Wywiad z Łukaszem Łuczajem, polskim botanikiem i znawcą dzikich roślin jadalnych.
Podobne artykuły
Ekologia to nie tylko znaczekNowa strategia Funduszu Promocji Ziarna Zbóż i Przetworów ZbożowychJem kwiaty i chwastyW polskiej kuchni chłopskiej w ogóle nie znano czegoś takiego jak zioła kulinarne – twierdzi Łukasz Łuczaj. Co innego dzika roślinność, która w formie dodatku trafiała do pieczywa, głównie w okresie głodu czy nieurodzaju i braku zboża. Czy dziś możemy na nowo zrobić użytek z dzikiej roślinności – i to w piekarstwie?
Łukasz Łuczaj zajmuje się botaniką użytkową oraz etnobotaniką, czyli dokumentuje tradycje użytkowania roślin na świecie. Na co dzień kieruje Zakładem Botaniki Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego w Weryni. W okresie wiosennym i letnim organizuje warsztaty dzikiej kuchni. Autor publikacji: W dziką stronę, Dzikie rośliny jadalne – zapomniany potencjał przyrody, Dzikie rośliny jadalne Polski – przewodnik survivalowy, Podręcznik robakożercy oraz Dzika kuchnia.
Anna Kania: Jaka jest Pańska definicja dzikiej roślinności?
Łukasz Łuczaj: Do dzikich roślin zaliczam te, które występują tylko dziko i nie są w ogóle uprawiane, natomiast do tej grupy dochodzi również „szara strefa” roślin hodowanych w celach ozdobnych. Warto wymienić w tym miejscu choćby funkię czy kwiaty liliowców – ludzie często nie zdają sobie sprawy, że są one jadalne – i jednoznacznie kojarzą je jako dzikie. To samo z młodymi kwiatostanami topoli, które sadzi się przy drogach – one także nadają się do spożycia. Nie inaczej jest z jarzębiną w zieleni miejskiej, a przykładów jest o wiele więcej.
A.K.: Jak definiuje Pan zioła?
Ł.Ł.: To wyjątkowo niewdzięczne słowo i można powiedzieć, że mam na nie swoistą alergię. Potocznie zwykło nazywać się ziołami wszelkie zioła lecznicze, wszystkie części zielone roślin oraz różne aromatyczne liście, które dodaje się do potraw. Uważam, że tego wszystkiego nie da się objąć jednym tylko terminem, dlatego staram się go unikać.
A.K.: W takim razie jakim słowem zastąpić zioła?
Ł.Ł.: Żadnym. Zioła w rozumieniu leczniczym to po prostu rośliny lecznicze, a części zielone roślin jadalnych – warzywa liściowe. Jeśli chodzi o zioła kulinarne, to jest to fenomen niemal czysto europejski – na innych kontynentach zwyczaj dodawania aromatycznych liści do potraw jest rzadszy. Gdzieniegdzie może używa się bliskowschodniej kolendry, natomiast najczęściej przyrządza się osobno warzywa, ewentualnie dodaje się nasiona pachnące – albo zgoła nic. Spójrzmy chociażby na kuchnię amazońską – poza chilli i solą żadnych innych dodatków się tam nie używa. To dotyczy również chleba, którego w ogóle się nie przyprawia.
A.K.: Z czego to wynika?
Ł.Ł.: Wszelkiego rodzaju przyprawy są wtórne, wynikają z rozwoju kultury – natomiast nie są one człowiekowi konieczne do życia. Dla nas najważniejsze jest, żebyśmy dostarczali organizmowi odpowiednią ilość białka czy węglowodanów – reszta jest na drugim planie, bo o inne składniki łatwiej. Wejście do użytku przypraw uważam za wynik braku mięsa – w pierwotnych czasach, gdy było go pod dostatkiem, nie stosowano żadnych dodatków. W polskiej kuchni chłopskiej w ogóle nie znano czegoś takiego jak zioła kulinarne – korzystano jedynie z dzikiej roślinności, na przykład w formie dodatku do pieczywa, gdy brakowało zboża. Stosowano też kminek, który jest bardzo polską, dziko rosnącą przyprawą.
A.K.: Czy zatem można mówić o tradycji używania przypraw w naszej kuchni?
Ł.Ł.: W żadnym wypadku. Do chleba wrzucało się różne rzeczy, ale wynikało to tylko i wyłącznie z głodu. Najbardziej pożądane pieczywo robiło się z pszenicy, w drugiej kolejności – z żyta, a jak nie było tych zbóż – korzystało się z perzu, żołędzi, wyki, suszonych liści lipowych, mielonych kasztanów czy wiórków drzewnych. Powszechnie uważa się, że czarnuszka jest tradycyjną polską przyprawą – a to nieprawda. W kulturze chłopskiej nie było czarnuszki, a w kuchni dworskiej czy mieszczańskiej pojawiała się sporadycznie. Na masową skalę korzystano z niej w Turcji czy na Bałkanach – ale nie w Polsce.
A.K.: Które z dzikich roślin, dotychczas nieznanych piekarzom, mógłby im Pan polecić?
Ł.Ł.: Na początku zaznaczę, że jestem wrogiem ciągłego (za wszelką cenę) ulepszania roślin, szczególnie – GMO. Jest natomiast przynajmniej kilka dzikich roślin, które warto odkryć dla piekarnictwa. Pierwszym z brzegu przykładem jest manna jadalna (nie mylić z kaszą manną) – zapomniane polskie zboże, z którego wychodzi ponoć najlepszy (i najdroższy) chleb. Bardzo ciekawym zbożem jest też ber (Setaria italica), uprawiany w latach 50. XX w. w okolicach Tarnowa. Dziś uprawia się go głównie poza Europą, np. w Chinach, a szkoda – mógłby to być równie dobry dodatek do chleba co kasza gryczana. Następna roślina to palusznik krwawy (Digitaria sanguinalis), nazywany niekiedy manną polską. Obecnie uprawy zbóż z rodzaju palusznik można spotkać w Etiopii, a w Polsce rośnie dziko i nikt nie robi z niego użytku. Poza tym warto wspomnieć o chwastnicy jednostronnej (uprawianej w Japonii i Indiach), perzu i jeszcze o wielu innych. Przy produkcji pieczywa można także korzystać z aromatycznych nasionek – kurkuma, szafran, kolendra, czy kmin rzymski doskonale się do tego nadają. Chętnie widziałbym też pieczywo przygotowywane na parze, tak popularne w Chinach.
A.K.: Z drugiej strony – może Pan coś odradza piekarzom?
Ł.Ł.: Na pewno zalecałbym odstawienie czosnku niedźwiedziego – dodawanie go do chleba jest zupełnie nieprzemyślane, ponieważ przy pieczeniu traci on swoje właściwości i aromat. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stosuje się go tylko po to, żeby czymś przyciągnąć klienta. Zresztą w kulturze ludowej Polski nie jest on zakorzeniony, ale obecnie uznajemy go za coś w rodzaju archetypowej dzikiej rośliny. Inna sprawa, że czosnek ten jest smaczny, tym bardziej więc szkoda, że jest pod częściową ochroną – przez co, zrywając jeden listek, łamiemy prawo. Moja ogólna rada, jeśli chodzi o dziką roślinność w piekarnictwie, brzmi jednak następująco: używajmy jej więcej niż dotychczas, ale nie udziwniajmy na siłę. Jeśli cokolwiek dodawać, to tak, żeby było to czuć.
A.K.: Dziękuję za rozmowę. A my zachęcamy piekarzy, nie tylko pasjonatów, by podjęli się eksperymentów z dziką roślinnością.
rozmawiała: Anna Kania, opracował: Jacek Baliński