Nawet najsmaczniejszy i najdoskonalszy tort czasem sam się nie obroni. Rodzinne cukiernie prowadzone od lat coraz częściej upadają. Co zrobić, by przetrwać na rynku? By klienci wciąż wracali? Czasem, prócz dobrego produktu, warto zainwestować też w człowieka. Konkretnie – menadżera!
Podobne artykuły
Sprzedaż, czyli relacja - czerwcowy Mistrz Branży już dostępnyCzas na tort! - nowy Mistrz Branży już jest!Poznaj korzyści ze współpracy z E-torty.plO tym, jaka jest jego rola i czy musi znać się na robieniu ciast, opowiada specjalista z 10-letnim doświadczeniem, menadżer Ciastkarni „Marysieńka” Agnieszka Strzoda.
Aurora Czekoladowa: Jak wygląda standardowy dzień menadżera cukierni?
Agnieszka Strzoda: To istny maraton (śmiech)! Jestem w pracy ok. 7 rano. Zazwyczaj już o tej godzinie na mojej skrzynce czeka ok. 50-60 maili, na które odpowiadam do 10.00. Potem drukuję uzgodnione zamówienia i odbywamy konsultacje z cukiernikami. Zaraz potem weryfikuję dekoracje wykonane dnia poprzedniego. Według bardzo szczegółowej listy sprawdzam, czy wszystko zostało przygotowane zgodnie z życzeniami klientów. Każdy detal musi się zgadzać, w tym nawet odcień zamówionego koloru. Różowy może być przecież liliowy, biskupi albo łososiowy!
To już brzmi jak srogie wyzwanie, a to dopiero połowa dnia!
Najważniejsze dopiero przed nami! Spotkania z klientami! Trwają zazwyczaj od 12.00 do 18.00. Na każde standardowo przeznaczona jest godzina. W międzyczasie odpowiadam na liczne nieodebrane połączenia. Dzień kończę, znowu odpowiadając na maile. Do tego dochodzą jeszcze spotkania i zamówienia materiałów oraz podwykonawców. Czasem zamawiamy gotowe figurki, toppersy oaz inne materiały do ozdoby, wszystko by zadowolić każdego klienta.
W końcu o klienta w tym wszystkim chodzi!
I o nim jak najwięcej trzeba wiedzieć. Nie wszystko wychodzi przy rozmowie ze mną. Dlatego też dwa dni w miesiącu mam poświęcone na spotkanie z naszymi ekspedientkami. Nikt nie wie o kliencie tyle co one: jakie ma oczekiwania, na co narzeka? Myślę, że właśnie krytyka jest tu bardzo ważnym elementem (oczywiście ta konstruktywna). Trzeba ją przyjąć i szybko wdrożyć w życie to, co jest do zrobienia.
To rzadkie, że firma wprost mówi o spadającej na nią krytyce.
Ależ to normalna rzecz – w każdej firmie, więc i u nas, zdarzają się potknięcia. Są rzadkie i zazwyczaj są one wynikiem tzw. miscommunication, czyli braku zrozumienia się na którymś etapie w rozmowie z klientem. Innymi słowy, jeśli klient nie powie mi dokładnie, czego oczekuje, to ja nigdy nie będę w stanie tych oczekiwań spełnić. Pojęcie „ładny tort” jest względne. Im więcej wiem o oczekiwaniach klienta, tym bardziej jestem pewna, że będzie on zadowolony z końcowego efektu.
A jeśli przyjdzie ktoś naprawdę niezdecydowany? Ktoś, kto po prostu nie wie, jaki chce mieć tort?
Moim zadaniem właśnie jest wyciągnąć z tych niezdecydowanych osób taką wiedzę. Na szczęście mamy ponad 20 smaków w ofercie, tak by każdy znalazł coś dla siebie. Statystycznie są trzy najczęściej wybierane: czekoladowo-nugatowy, malinowo-jagodowy oraz mascarpone. Smak to jest i tak ta łatwiejsza część.
Rozumiem, że kształtów tortu jest nieco więcej niż jego smaków?
Mamy aż trzy katalogi pełne najróżniejszych motywów i kształtów. Najpierw próbuję się dowiedzieć, w jakim stylu jest całe wesele, bo inny tort będzie wpisywać się w klimat wiejskiej karczmy, a inny przygotujemy na salę hotelową z kryształowymi żyrandolami. W pierwszym wypadku zaproponuję naked cake, w drugim tort w stylu glamour. Potem dopytuję o kolor przewodni, jakiś motyw. Teraz często są to żartobliwe motywy nawiązujące do pasji pary młodej. Niedawno, na przykład, robiliśmy tort w psie łapki dla pary opiekującej się psami ze schroniska.
Coś, co do niedawna było nie do pomyślenia!
Właśnie ta personalizacja jest największą zmianą, jaka dokonała się w cukiernictwie, zwłaszcza w dekoracji tortów, odkąd założyliśmy nasz zakład. Dawniej klient zamawiał tort i to cukiernik narzucał styl, smak. Nie było zresztą żadnego wyboru, bo istniał tylko jeden model tortu weselnego. No, może dwa. Teraz każdy detal to wizja samego klienta. I przyznam, że takie torty najbardziej lubimy realizować.
Przez to stajecie się kimś ważniejszym niż „cukiernia, w której zamawia się tort na wesele”. Jesteście ważną częścią tego wielkiego dnia!
Osobiście twierdzę, że tort to taki sam ważny element uroczystości jak obiad czy zespół. Być może goście nie będą pamiętali jego dokładnego składu, ale z całą pewnością zapamiętają, czy był dobry. I dopytają, z jakiej cukierni był zamawiany. Poza tym, po prostu lubię naszych klientów. W końcu to właśnie u nas zdecydowali się wyłożyć swoje ciężko zarobione pieniądze, a ja chcę, by widzieli przełożenie tego w każdym calu naszego tortu. Traktuję ich jak naszych partnerów.
Nawet tych „trudnych”?
Trudny, czyli wymagający albo niezdecydowany, też jest mile widziany. Gorzej z tymi nieuprzejmymi. Tych po prostu nie obsługujemy. Za dużo wkładamy w to wszystko czasu, pracy, pasji, serca… U nas nie ma taśmy. A skoro pracują tu ludzie, nie roboty, to należy im się szacunek. Zwłaszcza, że to ekstremalnie trudna praca.
Podejrzewam, że i bez trudnych klientów w zespole zdarzają się napięcia?
Zatrudniamy 10 cukierników, do tego dochodzą ekspedientki. Innymi słowy, mamy dość duży zespół, a między działem „ścisłym”, czyli pracownią cukierniczo-dekoratorską, a obsługą za ladą zdarzają się nieporozumienia. Dla ekipy z pracowni niektóre rzeczy wyglądają zupełnie inaczej niż dla dziewczyn zza lady. Mówią innym językiem. Moja rola sprowadza się do bycia takim łącznikiem między wszystkimi szczeblami w naszym zakładzie. Czasem muszę być rozjemcą, bo się kłócimy jak we włoskiej rodzinie. A potem znowu się kochamy (śmiech).
Jak to kłócicie się?
Zwykle podczas narady. Wtedy właśnie spotykają się wszyscy pracownicy cukierni: wymieniamy uwagi, naradzamy się i robimy plany. Jest też wtedy miejsce na to, by wylać swoje żale i opowiedzieć o kłopotach w pracy. A stąd do kłótni może być krótka droga. Ale to bardzo oczyszcza atmosferę.
Dba więc Pani i o klientów, i o dobrą atmosferę. O czymś zapominałam?
Przede wszystkim dbam o to, by nie zabrakło pracy (śmiech).
Zbiera Pani zamówienia z całej Polski?
Również! Nieraz wieziemy tort na drugi koniec kraju! Ale prócz tego to ja jestem tym „złem”, które wskazuje na nowe pomysły. Mówię „złem”, bo zawsze ciężej zacząć robić coś nowego, niż pracować nad tym, co już się doskonale zna.
Co nowego wprowadziliście ostatnio?
Jakiś czas temu zaczęliśmy robić słodkie bufety, czyli candy bary. Między innymi po to, by pokazać się z innej strony, by wyjść z ofertą do firm. By się nie nudzić (śmiech). Robimy tego naprawdę dużo, w sezonie średnio 5 w tygodniu. Sprawa nie jest prosta, bo to drobne formy, głównie na śmietanie, z owocami i czekoladą, czyli bardzo delikatne. Przetransportowanie ich oraz ułożenie na sali jest nieraz skomplikowaną operacją logistyczną, która wymaga poświęcenia i dobrej komunikacji z obsługą sali. Ja osobiście dopieszczam te słodkie stoły, do nocy robiąc malutkie kokardki, rozety, by całość była spójna kolorystycznie.
Skąd czerpiecie pomysły? W końcu skończyła Pani studia z zarządzania, a nie artystyczną uczelnię.
Przeglądam zagraniczne magazyny, inspiruję się Facebookiem, Pinterestem i Instagramem. Podchodzę do nich oczywiście z przymrużeniem oka, bo wiem, że większość słodkości ze zdjęć jest tylko po to, by ładnie wyglądać. Gdyby ciastka z candy baru były tylko niebieskie, drugiego dnia wszyscy goście byliby pewnie w szpitalu. Przede wszystkim sporo lat spędziłam w Stanach Zjednoczonych i to wiele mi dało. Między innymi wiedzę o tym, że mimo wszystko trzeba korzystać z tych mediów społecznościowych. Inaczej klient często nigdy nie dowie się, co słodkiego można wyczarować na wesele lub inną uroczystość.
Innymi słowy – ciągły rozwój!
Tak, ciągle należy się zmieniać. Nie tylko dlatego, że coś jest nie tak. Głównie dlatego, że bez zmian i rozwoju jest zastój, czyli śmierć cukierni. Tymczasem my niedawno powitaliśmy nasze nowe „dziecko”, naszą pierwszą firmową kawiarnię!
Gratulacje! To się nazywa słodki owoc 10 lat pracy!
Dziękuję! Przyznam, że to bardzo pochłaniająca praca, podobnie zresztą jak bycie cukiernikiem, ale uwielbiam ją!
rozmawiała: Aurora Czekoladowa