Gdy rozchwytywany szef kuchni i pracowniczka wielkiej korporacji z dnia na dzień rzucają pracę, musi istnieć jakiś solidny powód, na przykład... pyszne jedzenie! O ryżowych ciastkach, słodkich bułkach z kurczakiem i polskim chlebie na Filipinach opowiadają nam autorzy bloga podróżniczo-kulinarnego Michał i Katarzyna Kuduk.
Gdy znajomi i rodzina dowiedzieli się, że Michał – znany szef kuchni – i Kasia – jego żona, teamleaderka w dużej korporacji – rzucają etaty i jadą w daleką podróż, chwytali się za głowy. Podejrzewali, że wygrali w jednej z narodowych loterii. Ale to była tylko część prawdy. Wygrali swoje marzenia, podejmując szalony krok. Sprzedali samochód, zrezygnowali ze stałej pracy i stwierdzili, że pora zacząć realizować swoje pragnienia.
Aurora: Kto z was jest bardziej szalony? Innymi słowy, kto pierwszy wpadł na pomysł, by zrezygnować z pracy i rzucić się w wir przygody?
Katarzyna Kuduk: To ja pierwsza zaproponowałam, byśmy to zrobili. Ale to nie był jakiś nowy szalony pomysł. To było moje odwieczne ogromne marzenie – podróżować w dalekie zakątki globu. Nie przypuszczałam jednak, że Michał się zgodzi. Sądziłam, że ma ten etap za sobą. Zawsze na pierwszy plan wybijała się praca. Cóż, trudno się dziwić, jest znanym, cenionym szefem kuchni. Nie chciałam mu zakłócać rozwoju.
Aurora: Aż tu nagle…
K.K.: Trafiłam z właściwymi słowami we właściwy moment. Któregoś dnia znów zaczęłam opowiadać o tym marzeniu. I słowo padło na podatny grunt. To był czas, w którym Michał zaczął odczuwać duże zmęczenie pracą. Na szczęście! Inaczej chyba nigdy by się nie zgodził… Podobnie zresztą jak ja. Praca na stanowisku teamleadera wielkiej korporacji to zajęcie, które, wyciska z ciebie wszystko. W pewnym momencie poczułam złość. Nawet nie na pracę. Na siebie. Czułam, że tracę coś cennego. Jakbym pięła się w górę, a zarazem stała w miejscu… To był czas, w którym mieliśmy kupić auto i to takie nasze wymarzone, z salonu. Sprzedaliśmy więc nasz stary samochód. I nagle uświadomiliśmy sobie, że równie dobrze pieniądze te możemy przeznaczyć na coś zupełnie innego…
Michał Kuduk: Na podróż!
Aurora: Wystarczy Wam pieniędzy? Zagraniczne wycieczki kosztują…
M.K.: Sęk w tym, że od początku marzyliśmy o wyprawie, a nie wycieczce. Nie potrzebujemy podróżować all inclusive. Mamy przecież śpiwory i możemy nocować wszędzie!
Aurora: I tak się to wszystko zaczęło!
M.K.: To był w zasadzie ostatni moment! Byliśmy nastawieni – teraz albo nigdy. I to dosłownie teraz: od pomysłu do realizacji minął jeden dzień! Nawet jeśli miałoby nam coś nie wyjść i mielibyśmy wrócić po miesiącu, chcieliśmy spróbować. Zaczęliśmy więc przygotowania, przede wszystkim daliśmy wypowiedzenia w pracy. Potem została kwestia zabukowania lotów. Spakowania się. I można ruszać!
Aurora: Na jak długo i gdzie?
K.S.: Na razie pół roku spędzimy w Azji. Potem myślimy o Ameryce Południowej.
Aurora: Jaki jest klucz doboru miejsc, do których się wybieracie?
M.K.: Lubimy być tam, gdzie jest ciepło i można dobrze zjeść (śmiech). Jest wiele takich miejsc, które spełniają te warunki, a nas jeszcze tam nie było, choćby Wietnam, Chiny, Japonia, Laos, Birma, Nepal...
Aurora: Robicie jakiś szczegółowy plan tych wypraw?
K.K.: Nie. Zawsze jest jakieś wyjście. Z każdej sytuacji.
Aurora: Tym ciekawiej to wszystko się zapowiada. I dla Was i dla nas,czytelników Waszego bloga. Zdecydowaliście się dzielić tymi przygodami, pisząc i publikując zdjęcia na blogu www.kuukandtravel.com. Czyj to był pomysł?
M.K.: To był mój pomysł. Wziął się on stąd, że nagle miałem mieć mnóstwo wolnego czasu. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja. I po prostu wymyśliłem blog, by się czymś zająć (śmiech).
K.K.: Ale koniec końców ja się zajęłam blogiem, choćby przez wzgląd na to, że tłumaczę od razu teksty na angielski i hiszpański. Zabrałam więc pomysł Michałowi, wiem, że na dłuższą metę to nie jego bajka. W końcu jest kucharzem.
Aurora: Powinien zająć się jedzeniem! To może przejdźmy już do samego sedna: co najciekawszego udało Wam się zjeść do tej pory?
M.K.: Na pewno warto wymienić tarantule i skorpiony nabite na patyk i sprzedawane w przydrożnych kramach jak lizaki. Przeważnie są one mocno osolone, smażone w głębokim tłuszczu i wysuszone, więc chrupią jak chipsy. Nie ma tam żadnego soku wytryskającego po ugryzieniu (śmiech). Wiadomo każdy z tych specyfików ma swój własny smak, inaczej smakują małe węże, inaczej żaby, inaczej robale – szarańcze, karaluchy itp. Pychota, do browara w sam raz!
K.K.: Raz zdarzyło się, że jak jedliśmy larwy os, ludzie – tubylcy – byli tak zdziwieni tym, że to w ogóle wkładamy do ust, że sami robili nam zdjęcia!
M.K.: Jak mieliśmy tego nie spróbować, skoro ludzie z tymi specyfikami stoją wszędzie jak u nas przysłowiowa baba z obwarzankami!
Aurora: A propos obwarzanków, czy w tak odległych zakątkach Azji można kupić chleb?
M.K.: Jak do tej pory pod kątem jedzenia najbardziej eksplorowaliśmy Azję, a zwłaszcza Filipiny. Oczywiście znają tu coś takiego jak pieczywo, tylko że u nich jest ono synonimem czegoś słodkiego. Niemal zawsze występuje w słodzonej postaci. I jest drożdżowe. Trzeba być jednak przygotowanym na szok kulturowy i smakowy, bo choć te bułki są słodkie, to mają często mięsne lub warzywne nadzienie, np. kurczaka lub wieprzowinę. Z tym, że i on doprawiany jest na słodko.
Aurora: I gdzie się je kupuje? Są piekarnie?
M.K.: Jeśli chodzi o piekarnie rozumiane tak jak u nas, to są one towarem limitowanym. Trzeba ich szukać.
K.K.: Z drugiej strony mnóstwo jest cukierni albo sklepików z słodkościami, których integralną częścią jest stanowisko ze słodkimi wypiekami. Filipińczycy ubóstwiają słodkie jedzenie! Ale też brakuje takiego zwykłego chrupiącego chleba. W Kambodży Polka z Poznania postanowiła tą lukę wypełnić, więc otwarła piekarnię. Osiedliła się tu z rodziną na stałe.
M.K.: Z kolei Włosi przywieźli na Filipiny lody, stąd popularność tradycyjnych lodów rzemieślniczych w tym kraju. Często zdarzają nam się niespodzianki, np. mieliśmy okazję jeść lody ze słodkich fioletowych ziemniaków. A w Kambodży jedliśmy lody kręcone z kokosa i od razu podawane w skorupce. Deser, w którym jest wszystko – halo halo. To ogromny puchar, w którym są neonowe kolorowe galaretki, lody, bita śmietana. Wafelki. Nutella.
Aurora: To mi przywodzi na myśl raczej Stany Zjednoczone! A są jakieś narodowe ciasta na Filipinach? Czy w witrynie dojrzymy coś charakterystycznego dla tego regionu, tak jak u nas w każdej cukierni jest obecny sernik?
K.K.: Aż trudno w to uwierzyć, ale nie udało się nam znaleźć czegoś na kształt ciasta, tortu takiego jak u nas, w Polsce. Jeśli chodzi o filipińskie cukiernie, to królują w nich europejskie, a jeszcze częściej amerykańskie słodkości, np. donaty w każdej postaci. Uwielbiane są też naleśniki ze słodkimi kremami, zwłaszcza nutellą albo masłem orzechowym. Zagranicznym patentem przerobionym na ich modłę są shaki, głównie czekoladowe. Co ciekawe, są one tu robione bez mleka. Czekolada jest bardzo skoncentrowana, przez co napój jest obłędnie słodki. Dla wielu aż mdły.
M.K.: Na przykład dla mnie (śmiech). Nigdy nie piłam czegoś tak słodkiego i nie widziałam tylu rodzajów, kolorów i kształtów pączków jak na Filipinach. Amerykanie zrobili tu dobrą robotę, jeśli chodzi o słodkości. Jeśli chodzi o lokalne słodycze, to bardzo popularne są ich rodzime owoce w czekoladzie, np. mango, durian. Popularną przekąską są też banany na patyku w cukrze. Albo właśnie chrupiące słodkie bułeczki z tymi owocami.
Aurora: Ciekawe, w Azji liczyłam na jakieś ryżowe słodkości.
K.K.: Oczywiście, takie też są na Filipinach! Ryż to dla nich coś więcej niż dla nas pieczywo. Słodkości z ryżu są przygotowywane na bazie brązowego kleistego ryżu gotowanego w mleku kokosowym, który można zbić w kulkę. Na górze często dodaje się palony kokos.
Aurora: Michał, musisz koniecznie coś takiego zacząć robić w Polsce. A właśnie, nie tęsknisz za gotowaniem, będąc w podróży?
M.K.: W moich planach jest zapisanie się do weekendowych szkół gotowania w różnych miastach, które będziemy odwiedzać. Jest wiele takich miejsc w Azji, po których ma się podstawową wiedzę o miejscowej kuchni. Najbardziej chciałbym jednak pogotować z tubylcami w ich domach. Wiem, że taka okazja będzie na Filipinach, gdzie co niedzielę rodziny zbierają się na pikniku na plaży z wcześniej przygotowanymi potrawami.
Aurora: Trzeba się dużo ruszać, żeby te wszystkie słodkości spalić i być w formie! No, ale Wam to akurat nie grozi. Zdradźcie, jaki jest kolejny etap waszego podróżowania.
K.K.: Teraz udajemy się do Bangkoku, bo właśnie stąd są najlepsze połączenia na całą Azję. Pierwszym naszym przystankiem będzie Laos, potem Birma, Wietnam. Znów nasze Filipiny, stamtąd zaś do Papui oraz Indonezji. Potem Japonia i Chiny.
Aurora: Długo nie będzie Was w kraju. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się spotkać. Powodzenia i smacznego podróżowania!
K.K. i M.K.: Dziękujemy!
ODWIEDŹ BLOGA Katarzyny i Michała Kuduk >>> Kuuk&Travel