monika Walecka: Żeby zaczęła od kupna dobrej książki – na początek Jeffreya Hammelmana. Przeczytaj teorię, najlepiej trzy razy. Spróbuj sobie wyobrazić proces fermentacji, na którym opiera się pieczenie chleba. Zacznij od prostych przepisów. Upiecz vermont sourdough, zapoznaj się z ciastem chlebowym. Powtórz dany przepis kilka razy, zobacz, jak ciasto się zmienia, jak reaguje na pogodę i nowe partie mąki. Zadawaj pytania i szukaj na nie odpowiedzi, internet roi się od teorii, która tylko czeka, żeby ją wygooglać. Jedz chleb innych, porównuj swój chleb do ich wypieków. Bądź ze sobą szczery, zadawaj sobie pytania, co różni twój chleb od najlepszego, który jadłeś w życiu.
Katalizatorem mojej przygody chlebowej było pytanie: dlaczego mój chleb pieczony z przepisu z książki „Tartine Bread” różni się tak bardzo od tego, który sprzedają w piekarni Tartine? Gdy zaczęłam szukać odpowiedzi na to pytanie, wsiąkłam bez reszty w złożoność procesu powstawania pieczywa. Po trzech latach pieczenia w domu miałam dość wygórowane mniemanie o swoim chlebie. Tymczasem okazało się, że jestem na samym początku drogi i że o ile potrafię upiec chleb z przepisu, to niekoniecznie rozumiem cały proces. Dziś wiem, że najważniejsze jest, aby zrozumieć, jakie mechanizmy rządzą fermentacją. Wtedy można modelować chleb według własnych upodobań, bez narażania się na fiasko. Z drugiej strony każdy zmarnowany bochenek to cenna lekcja, więc nie żałuję żadnego ze swoich „naleśników”.
Oprócz eksperymentów w domowej piekarni postawiłaś na profesjonalną edukację. Czego nauczyłaś się w San Francisco Bread Institute?
Kiedy moja chlebowa obsesja sięgnęła zenitu, wiedziałam, że chcę się zająć pieczeniem profesjonalnie. Zdawałam sobie sprawę, że robienie tego w domu, a praca w restauracji lub piekarni to dwa różne światy. Jednak bardzo chciałam zobaczyć, jak wygląda praca piekarza. Wzdychałam do kursów w SFBI, ale cena programu profesjonalnego (trwającego kilka tygodni) była odstraszająca. Na szczęście koleżanka uświadomiła mi, że SFBI prowadzi kursy nieco krótsze, bardziej wyspecjalizowane i w ten sposób trafiłam na kurs poświęcony „ancient grains”, czyli pieczenia z pradawnych odmian pszenicy i pseudozbóż. W grupie byli różni ludzie – profesjonalni piekarze i pasjonaci tacy jak ja. Było to moje pierwsze zderzenie z technologicznym zapleczem – miesiarkami, garowniami, piecami, liczba detalicznych informacji odnośnie do zbóż przyprawiała o zawrót głowy. Kurs w SFBI miał być dowodem dla mojego przyszłego pracodawcy, że pomimo znikomego doświadczenia wiem, jak zachować się w profesjonalnej piekarni.
Jak to się stało, że trafiłaś na staż do Tartine Bakery?
Marzenie o tym, żeby pracować w Tartine, pojawiło się niedługo po tym, jak przeprowadziliśmy się do San Francisco. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kulinarny świat tego miasta ma swoją hierarchię i Tartine mieści się w jej ścisłej czołówce. Osoby, które tam pracują, to ludzie z wykształceniem kulinarnym lub z solidnym doświadczeniem. Zainspirowana wieloma historiami o tym, jak to inni czekali całymi dniami na szefów kuchni restauracji, w której chcieli pracować, postanowiłam zaryzykować i zanieść swój chleb do Chada Robertsona. To były prawdziwe przygodowe akcje, bo chciałam dostarczyć jeszcze ciepły chleb. Dzisiaj łapię się za głowę, że odważyłam się na ten krok z takim byle jakim chlebem, ale nie żałuję tego, bo właśnie te starania pchnęły mnie do tego, aby piec jeszcze lepsze bochenki.
Co było później?
Kiedy po raz kolejny usłyszałam, że chleb jest ok, ale nic więcej, stwierdziłam, że ustawiłam sobie poprzeczkę za wysoko. Zaczęłam stażować w innych restauracjach i piekarniach (w wolne dni od swojej pracy piekarza), tak zaczęłam poznawać ludzi z branży, kontynuowałam wymianę, dzięki której mogłam ćwiczyć pieczenie chleba w domu. Mój profil instagramowy był coraz popularniejszy. I tak, kiedy już prawie odpuściłam marzenie o Tartine Bakery, kolega doniósł mi, że główny piekarz z Tartine chce mnie poznać. Wtedy też dostałam zaproszenie, żeby spędzić w Tartine dwa dni. Potem sprawy potoczyły się szybko. Zaprzyjaźniłam się z zespołem piekarni i dziś zawsze mogę do nich wpaść, gdy są mniej obciążeni pracą, aby szlifować swoje umiejętności.
Czego się nauczyłaś?
Staż w Tartine Bakery i dotknięcie ciasta, z którego powstaje ten słynny bochen chleba, było moim marzeniem. Piekarnia wyróżnia się ciekawym stylem pieczenia. Piekarze pracują intuicyjnie, dużo się eksperymentuje. Podczas stażu mogłam lepiej przyjrzeć się ich stylowi. W miarę swojej chlebowej edukacji zainteresowałam się chlebami z pełnego przemiału, które wymagają innego postępowania. Zapragnęłam robić chleb o właściwościach chleba Tartine, ale z większym procentem mąki z pełnego przemiału. W tym celu dużo uczyłam się od innych chlebowych magików, którzy może nie odnieśli aż tak komercyjnego sukcesu, ale robią bardzo ciekawe rzeczy w duchu wspaniałej filozofii, która każe o chlebie myśleć w szerszym kontekście niż tylko finalnego bochenka. Długa droga przede mną, zanim osiągnę swój chlebowy ideał, ale cieszę się z podstaw, których uczyłam się od najlepszych piekarzy na świecie.
Wspominałaś, że zaczęłaś przygodę z wypiekiem chlebów ze starych odmian pszenicy. Czy pieczenie na takiej bazie jest trudniejsze?
Pieczenie z pradawnych odmian pszenicy jest nieco trudniejsze, bo białko i gluten w nich zawarty mają inne właściwości niż w regularnej pszenicy. Gluten jest dużo bardziej delikatny i mniej elastyczny, inaczej wiąże wodę, przez co trudniej uzyskać chleby o takiej objętości i teksturze jak z mąki pszennej. Mąkę z orkiszu, płaskórki albo samopszy można wymieszać z mąką pszenną, ale można też robić chleby z mąki pełnoziarnistej (nieprzesianej, ze zmielonymi otrębami i zarodkami) i wtedy czuć, jak naprawdę smakuje to zboże. Te chleby dość ciężko piec w formie bochenków, ale dobrze nawodnione pełnoziarniste pieczone w blaszce będą miękkie, sprężyste i pełne smaku. Tu, gdzie mieszkam, nie ma problemu z dostępem do nasion zbóż prosto od farmerów czy zakupem przez internet od prawdziwych pasjonatów. Dużo nasion przywożę z wycieczek. W San Francisco jest też wyjątkowy sklep Rainbow Grocery Store, gdzie można kupić wszystkie nasiona świata, w tym zboża, które następnie mielę na mąkę w swoim domowym młynku.
Kto jest Twoim guru w piekarskim świecie i dlaczego?
Oczywiście Chad Robertson, dzięki niemu moja przygoda nabrała tempa. W tym czasie poznałam jednak wielu innych piekarzy, którzy szalenie mi imponują. Jestem szczęściarą, za mentora mam Jima Williamsa, piekarza z Rhode Island, który piecze chleby w stylu single origin – tylko z mąki z jednego gatunku pszenicy lub innego zboża w formie dostosowanej do jego możliwości. To są najlepsze chleby, jakie jadłam. Uwielbiam Dave’a Millera – skromnego piekarskiego guru, który mieszka dwie godziny drogi od San Francisco. Dave kupuje swoje ziarna od farmerów z okolicznych miasteczek. Płaci im więcej niż na skupie. Sam mieli mąkę i natychmiast z tych świeżo zmielonych ziaren robi chleb w swojej przepięknej piekarni. Miałam niezwykłe szczęście przyjrzeć się pracy Mike’a Zakowskiego, wielokrotnego reprezentanta USA na piekarskich mistrzostwach świata. Jego przywiązanie do detalu, filozofia chlebowego „terroir”, a także wiedza na temat fermentacji i zbóż zrobiły na mnie kolosalne wrażenie.
Jakoś tak się składa, że piekarze to mądrzy ludzie, pełni pasji i pomysłów na życie. Fajnie się od nich uczyć nie tylko tego, jak robić chleb, ale po prostu jak spokojnie żyć.
Jak radzisz sobie z piekarskimi kryzysami?
Nie ma innej rady, jak zmieszać kolejne ciasto.
Czy zwracasz uwagę na pieczywo w restauracji? W których pieczywo Cię zachwyciło?
Jeżeli tylko w restauracji serwują chleb, to oczywiście go próbuję. I chyba nigdy nie jadłam w restauracji bardzo dobrego pieczywa. To pewnie dlatego, że w całym restauracyjnym szalonym środowisku nie ma za bardzo czasu na poświęcenie chlebowi należytej uwagi. Dobry chleb to owoc miłości do swojej pracy, nie można go pośpieszać i traktować byle jak, bo wtedy i on potraktuje nas byle jak.
Kiedy spróbujemy Twojego chleba?
Nie czuję potrzeby otworzenia własnej piekarni, może kiedyś. Póki co postrzegam to jako ogromne zobowiązanie, na które jeszcze nie jestem gotowa. To, co planuję, to start mikropiekarni, w której raz w tygodniu będę piekła chleby na zamówienie. Być może latem będę się wystawiać na jakimś bazarku. Na razie chcę piec w spokojniejszym rytmie. Jest tyle innych rzeczy, które chciałabym robić. Nie ciągnie mnie do bycia biznesmenem, tylko piekarzem, a że lubię niekonwencjonalne formy działania, piekarnia jeszcze trochę poczeka.
Jakie jest Twoje największe chlebowe marzenie?
Mieć dom na uboczu z pięknym piecem opalanym drewnem i górami za oknem piekarni. Ale to kiedyś. Na razie marzę, aby po prostu piec chleb dla ludzi i być szczęśliwą.
Patrycja Siwiec, zastępca redaktor naczelnej w magazynie „Food Service”,
www.patrycjasiwiec.com