Otwierając butikową cukiernię w Mikołowie jako zupełna amatorka, skoczyła na głęboka wodę, więc długo czekała na uznanie branży. W końcu odpuściła i zrozumiała, że najważniejsi są jej goście. I wtedy zaczęła dziać się magia!
Podobne artykuły
Słodycz na gorzkie czasyCiastka lukrowane na miaręŚmiałe marzenia, działanie z rozmachemNatalia Aurora Ignacek: Sylwia, obserwuję Cię od początku Twojej kariery, odnoszę jednak wrażenie, że ostatnio mamy do czynienia z pozytywnym boomem Pani Foremki!
Sylwia Grodzka-Haba: Rzeczywiście, w ostatnim czasie sporo się dzieje. I prawdę powiedziawszy, sama nie potrafię w to wszystko uwierzyć! Zwłaszcza że niewiele osób wierzyło w to, że cukiernia butikowa ma szansę utrzymać się w moim dość osobliwym mieście. A jednak nie tylko się tu przyjęła, ale rozpuściła macki dosłownie na całą Polskę.
I nawet poza nią! Nie tak dawno Twoja receptura na ciastko w kształcie klocka lego ukazała się w prestiżowym magazynie „Pastry Revolution”, w którym publikują międzynarodowe sławy cukiernictwa.
W tym samym numerze był też Diego Lozano, u którego przecież tak niedawno byłam na szkoleniu… W mediach społecznościowych moje nazwisko pojawia się obok takich mistrzów, jak Cedric Grolet, a ja patrzę i własnym oczom nie wierzę. Paradoksalnie od jakiegoś czasu zaczęliśmy być bardziej zauważani poza granicami kraju. Mam na myśli środowisko branżowe. Nie mam aspiracji, by być dla kogoś wzorem, a tym bardziej gwiazdą. Niemniej na początku działalności mojej cukierni czekałam na przyjazd osób z branży. Chciałam, by wsparły mnie dobrym słowem, powiedziały, że odwalam kawał dobrej roboty. To zwyczajnie dodałoby mi pewności siebie i skrzydeł. Tym bardziej, że przez dość długi czas walczyłam z kompleksem amatora, w końcu nie skończyłam szkoły gastronomicznej…
Udało Ci się to przepracować?
Tak, odpuściłam. Czas pandemii zweryfikował wiele ważnych kwestii. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że największą wartością mojej cukierni wcale nie jest uznanie branży, ale lojalność i zachwyt moich gości. Zwyczajnych ludzi, którzy nierzadko odkładają drobne, by wpaść do mnie na wymarzone ciastko. Lockdown pokazał, że mam najwspanialszych gości na świecie, naprawdę! Przetrwaliśmy ten trudny czas właśnie dzięki nim, choć – umówmy się – moje ciastka to nie produkt pierwszej potrzeby. Wyrzuciłam więc z głowy nieustanne myśli o zdobyciu uznania w szeroko pojętym „świecie cukierniczym” i jeszcze bardziej skupiłam się na dopieszczaniu ciastek i zaskakiwaniu gości. To zaskakujące, że w momencie gdy nie potrzebowałam już poklepania po plecach, ono samo do mnie przyszło! W dodatku z zagranicy, gdzie nowoczesne cukiernictwo naprawdę weszło na salony. To ogromnie mnie podbudowało. Tak, takie wyróżnienia dodają skrzydeł. I mimo tego iż mówi się, że robiąc to, co się kocha, nigdy nie jest się w pracy, to w codziennej rutynie takie pozytywne wzmocnienia są na wagę złota.
Czy skoro Pani Foremka powędrowała tak daleko wirtualnie, jest opcja, by stało się to także w realu? Planujesz ekspansję marki na inne miasta Śląska, Polski?
Wręcz przeciwnie. W Mysłowicach jest mi dobrze i dziś już wiem, że nie chcę się stąd ruszać. To kolejna decyzja, do której dojrzałam w czasie pandemii. Owszem, jeszcze 2 lata temu bardzo intensywnie myślałam o lokalu w którymś z większych miast śląskiej aglomeracji. Nie uwierzysz, ale nie raz urzędnicy z sąsiednich miast oferowali mi ogromną pomoc przy projekcie. Co więcej, miałam już „zaklepany” kolejny lokal w samych Mysłowicach. Czynsz, projekt wnętrza były już ustalone. Jednak im dalej w las, tym trudniejsze okazywało się podjęcie ostatecznej decyzji… W końcu zaczęłam pytać sama siebie, czy naprawdę potrzebuję dodatkowych zer na koncie w zamian za kolejne, niezliczone godziny spędzone w pracy? Czy znów chcę wrócić do czasów, kiedy z mężem tylko mijałam się w progu, a syn, rozwścieczony moją ciągłą nieobecnością, krzyczał, że spali cukiernię…? I w końcu, czy będę w stanie utrzymać tak wysoką jakość ciastek, tak wyszukany i niespotykany nigdzie design, gdy ich produkcja będzie musiała być kilkukrotnie większa? Odpowiedź była prosta – nie. Choć to wcale nieprosta i mało popularna decyzja w dzisiejszych czasach…
Dlaczego?
Mam wrażenie, że dziś bardzo kibicuje się tym miejscom, które pędzą dalej, otwierają się w coraz to nowych miastach, lokalizacjach... Ja jednak uważam, że czasem trzeba mieć „większe jaja”, by powiedzieć sobie: stop – zostaję tutaj, w mojej jednej, małej cukierni; w miejscu, w którym czuję się jak w domu. I to co mam, to, co tutaj stworzyłam, w zupełności mi wystarczy. Gdy już podjęłam tę decyzję, poczułam, jakby spadł ze mnie jakiś ciężar. Poczułam, że nikomu nic nie muszę udowadniać. Bo przecież jedyną osobą, której miałam jeszcze coś do udowodnienia, byłam ja sama.
Kolejny lokal to też kolejna praca, a zatem i kolejna para rąk do tejże. A chyba trudno znaleźć kogoś do tak wyszukanych ciastek…
Oczywiście, zwłaszcza że mam już całkiem spore doświadczenie w temacie. Znalezienie odpowiedniej osoby zajęło mi naprawdę dużo czasu. Na szczęście udało się. Magda jest ze mną od roku. Pracuje jak mróweczka i nie słyszę od niej skarg, kiedy trzeba dorobić kolejne ciastka albo zostać po godzinach. To prawdziwy skarb! To dzięki niej mogłam pierwszy raz od długiego czasu urządzić w domu Wigilię. Wyspać się. Usiąść do lekcji z synem. A przecież taka równowaga między domem a pracą jest ogromnie ważna. Dopiero osiągnięcie tego pozwala, by te ciastka były też szczęśliwe.
Zbudowałaś markę, która oferuje coś więcej niż słodkości. To ogromny sukces!
Tak, dziś mogę śmiało powiedzieć: mam to! Startując z poziomu kompletnego amatora (także w kontekście prowadzenia własnego biznesu), stworzyłam miejsce, do którego przyjeżdżają ludzie z całej Polski. I mówię to naprawdę z wielkim wzruszeniem. Chyba nawet o tym nie śniłam. A tymczasem mam to szczęście, że codziennie widzę, jak moi goście odnajdują w ladzie Pani Foremki autorskie propozycje deserów, kompletnie inne niż w każdej innej cukierni, wymuskane do granic możliwości. Wiedzą, że za każdym ciastkiem stoją godziny pracy, podczas których ręcznie doklejam 42 listki do każdej z 200 świątecznych choinek albo setki czekoladowych nóżek do pająków na Halloween. Jestem z tego wszystkiego bardzo dumna. Bo niełatwo jest pozostać wiernym swoim decyzjom, ideałom, oferowanym produktom. Bez skoków w bok w ciasta tradycyjne, śniadania, rogaliki… Gdy czasami stoję przed ladą i patrzę na te wszystkie detale, ogarnia mnie przewspaniałe poczucie spełnienia, wzruszenia i dumy.
Mimo tak ogromnego nakładu pracy, serca i pasji włożonych w ten sukces nie boisz się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem. Zaczęłaś prowadzić szkolenia. A co więcej, wydajesz książkę z własnymi recepturami.
Oczywiście boję się i mam pewne dylematy. Ale robię to dla siebie. Książka od dawna była jakimś mglistym marzeniem. Wiesz, czasami ktoś sobie mówi, że w przyszłości zostanie prezydentem i wtedy dopiero będzie się działo. Marzenia nic nie kosztują, więc i ja swoje miałam. Chęć jego spełnienia przyszła, gdy za-częłam zastanawiać się, czy coś zostanie po Pani Foremce za kilka, kilkanaście lat. Mam wrażenie, że była to potrzeba chwili, dobry moment… I niezłe wyzwanie, któremu na szczęście podołałam.
Będzie to zbiór receptur, wiedza technologiczna czy może album?
Choć książka zawiera 80 receptur, które składają się na 10 różnych ciastek konceptów, to w moim zamyśle jest pięknym albumem z dobrymi kilkoma setkami zdjęć. Na każdym z nich chciałam pokazać moją miłość do nowoczesnego cukiernictwa.
Chciałam zobrazować moje relacje z produktem. I krok po kroku wtajemniczyć w nie każdego, kto tylko zechce zajrzeć do mojego słodkiego świata. Książka ma jedno zasadnicze zadanie – zainspirować i dać wyobrażenie o tym, co robię. Pozwolić poczuć relacje między poszczególnymi składnikami…
I znów wracamy do tego, że to relacje są najważniejsze.
Wychodzę z założenia, że każdy, kto karmi ludzi, dodaje do jedzenia jakiś tajemniczy, niewidzialny i osobliwy pierwiastek. To trochę tak jak z lekarzem. Można studiować latami, mieć teorię w jednym palcu, a w praktyce okazać się fatalnym specjalistą, który zgubił gdzieś po drodze umiejętność budowania relacji z pacjentem. Można tworzyć cukiernictwo według najlepszych, wyszukanych receptur, a w ciastkach nie „chować” nic oprócz idealnych proporcji masła, jajek i mąki… Jestem przekonana, że do ludzi zawsze bardziej przemawia to, co rzemieślnicze, robione z sercem, z miłości i dla miłości, a nie dla pieniędzy. I tak samo jest z moją książką. Jest w niej sporo prostych, kolokwialnych porównań, historia każdego ciastka i bardzo osobisty wstęp. Bo we wszystkim, co robię, oddaję innym najlepszą cząstkę siebie.
Z niecierpliwością czekam na książkę i kolejną wizytę w Twojej cukierni! Dziękuję za rozmowę.