Choć mówi, że to zawód jak każdy inny, opowiada o cukiernictwie w taki sposób, że nie sposób się nudzić. A można wręcz pomyśleć, że mówi o pracy artysty. Lub czarodzieja. A wszystko zaczęło się od… niewygodnych butów. Przeczytajcie rozmowę z właścicielem cukierni UMAM o filozofii robienia jedynych w swoim rodzaju ciastek.
Aurora Czekoladowa: Jedni zostali cukiernikami, bo lubią słodkie. Inni kontynuują tradycję rodzinną. Jeszcze inni przez przypadek. A jak to było u Ciebie? Krzysztof Ilnicki: Można powiedzieć, że wybrałem cukiernictwo przez buty.
Jak to rozumieć?
Tu musimy wrócić do nieco odległych czasów, gdy byłem jeszcze studentem politologii. Pod koniec studiów mój kumpel, z którym wynajmowałem mieszkanie, wyjechał na wymianę studencką do Stanów Zjednoczonych – Work and Travel. Załapał się tam jako pomocnik kelnera w 5-gwiazdkowym hotelu. Przynosił ciepłe pieczywo do stolika, nalewał wodę. Praca nie była zbyt wymagająca, a zarobek bardzo dobry. Gdy wrócił i opowiedział mi o tym, zdecydowałem się następnym razem pojechać z nim. Przed wyjazdem udzielił mi tylko jednej ważnej rady – bym wziął ze sobą czarne spodnie i wygodne pantofle. Na dwa dni przed wyjazdem kupiłem więc parę nowych butów. Dokładnie też po dwóch dniach tak zajechałem stopy, że nie potrafiłem ich założyć. Dosłownie płakałem z bólu…
Krzysztof Ilnicki – mistrz polskiej sceny cukierniczej, ambasador marki Cacao Barry, absolwent Thames Valley University w Londynie na kierunku Międzynarodowych Sztuk Kulinarnych. |
Jak to wszystko ma się do tego, że zostałeś cukiernikiem?
Cóż, gdy po szóstym dniu byłem już tak zdesperowany, że wyciąłem w butach otwory na piętach, a stopy nadal się nie goiły, z dnia na dzień postanowiłem rzucić tę pracę i poszukać czegoś innego. Akurat
w tym czasie u szefowej cukierni Susan
Walles zwalniał się wakat. Co prawda były to gorsze pieniądze, ale był jeden szczegół, który zaważył na tym, że się zdecydowałem. Można było chodzić w klapkach!
I faktycznie w cukiernictwie było ci wygodniej?
Trafiłem do 5-gwiazdkowego hotelu. Robiliśmy od podstaw najróżniejsze rzeczy z czekolady, ganache, ciasto parzone od zera, torty oblewane glacage’ami i glazurami. Coś, o czym w Polsce jeszcze się nie mówiło i o czym ja do tej pory nie słyszałem. O dziwo, spodobało mi się to. Co więcej, okazało się, że mam do tego rękę, dobrze mi idzie.
Postanowiłeś rzucić politologię i piec tarty z czekoladą?
Prawie. Po zakończeniu kontraktu namówiłem rodziców do rozpoczęcia prac nad adaptacją budynku pod cukiernię. Rok później wróciłem jeszcze raz do Stanów, ponownie do tej samej cukierni. Dopiero potem, gdy udało mi się odłożyć pieniądze, postanowiłem przenieść się na studia zaoczne i otworzyć małą pracownię cukierniczą w moim rodzinnym mieście, Stargardzie.
Nie szkoda Ci było studenckiego czasu? Co takiego było w tych ciastkach, że zdecydowałeś się zostać rzemieślnikiem, nie politologiem?
Gdy jest się studentem z głową wiecznie w książkach, z czasem pojawia się potrzeba pracy fizycznej. Takiej, która przynosi konkretne owoce. Praca w kuchni lub cukierni pozwalała mi się wyżyć. Poza tym tego typu wyjazdy to szansa, by szlifować język oraz poznawać mnóstwo nowych ludzi. To było pociągające.
Ale jest to też bardzo wyczerpujący rodzaj pracy…
Owszem, szeroko pojęta gastronomia to specyficzne środowisko, nie dla wszystkich. Tu pracuje się dużo więcej niż w wielu innych profesjach. To praca fizyczna, nieraz w ekstremalnych warunkach, w wysokiej temperaturze, pod presją czasu. To wszystko wyzwala silne emocje, czasem wręcz agresję. Ale taka praca na pełnych obrotach sprawia, że czujesz się spełniony. A wynagrodzeniem tego trudu jest konkretny efekt – na koniec dnia widzisz lodówkę pełną ciastek, kremów i innych elementów składowych.
I kolejkę klientów do Twoich ciastek.
Nie od początku tak było. Moja pierwsza cukiernia okazała się totalną klapą. Popełniłem oczywisty błąd – doświadczenia z zagranicy próbowałem przenieść na realia polskie. Chciałem robić zamsze, glazury, eklery. Tymczasem ludzie oczekiwali biszkoptowej rolady z bitą śmietaną i galaretką. Po dwóch latach od otwarcia poddałem się i zamknąłem interes.
Straciłeś apetyt na cukiernictwo?
Skądże. Czułem, że mam olbrzymie braki w podstawach cukiernictwa. A jeśli je uzupełniać, to w sekcjach na światowym poziomie.Wybrałem Londyn. Jawił mi się atrakcyjnie – mieszanka kultur, kuchni, smaków, niewiarygodnie kolorowy tygiel, z którego warto czerpać.
I faktycznie zaspokoił Twój apetyt na coś więcej?
Tak, przede wszystkim tam poznałem Simona Webstera, australijskiego cukiernika, u którego pracowałem. Fantastyczna postać! Tak naprawdę to on dopiero zaraził mnie pasją do cukiernictwa. Do tej pory to mi się jedynie podobało. Pokazał mi książki hiszpańskich i francuskich cukierników. Pokazał też, że można wyjść poza standard
– tak ciastka, jak i deseru talerzowego.
Poznałem zupełnie nowe struktury, kombinacje. Zrozumiałem, że nie trzeba sztywno trzymać się schematów, a deser nie musi być nudny. Nauczyłem się, że produkcja zaczyna się od rysunku na papierze. Jednym słowem – totalnie zmienił moje myślenie i nastawienie do zawodu!
Miałeś ochotę otworzyć coś swojego, tyle że właśnie w Londynie?
W Londynie wszystko nabrało tempa – zacząłem kolejną pracę, ale już w michelinowskiej restauracji. Równocześnie rozpocząłem studia na uniwersytecie na Międzynarodowych Sztukach Kulinarnych. To był też intensywny czas ze względu na to, że poznałem moją przyszłą żonę. I właśnie to ostatnie, jak też sprawy rodzinne sprawiły, że chciałem wrócić do Polski. Choć pokusa kariery za granicą była ogromna. W końcu podpisałem kontrakt z hotelem Sheraton w Sopocie.
Po ślubie zostałem kierownikiem jednej z największych znanych cukierni na Pomorzu – Asprod. Najbardziej znaczącym momentem tego okresu był wyjazd na szkolenie do Akademii Czekolady w Łodzi, podczas którego dostałem ofertę pracy jako instruktor. Przyjąłem ją i tak oto przeprowadziliśmy się do Łodzi. Wiedziałem jednak, że to będzie moje ostatnie miejsce pracy. Potem będzie już coś mojego, własnego.
Byłeś znudzony dotychczasową pracą?
Otwarcie własnej cukierni to nie był nagły impuls. To było wieloletnie marzenie, które powoli nabierało kształtu. Już pracując w cukierni Asprod, zleciłem zaprojektowanie logo mojej przyszłej cukierni. Co więcej, miałem nawet kubek z tym logo! Pijąc z niego kawę, projektowałem poszczególne etapy mojego marzenia w głowie.
Miałeś gotową wizję tego, co chcesz mieć w ofercie? Zawsze chciałeś postawić na nowoczesne cukiernictwo?
Dla mnie nie ma czegoś takiego jak jeden spójny styl cukiernictwa. De facto wszystko cały czas się przenika, ewoluuje. Określając profil swojej cukierni, wiedziałem jedno – chcę robić dobre cukiernictwo. Uprawiać rzemiosło tak, jak to się robi np. we Francji. A czy to będzie glazura, zamsz, kwadrat, owal czy jakieś inne kształty i struktury, to sprawa drugorzędna. Najważniejsze by był dobry surowiec i odpowiednia, umiejętnie użyta technika. A to przekłada się na smak. I to smak jest najważniejszy.
Chcesz powiedzieć, że nie śledzisz zmieniających się trendów? Nie podpatrujesz, co robią koledzy z kraju i zagranicy?
Staram się być poza pogonią za trendami. Nie lubię też być porównywany i porównywać. Nie twierdzę, że tworzę jakiś nowy styl. Jednak mam pewną filozofię robienia ciastek.
Na czym się ona opiera?
Głosi, że to, co dzieje się w środku ciastka, to widać na zewnątrz. Środek, czyli smak, przekłada się na wygląd ciastka, np. ciemny mus w środku przełoży się na ciemny dekor. Albo właśnie jakieś przełamanie. Generalnie jestem zwolennikiem koncepcji, by ciastek nie przeładowywać. Powinny się bronić czystą formą. Wtedy właśnie widać kunszt. Ale pamiętajmy też, że wygląd jest wypadkową nakładu produkcji. Inaczej pracuje się nad ciastkiem, którego wyjdzie jedynie 10 sztuk, a inaczej takiego, którego będzie 100 sztuk. Zawsze chciałem, by w mojej witrynie było widać, że tu pieczołowicie pracuje się nad każdym pojedynczym ciastkiem. By klient od razu wiedział, że to ciastko specjalnie dla niego i drugiego takiego nie zje nigdzie indziej w mieście.
Rzeczywiście udało Ci się to osiągnąć. Ale czy polski klient potrafi to docenić?
Jeśli klienci uznają, że nie spełniamy ich oczekiwań, często jest to podyktowane nieznajomością produktu. Sytuacje, w których klient przychodził i narzekał, zdarzały się na początku działalności cukierni. Z każdym kolejnym rokiem mamy coraz więcej świadomych klientów, którzy wiedzą, dlaczego przychodzą akurat do naszej cukierni i dlaczego tu ciastko ma inny kształt i trzeba za nie zapłacić więcej niż w tradycyjnej cukierni-piekarni. Często rzeczy biurowe załatwiam przy stoliku u siebie w kawiarni. Mimochodem słyszę wtedy rozmowy naszych klientów, którzy pochylają się nad zamówionym ciastkiem – analizują je! Doszukują się smaków, aromatów, zgadują składniki.
Polscy konsumenci się rozwijają! Jak Twoim zdaniem wygląda polskie cukiernictwo na tle innych krajów?
Dość trudno ocenić tę sytuację, ponieważ w każdym kraju, biorąc pod uwagę także takie państwa jak Estonia, Dania czy Niemcy, znajdziemy jakąś perłę. Ale znajdziemy też sporo przeciętnych cukierni z tradycyjnymi wypiekami. Oczywiście smak jest też inny w zależności od kultury i nabytych doświadczeń. My lubimy sernik, ponieważ nabiał jest dość mocno obecny w krajach północnych. Ale dla Portugalczyka lub Włocha nasze cukiernictwo będzie za mało słodkie. U nas są cztery pory roku i zróżnicowanie owoców, i to też ma wpływ. Reasumując, jako kraj nie mamy się czego wstydzić. Zresztą nasza oferta gastronomiczna na lotniskach jest najlepszą wizytówką. A nasze kawiarnie i cukiernie są dość mocno wysznycowane
w porównaniu do wielu innych.
To oznacza, że jako kraj powinniśmy stawać na podium konkursów branżowych. Nie zawsze się to udaje…
Pamiętajmy, że nie wszyscy zdolni cukiernicy biorą udział w konkursach. Te są dla tych, którzy je lubią. Potrzebują takiej stymulacji do rozwoju. Mnie konkursy i tego typu rywalizacja nigdy nie pociągały. Każdego coś innego pobudza do twórczego działania. Poza tym z osobami biorącymi udział w konkursach cukierniczych jest tak jak z olimpijczykami – wszyscy już są na bardzo wysokim poziomie i czasem w za-leżności od dnia wygrywa ten, a kilka dni później ktoś inny.
A budżet?
Budżet oznacza to, że ktoś jest skłonny zapłacić konkretnej osobie, by ta mogła zrezygnować z pracy na pół roku na rzecz przygotowywania się do konkursu. Paweł Górny, którego obserwowałem podczas
polskich eliminacji do World Chocolate Masters, ma na przykład własną działalność i walczy na co dzień, prowadząc ją jak każdy w tym kraju. Sam jest swoim sponsorem. To człowiek, który musi znaleźć kolejną godzinę w dniu, by się przygotować. To genialny cukiernik i mam do niego ogromny szacunek.
Tak jak wspomniałeś, bierzesz udział w konkursach, ale nie jako uczestnik, lecz jak choćby przy WCM – jako juror. Taka funkcja przypadła Ci też w show TVP2 – „Bake Off – Ale ciacho!”. Jak to się stało, że trafiłeś do telewizji?
Pewnego dnia dostałem telefon od producenta z zaproszeniem na casting do nowego programu. Na miejscu okazało się, że polecił mnie Wojtek Amaro, którego w zasadzie nie znam. Nie było też nikogo poza mną. Po zdjęciach próbnych dostałem informację zwrotną, że się „nadaję” i tak oto znalazłem się w tym właśnie miejscu.
Na uczestników programu patrzysz tak samo jak na cukierników w konkursach branżowych?
Wiadomo, że program to rozrywka, a nie mistrzostwa, więc kompetencje uczestników nie są kluczowe. Musimy zapewnić widzom przede wszystkim dobrą rozrywkę. To nie znaczy, że do programu trafiają przypadkowe osoby. Uczestniczę w castingach, wybieramy osoby, które reprezentują pewien poziom, ale też są ciekawe, umieją się zachować przed kamerą – są medialne. Oczywiście byli uczestnicy, którzy zaskoczyli mnie swoimi umiejętnościami cukierniczymi, ale na razie nic nie mogę zdradzić.
Wiadomo, telewizja to show. Ale dla wielu młodych taki program może być zachętą do zawodu cukiernika. A jak ty byś przekonał przyszłe pokolenie do tej słodkiej profesji?
Hm… to trudne zadanie. Warto powiedzieć, że to zawód jak każdy inny – by coś osiągnąć, trzeba się mocno natrudzić. 80% sukcesu to ciężka praca, a w mniejszym stopniu pewne predyspozycje. Zarazem to zawód zupełnie inny niż wszystkie. Przyznaj sama – ile znasz osób, które potrafią zrobić coś z niczego? Ilu znajomych tylko za pomocą rąk i kilku prostych składników tworzy coś, co sprawia innym przyjemność?
Cóż, bardzo niewielu.
Otóż to. Dlatego jest w tym zajęciu coś takiego, że ociera się trochę o boską moc tworzenia.
Trochę jak z tworzeniem muzyki – cukiernik to artysta?
Nie zawsze. Z jednej strony to rzemieślnik produkujący coś praktycznego, bez czego ciężko nam się obejść, np. gdy piecze słodkie bułki, pieczywo. Z drugiej strony tworzy coś, co nie jest nam do życia niezbędnie potrzebne – desery, eklery, torciki. A jednak mnóstwo ludzi na tym świecie robi przerwę w ciągu dnia dla tej chwili przyjemności, jaką daje zjedzenie produktów jego pracy. Bo słodkości dają coś więcej niż paliwo dla ciała. Dają uśmiech! Cukiernik daje radość. I pamiętajmy, że słodkie zawsze je się na końcu – po obiedzie – i przez to najdłużej się o nim pamięta. Ba, nawet gdyby obiad był średni, całość biesiadowania będzie uratowana, jeśli deser będzie pyszny!
I po takiej wypowiedzi zawód cukiernik brzmi dumnie! A z czego Ty jesteś dumny jak do tej pory?
Zadajesz trudne pytania! Myślę, że z tego, że udało mi się przekonać żonę do projektu
naszej cukierni.
Rozumiem, że nie jest cukiernikiem?
Jest ode mnie dużo młodsza. Gdy kończyła studia prawnicze, była jedną z lepszych studentek na roku. Rysowała się przed nią świetna kariera. A ja ją przekonałem do tego, by mi zaufała i weszła w słodki świat. Zrezygnowała ze swoich marzeń dla moich. Uważam, że jest podwaliną tej firmy. Bez niej UMAM by nie istniało. Podobnie zresztą jak bez mojego wspólnika. Wszyscy troje wkładamy w UMAM ogrom wysiłku, pomysłów i dzięki temu mogę powiedzieć, że cukiernia odniosła sukces.
Macie wszyscy troje wspólny plan na przyszłość UMAM?
Cała nasza trójka zgadza się, że UMAM musi się stać cukiernią kompletną. W niedalekiej przyszłości w naszej ofercie pojawią się brakujące elementy, np. lody już w kwietniu przyszłego roku.
Zatem Twój apetyt wciąż rośnie!
W mojej cukierni nie może zabraknąć tego, co ja sam najbardziej lubię jeść, będą więc też
praliny, a przede wszystkim ciastka pieczone, bo bardzo tęsknię za francuskimi wyrobami i drożdżami.
A my już nie możemy się tego doczekać.
Dziękuję za rozmowę!