Poznajcie historię jednej z najbardziej rozpoznawalnych par polskiego cukiernictwa. Co ich połączyło? Jak godzą pracę zawodową, pasję i realizację kolejnych projektów? Jakie mają plany i co nam zafundują w najbliższym czasie?
Podobne artykuły
Czekolada na kółkach, czyli niecodzienna wystawa w Muzeum Kolejnictwa w WarszawieWedlowski Pałac Kultury o smaku karmeluCzekoladowa rzeźba Wedla w centrum Warszawy – co to będzie?Poznali się, kiedy w Polsce królował karmel. On - świeżo upieczony Mistrz Polski Cukierników (1996), ona - uczennica szkoły cukierniczej. Dzisiaj są twarzą marki E.Wedel, wizytówką mistrzostw na Expo Sweet. Tworzą czekoladowe dzieła, od tych zupełnie małych, jak praliny, po monumentalne rzeźby, jak Adam Małysz, 7-metrowa palma.
Oto fragment wywiadu z wydania Mistrz Branży styczeń 2014 r.
Mistrz Branży: Kiedy Janusz poznał Joannę?
Janusz Profus: Asia w moim życiu pojawiła się w 1998 r. – przygotowywałem ją do Mistrzostw Cukierników Juniorów w Poznaniu. Ale według źródła mojej żony, udokumentowanego 1 zdjęciem, pierwsze spotkanie miało miejsce w Związku Rzemiosła Polskiego w Warszawie jesienią 1996 r. podczas ogłoszenia wyników Mistrzostw Polski Cukierników (śmiech). Nie najlepiej wtedy zacząłem…
Joanna: Nasza szkoła z Tarnowskich Gór przyjechała pogratulować wygranej swemu absolwentowi . Januszowi Profusowi. Już wtedy byłam zafascynowana jego pracami z karmelu. Powiedziałam koleżance: „skoro już przyjechałyśmy tyle kilometrów, to zrób mi zdjęcie z mistrzem”. Miałam na sobie taki skórzany plecak…
Janusz: Pamiętam go doskonale (śmiech). Ludzie z plecakami zapominają, że mają dodatkowy balast, którym bardzo łatwo potrącić delikatne prace z karmelu, ustawione na stole dekoracyjnym. Już byłem przewrażliwiony, więc zwróciłem uwagę niefrasobliwej dziewczynie. Zależało mi na tym, żeby praca, którą przywiozłem ze Śląska i którą składałem przez całą noc, przetrwała wystawę do końca.
Joanna: Po tej uwadze przeszła mi ochota na wspólne zdjęcie z mistrzem. Gdyby nie koleżanka, która kazała mi się ustawić, pewnie bym sobie darowała. Powiedziałam tylko: „Dobra, zrób mi to zdjęcie, ale nie chciałabym mieć go za męża”. Później w 1998 r. jeździłam na szkolenia z karmelu prowadzone przez Janusza.
Janusz: Krótko po mistrzostwach w 1997 r. zaczęła się moja praca w Cechu Rzemiosł Spożywczych w Warszawie, w szkole na ul. Lechickiej. Prowadziłem szkolenia i z karmelu, i z czekolady. Były one podzielone na stopnie „wtajemniczenia” – w przypadku karmelu stopni było 5, z czego pierwsze trzy prowadziłem ja, a 4. i 5. stopień należał do mistrza z zagranicy. Szkolenia z czekolady składały się z 3 stopni, z czego ostatni również miał zagranicznego mistrza prowadzącego. Pamiętam, że szkolenia karmelowe miały najwięcej fanów. Karmelarstwo było wówczas bardzo popularne ze względu na niskie koszty surowca. Do karmelu używało się cukru rafinowanego, choć na zwykłym cukrze też się dało pracować. Wtedy czekolada była towarem luksusowym, czasem nieosiągalnym. Jej ceny wahały się od 20 zł do nawet 40 zł za 1 kg, a cukier kosztował poniżej 2 zł. Wtedy surowiec był istotną rzeczą – tort kosztował ok. 20 zł za 1 kg.
Tamte czasy w Polsce nie były łaskawe dla czekolady. Pamiętam, jak u śp. Jana Sośnickiego robiliśmy pralinki – produkt innowacyjny, odważny jak na tamte czasy i jak się okazało, zupełnie nietrafiony. Klienci uważali, że te nasze praliny to rozpakowane bombonierki, sprzedawane na wagę za 3 razy wyższą cenę. Ręcznie robione praliny kosztowały wtedy ponad 100 zł, podczas gdy przemysłowa produkcja czekoladek wynosiła ok. 25 zł per 1 kg, więc trudno było konkurować z przemysłem. Już wtedy mieliśmy świadomość, że bez edukacji klienta nic nie zmienimy. Teraz karmel stracił, ponieważ stać nas na czekoladę. Czekolada to jak diamenty dla jubilera. Jest to szlachetny surowiec, a cukier jest jak srebro. Mimo że obecnie wolę czekoladę, to nie zapomniałem o karmelu, wychowałem się na karmelu i doskonale znam techniki karmelarskie.
MB: Jak wspomina Pani te zajęcia z karmelu?
Joanna: Zajęcia Janusza cieszyły się dużym zainteresowaniem. Potrafił zarazić pasją do karmelarstwa i przekazać wiele praktycznych wskazówek. W jego wykonaniu wszystko było takie proste i łatwe. Kiedy zaczęłam poznawać wszystkie techniki karmelarstwa, szybko zdałam sobie sprawę, że do karmelu trzeba mieć dużo cierpliwości. Na początku było ciężko. Czasem nawet rzuciłam karmelem, bo coś mi nie wychodziło. Ale musiałam zacisnąć zęby. Janusz, choć jest osobą spokojną, jest też bardzo wymagający. Z drugiej strony trzeba przyznać, że miał cierpliwość – musiał poświęcić mi dużo czasu, żebym wypracowała w sobie artyzm.
Janusz: Asia na początku uczestniczyła w szkoleniach grupowych w Warszawie. Potem rodzice Joasi uznali, że skoro mieszkamy na Śląsku bardzo blisko, to lepiej zapewnić szkolenia indywidualne. To było do zrobienia, bo wówczas w Cechu w Warszawie pracowałem 3-4 dni w tygodniu, a potem miałem wolne. Z czasem te szkolenia przyjęły formę praktyk. Joanna pomagała mi zarówno przy realizacji zamówień na duże torty, jak i w przygotowaniach cukierników do mistrzostw świata. Była obecna, kiedy Mieczysław Chojnowski i Robert Wołczański ćwiczyli jesienią 1999 r. przed Wiesbaden, gdzie – jak wiadomo – zdobyli 1. miejsce. Była również wtedy, kiedy przygotowywałem się z Sebastianem Szmydem do konkursów w Brnie i Wiesbaden. Ta pomoc była trochę na zasadzie „przynieś, wynieś, pozamiataj”, ale też obserwowała – według mnie człowiek dużo rzeczy uczy się poprzez obserwację.
MB: Kiedy między Państwem zaiskrzyło?
Janusz: Podczas indywidualnych szkoleń.
MB: Takie rendez-vous z karmelem w tle?
Joanna: Nie mieliśmy za dużo czasu na typowe randki. Janusz zawsze był osobą bardzo zapracowaną, ja też nie narzekałam na brak zajęć . jak nie szkoła, to praktyki . więc najczęściej spotykaliśmy się przy pracy i tak jest do tej pory.
Janusz: Łączy nas praca, która jest dla nas jak hobby. Mówię tu o cukiernictwie i gastronomii.
MB: Proszę rozwinąć wspólny dla Państwa wątek gastronomiczny.
Joanna: W 2001 r. Janusz był współpracownikiem restauracji w Szczecinie. Projekt nie udało się rozwinąć, ale gastronomia znowu wróciła, trochę w innych okolicznościach. Pod koniec 2001 r. zaczęliśmy pracować w Cukierni Sowa. Właściciel Adam Sowa miał pomysł na otwarcie winiarni połączonej z restauracją, a ponieważ wiedział, że Janusz jest związany z gastronomią, zwrócił się do nas z propozycją podjęcia tematu. Janusz dał mi wybór: praca w cukierni czy zupełnie coś innego. Ponieważ lubię nowe wyzwania, przeszłam do winiarni i zajęłam się gotowaniem, a dokładnie łączeniem dań z czekoladą. W gastronomię wciągnęłam się do tego stopnia, że zaczęłam startować w konkursach kulinarnych. Najpierw w Bydgoszczy, później też w innych miastach Polski. Choć nie chwaliłam się, że jestem cukiernikiem, to niektórzy jurorzy zwracali uwagę, że w moim dekorowaniu dań jest artyzm charakterystyczny dla tej profesji. Zaczęłam też wygrywać z kucharzami, którzy naprawdę są mistrzami w swoim fachu.
MB: Jak klienci winiarni reagowali na połączenia dań wytrawnych z czekoladą?
Joanna: Nieskromnie mówiąc, cieszyło się dużym zainteresowaniem. Kawior z bieługi, pierożki pokrywane 24-karatowym, jadalnym złotem, do tego białe płatki czekoladowe. Zupa szparagowa z orzechami laskowymi na słodko z dodatkiem białej czekolady… Przykłady można by mnożyć, bo z czekoladą można robić różne cuda, które wzbogacą niejedno danie.
MB: To były Pani autorskie pomysły?
Joanna: Częściowo moje, częściowo uczyłam się od męża. Dużo dają podróże, ale ja akurat nie musiałam daleko wyjeżdżać, bo miałam Janusza, który bardzo dużo podróżował po świecie, dużo wie i potrafi się tym dzielić.
MB: Kiedy zakończyła się Pani przygoda z gastronomią?
Joanna: Parę miesięcy po tym, jak Janusz otrzymał pracę w Wedlu i wyjechał do Warszawy. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja. Nie chciałam mieć męża daleko, ale też trudno mi było rezygnować z pracy w Cukierni Sowa – do dzisiaj ciepło wspominam i pracę, i mojego szefa Adama Sowę. Ostatecznie wybrałam Warszawę. Musiałam tylko zakończyć niektóre konkursy, z racji tego, że przeszłam eliminacje.
MB: E.Wedel zapoczątkował zupełnie nowy etap w życiu zarówno Pana Janusza, jak i Pani Joanny. Przede wszystkim jest to pierwsza firma, która związała mistrza czekolady na dłużej.
Janusz: W tym roku będzie 10 lat. Dałem się związać, bo otwierały się nowe możliwości. W Wedlu zacząłem pracować w marcu 2004 r. Moim zadaniem było zmienić najstarszą Pijalnię Czekolady na bardziej funkcjonalną. Renowacja lokalu na ul. Szpitalnej zbiegła się z Mistrzostwami Świata w Las Vegas, więc to był dość intensywny dla mnie czas. Od połowy czerwca do lipca spędziłem w USA, a we wrześniu już było otwarcie odnowionej Pijalni Czekolady. Wtedy też pojawił się pomysł stworzenia sieci takich lokali w Polsce, zarządzanej przez firmę zewnętrzną, która do dziś świetnie się rozwija. W sumie jest już 17 punktów, z czego ostatni powstał w Katowicach.
To, że osiadłem w firmie E.Wedel, nie spowodowało, że spocząłem na laurach. Faktycznie, mniej pracuję za stołem, ale to nie znaczy, że w ogóle mnie nie ma na produkcji. Ktoś powie, że Janusz tylko zarządza. Po części ma rację, bo to ja decyduję, z jakich surowców produkujemy, prowadzę negocjacje handlowe, koordynuję współpracę dla Pijalni Czekolady. Ale nadal wymyślam smaki, nowe produkty, opracowuję menu dla Pijalni, w czym pomaga mi Asia.
Joanna: Dla mnie praca biurowa to strata czasu. Lubię pracować za stołem, działać w grupie, w której ważne są dobre relacje, jak w Pracowni Rarytasów Wedla. Cieszę się, że mam dobry kontakt z pracownikami i że mogę dzielić się wiedzą, którą przekazał mi mój mąż.
MB: Czy po tylu latach pracy razem traktuje Pani męża jak wyrocznię?
Joanna: To jest pierwsza osoba, którą pytam o zdanie. Mam do niego 100-proc. zaufanie. Jest wymagający, ale tego właśnie od niego oczekuję – nie chcę, żeby mnie głaskał po głowie, tylko wręcz żądam, żeby był ze mną szczery.
MB: To znaczy, że jest Pani w stanie poprawić pracę, tylko dlatego że Panu Januszowi się nie podoba?
Joanna: Tak, nawet kiedy praca jest skończona. Nie mam z tym problemu.
Janusz: Pracujemy razem od 15 lat. Nasz związek się rozwija i to nie jest już ta sama relacja co 16-14 lat temu. Joanna dojrzała pod względem artystycznym, ma swoje pomysły, które realizuje, ale to nie przeszkadza jej pytać się mnie o zdanie lub przyjąć sugestie. Nie jestem pobłażliwy dla Asi, tylko dlatego że jest moją żoną. Też lubię konsultować z nią pomysły na smaki czy nowe produkty. Razem świetnie się uzupełniamy i to nie jest tak, że ja gram pierwsze skrzypce – my wspólnie gramy pierwsze skrzypce.
Joanna: Nie traktuję Janusza jak konkurenta. W pracy jest moim szefem, trenerem, a w domu jest po prostu mężem. Dla mnie to on gra pierwsze skrzypce. Wynika to z naszych charakterów. Ja wolę pracować przy stole w Pracowni Rarytasów, w grupie, a mój mąż całą energię wkłada w zarządzanie, wymyślanie nowych projektów, kreowanie smaków. Nie oznacza to jednak, że wyzbyłam się własnego ja – staram się tworzyć coś nowego.
MB: Co lub kto najbardziej Panią nakręca do twórczego działania w czekoladzie? Oprócz Janusza Profusa.
Joanna: Interesuje mnie moda, a najwięcej inspiracji znajduję u polskich projektantów. Moją ulubioną przedstawicielką mody jest Agnieszka Maciejak. Jest oryginalna, pomysłowa w swoich kolekcjach – ma swój charakterystyczny styl, który zawsze można rozpoznać. Cenię ją też za to, że nie ogranicza się do rozrysowania projektów, tylko działa w pracowni, sama szyjąc stroje. Z Panią Agnieszką współpracujemy, od kiedy przygotowała sukienkę do reklamy Wedla. Ostatnio specjalnie na jej pokaz mody projektowaliśmy czekolady o 4 różnych smakach miłości. Jest też naszym częstym gościem na targach Expo Sweet. W 2014 r. będę chciała wcielić w czekoladę więcej pomysłów polskiej projektantki. W planach jest też pokaz mody czekoladowej z jej udziałem.
(...)
Janusz: Asia ma ten dar, że potrafi skupić się na pomalowaniu 5 tys. czekoladowych bombek czy wykonaniu 1000 piór z czekolady i udekorowaniu nimi czekoladowej sukni, co przydaje się przy takich wymagających rzeźbach. Dla mnie to są czynności monotonne i powtarzalne, a ja nie lubię powtarzalności. Co innego modelarstwo. Tutaj bez problemu będę szlifował i sklejał elementy przez rok, zwłaszcza lokomotywy czy okręty.
MB: Lokomotywa, tylko że czekoladowa, pojawiła się w najnowszym projekcie Wedla, który zerwał z dotychczasową koncepcją monumentalnych pojedynczych rzeźb z czekolady, jak Małysz, Mikołaj, Śnieżynka. Mistrzowie cukiernictwa z Pracowni Rarytasów E.Wedel pod Pana kierownictwem przygotowali 1-tonowy majstersztyk złożony z wielu elementów. Skąd ta ciekawa i zaskakująca zmiana?
Janusz: Pomysł pojawił się zupełnie niespodziewanie, kiedy już były gotowe plany stworzenia czekoladowej choinki wysokiej na 5 m, ważącej ok. 1 tony. Krótko przed pierwotną realizacją padła propozycja, żeby zrobić mniejszą choinkę (380 kg czekolady), a z pozostałej części czekolady stworzyć pokój w skali 1:1. Mieliśmy raptem dwa tygodnie na przygotowanie czekoladowego projektu, który miał być gotowy na Czekoladowy Weekend z E.Wedel (7-8 grudnia 2013 r.). Sam fakt, że w tej koncepcji jest tyle elementów dekoracyjnych, niepowtarzalnych, wymagał od całego zespołu dużego zaangażowanie. Oprócz choinki są tu prezenty, stół, krzesła, serwis do herbaty, obraz na ścianie, ściany wyłożone czekoladą – to wszystko nie ma prostej formy. Meble dostarczone przez firmę Fameg trzeba było rozciąć na poszczególne elementy, zrobić formy żelatynowe, przygotować odlewy, część rzeczy były przygotowywane ręcznie według szablonów. Ale tak naprawdę dopiero zaczęliśmy robić czekoladowy pokój. To jest projekt całoroczny, który będzie się zmieniał zgodnie z porami roku i świętami. W lutym choinka zostanie wyniesiona, a pojawi się kredens. Na Wielkanoc nie zabraknie czekoladowych pisanek. Bez względu na zmianę dekoracji pokój zawsze będzie miał ok. 1 tony czekolady. Lokomotywa 24 stycznia pojechała do Kolonii, na ISM, gdzie na dużym stoisku Wedla zagrała swoją kolejną rolę – podawała przy barze czekoladę i słodkie przekąski.
MB: Nie jest Pan człowiekiem, który lubi poukładane życie i pracę od 8 do 16. Ale żeby aż tak poświęcać się jednej firmie?
Janusz: Czy można nazwać poświęceniem pracę, która daje możliwość realizacji własnych pomysłów czy ambicji? Sami ustawiamy sobie poprzeczkę . jak ją osiągniemy, to przesuwamy ją wyżej. To jest forma samodoskonalenia. Owszem, jest to też wyzwanie, bo musimy to wszystko zgrywać z naszymi obowiązkami w firmie. Zawsze powtarzam, że firma E.Wedel to jest nasz partner. Wedel kojarzy się z nami, my kojarzymy się z Wedlem, więc dla mnie to jak rodzinne partnerstwo.
MB: Tę poprzeczkę podnosi Pan konsekwentnie, przygotowując kolejne edycje mistrzostw na Expo Sweet. Pierwsze pytanie: dlaczego zmienił się regulamin w mistrzostwach szkół?
Janusz: Stwierdziliśmy zbyt dużą dysproporcję w zaangażowaniu firm i tym samym w przygotowaniu uczniów do zawodów. Przy trzeciej edycji ewidentnie było widać, że jest 5 czołowych firm, które dużo lepiej przygotowują młodych cukierników. Oczywiście jedni się bardziej angażowali we współpracę, drudzy ograniczali się do dostarczenia surowców. Teraz nie narzucamy szkołom parterów, dając im możliwość współpracy np. z firmami zaprzyjaźnionymi, które działają na ich terenie. Liczę, że takie rozwiązanie zdopinguje obie strony do działań i te różnice w przygotowaniach nie będę znaczne.
MB: Jakie argumenty przemówiły za zmianą zasad w konkursie Wystawa tortów okolicznościowych?
Janusz: Sprawa jest delikatna, bo Expo Sweet to targi branżowe, na których też gościmy bardzo wielu pasjonatów. Oczywiście szanujemy te osoby, są to zazwyczaj byli lub przyszli pracownicy cukierni, a nawet ich przyszli właściciele. Co do Wystawy tortów okolicznościowych – w 2013 r. szala przechyliła się na stronę pasjonatów cukiernictwa, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej lub nie pracują w cukierniach czy gastronomii. I znowu rośnie pewna dysproporcja, która na targach branżowych nie jest pożądana, rośnie też problem, jak oceniać pasjonatów, którzy stosują techniki niemożliwe do użycia w cukierni. Nie chcemy zrażać ani jednych, ani drugich, dlatego postanowiliśmy ustalić regulamin konkursu dla profesjonalistów, ale jednocześnie zaoferować osobny konkurs dla pasjonatów.
MB: Co to będzie i kiedy?
Janusz: Planujemy ruszyć z nowymi targami. To będzie Festiwal Czekolady i Słodyczy w Warszawie w Pałacu Kultury i Sztuki, w terminie 14-16 listopada 2014 r. Impreza będzie skierowana głównie do konsumenta. W tej formule będziemy pokazywać zarówno pasjonatów, jak i cukierników. I tu będzie najlepsze miejsce, żeby zorganizować konkurs dla pasjonatów cukiernictwa. Nie zabraknie również znanych cukierników, którzy będą prowadzili pokazy, jak np. w domowych warunkach przygotować czekoladowy suflet. Będzie to ciekawa propozycja dla firm rzemieślniczych, które produkują czekoladę, praliny, figurki czekoladowe i słodycze trwałe, a także dla firm, które prowadzą sklepy internetowe ze słodyczami. W piątek pojawią się dystrybutorzy, sieci sklepów, więc gwarantujemy dotarcie do różnych odbiorców.
MB: Wróćmy jeszcze do mistrzostw na Expo Sweet możemy oglądać rywalizację w lodach, czekoladzie, deserach, tylko nie w karmelu! Kiedy doczekamy się mistrzostw dla karmelarzy?
Janusz: Już teraz mogę zapewnić, że w przyszłym roku (2015) pojawi się czekolada i karmel. Co ważne, podczas tego konkursu będziemy wyłaniać ekipę narodową na mistrzostwa w Lyonie. Warto podnosić poprzeczkę, warto organizować mistrzostwa, bo to dzięki tej rywalizacji nasi cukiernicy doskonalą swoje umiejętności. W ubiegłym roku Polskie Mistrzostwa Lodziarskie wyłoniły Olę Sowę i Mariusza Burittę, którzy 19 stycznia 2014 r. wspólnie z Michałem Doroszkiewiczem i Maciejem Pietą zajęli 3. miejsce na podium w Gelato World Cup w Rimini. Według mnie należało się 2. miejsce. W moim odczuciu to była druga ekipa tych mistrzostw. Takie wydarzenia będą promować i motywować kolejnych cukierników i cukiernie do startowania w konkursach. To tylko kwestia czasu. My musimy zapewnić im dobry start, organizując mistrzostwa z prawdziwego zdarzenia.
MB: Na koniec proszę zdradzić, jakie są Państwa plany na ten i kolejny rok?
Janusz: Dalej będę podnosił poprzeczkę (śmiech). Na pewno chcę dopiąć projekt Festiwalu Czekolady i Słodyczy do końca, przeprowadzić polskie eliminacje do Mistrzostw w Lyonie.
Joanna: Ja nadal chcę rozwijać się w kierunku czekolady i zrealizować plany związane z czekoladowym pokazem mody.
MB: Zatem życzymy udanych realizacji, nowych pomysłów i kolejnych zaskakujących tarów Expo Sweet. Do zobaczenia w Warszawie.
Rozmawiała: Anna Kania
Joanna Klimas-Profus (l.33) – mistrzyni cukiernictwa, pasjonatka karmelu i czekolady, córka śląskiego mistrza piekarstwa śp. Romana Klimasa z Karchowic. W Tarnowskich Górach ukończyła szkołę cukierniczą oraz odbyła praktyki w Cukierni Pana Zdybika. W 1998 r. wygrała Mistrzostwa Cukiernicze Juniorów w Poznaniu (Polagra), uczestniczyła również w konkursach kulinarnych, m.in.: Kujawsko-Pomorskie Potyczki Kulinarne (2. miejsce – 2002, 1. miejsce – 2003), 2004 Polskie Mistrzostwa Bonduelle. Razem z mężem Januszem Profusem pracuje od 2000 r., od jesieni 2004 r. w Pracowni Rarytasów w firmie E.Wedel. Słynie z czekoladowych rzeźb inspirowanych polską modą. |
Janusz Profus (l. 39): mistrz cukiernictwa, piekarstwa, kuchmistrz. W 1989 r. zaczynał praktyki w Tarnowskich Górach u Edwarda Ciszewskiego w Cukierni U Ewy. Ukończył szkołę cukierniczą w Tarnowskich Górach oraz technikum (specjalizacja: technologia żywienia zbiorowego). Pracę zawodową zaczął jako technolog w firmie Diamant (1995). W latach 1996-97 pracował w Cukierni Jana Klimka w Chełmie Śląskim, 1997-2001 był wykładowcą w Warszawskiej Szkole Cukierniczej. Do Cukierni Sowa w Bydgoszczy przyszedł pod koniec 2001 r., gdzie pracował do końca lutego 2004 r. Od 1 marca 2004 r. pracuje w firmie E.Wedel jako maestro czekolady. |
Redakcja "Mistrza Branży" dziękuje Panu Januszowi Profusowi za udostępnienie zdjęć do artykułu.