Nauczyciel, który stał się piekarzem. Po to, by znów uczyć. Tym razem jak piec chleb. I to w bardzo niekonwencjonalny sposób, bo w… przyczepie samochodu!
Sobotni poranek. Sprzedawcy, jak co tydzień, przygotowują swoje stanowiska na targu w Bozeman w stanie Montana. Nagle na parking wjeżdża duży ciemnozielony truck. Wysiada z niego szczupły mężczyzna o ciemnych, gdzieniegdzie siwiejących włosach. Jemu otwarcie stoiska nie zajmuje dużo czasu. Bo swoją piekarnię przywiózł ze sobą – w przyczepie samochodu.
To Mark Sinclair. Piekarz, który ma swój własny, dość niekonwencjonalny pomysł na prowadzenie biznesu. Kolejki klientów. Rzeszę wielbicieli i naśladowców na całym świecie. Własny kanał wideo i ogromne serce do chleba. Nie zawsze jednak tak było.
Cała idea prowadzenia mobilnej piekarni narodziła się w 2011 roku, w momencie gdy Mark prowadził jeszcze swoją stacjonarną piekarnię – The Back Home Bakery. Ta również miała ciekawą siedzibę, bo była nią… jego prywatna piwnica. Dlaczego zamienił ją na trucka? By szybciej dotrzeć do klienta? By dowozić towar pod jego dom? Tu nie chodzi o żaden chwyt marketingowy ani nowoczesne rozwiązanie, by dotrzeć do większej liczby konsumentów. Tu w centrum uwagi jest sam chleb, a raczej proces jego tworzenia. – Niech klienci wiedzą, co jedzą – tłumaczy Sinclair. – Niech widzą, jak to, co ląduje w ich żołądkach, jest tworzone. To zmienia całe podejście do jedzenia – apeluje.
Długa fermentacja marzenia
Droga Marka do piekarstwa była dość prosta. Ale długa. I z jednym zakrętem. Pierwsza iskierka jego przyszłej kariery została zapalona na szkolnej wycieczce na narty do Szwajcarii. Miał wtedy 14 lat. To, co zrobiło na nim największe wrażenie, to nie piękne widoki szczytów górskich, lecz małe urokliwe piekarnie, funkcjonujące również jako kawiarnie. Leniwa atmosfera tych miejsc była szokiem dla Amerykanina.
Był to oczywiście pozytywny szok, który skłonił go następnie do podjęcia studiów magisterskich w branży hotelarsko-restauracyjnej. Studia jednak nie zaspokoiły apetytu Marka. Dlatego po dwóch latach z nich zrezygnował i zaczął inny kierunek – psychologię i pedagogikę. Otrzymał tytuł magistra i zamiast piekarzem został nauczycielem. Ta profesja tym bardziej pozostawiała w nim głód spełnienia prawdziwego marzenia. Przyczyniła się jednak do poznania jego przyszłej żony.
Spełniony osobiście, nadal poszukiwał swej zawodowej drogi. Do 1993 r. bez entuzjazmu pracował jako nauczyciel oraz coach, by wreszcie podjąć prawdziwe ryzyko. Mimo kompletnego braku doświadczenia w zawodzie piekarza (nigdy nie upiekł niczego własnoręcznie!) postanowił pójść za głosem serca i aplikować na stanowisko piekarza. Choć był to czas, gdy Ameryka jeszcze nie słyszała o pieczywie rzemieślniczym, chciał piec ten robiony z naturalnych składników i tradycyjnymi metodami. Gdy oddzwonił do niego właściciel pierwszej piekarni, nie wybrzydzał i najął się do pracy z dnia na dzień.
Nauczyciel staje się uczniem
Jako nowy członek załogi Mark został od razu wrzucony na głęboką wodę. Zaczął pracę bez okresu próbnego i szkolenia. Jedyną nauką miała być obserwacja innych. Zmiana trwała od 7 rano do 15 po południu. W pierwszym etapie jedynym zajęciem Marka było skalowanie ciasta dla innych piekarzy, by ci je ukształtowali. Mimo wszystko dziś wspomina tamten czas jako dobrą szkołę, w której wyrobił sobie ręce, a także nauczył się szybkiej i precyzyjnej pracy z ciastem. – Współcześnie niektórzy ludzie chcą uniknąć tego etapu na swojej drodze. Zwłaszcza ci, którzy chcą otwierać małe rzemieślnicze piekarnie. Jednak gdy będą mieli zapotrzebowanie na setki chlebów, nagle okaże się, że mają pewne braki – przyznał Mark.
Mając solidną podstawę, Mark z każdym dniem przybliżał się do momentu najważniejszego – założenia swojej własnej piekarni.
Prócz podstawowych umiejętności praktycznych potrzebował jeszcze solidnego łyku wiedzy. Nie mając żadnych koneksji z towarzystwem rzemieślniczego pieczenia chleba, zdecydował się na naukę z książek. Wybrał dwa tytuły z Amazona: Baking and Pastry wydane przez The Culinary Institute of America oraz Bread: a baker’s book of techniques and recipes, klasyk autorstwa Jeffreya Hamelmana,. Zaczął również regularnie uczęszczać na spotkania piekarzy amatorów – The Fresh Loaf.
Sinclar był pod wrażeniem jakości i szczegółowości informacji podawanych przez Hamelmana. Zrozumiał także, że lekcja, którą on odebrał, jest staromodna, bez sprawdzania tak potrzebnych elementów jak temperatura mąki lub wody. – Na tamtych piekarnikach nie było nawet podawanych temperatur! A jedynym testem, czy chleb już był gotowy, był pukanie go i spojrzenie na niego – śmieje się Sinclair.
To, co mogłoby się wydawać brakiem profesjonalizmu, stało się też głównym atutem Sinclaira – zaufanie intuicji. – Trzeba ufać zarówno technice, jak i swemu osobistemu odczuciu – stwierdza. – Trzeba piec trochę po swojemu, nie każdy chleb musi mieć identyczny kształt. To przekonanie było w nim tak silne, że postanowił przekazać to innym piekarzom. I tak powstał jego pierwszy film, który stworzył w międzyczasie, podczas prac nad swoją pierwszą piekarnią. Film okazał się strzałem w dziesiątkę – Ludzie zaczęli mnie pytać o różne rzeczy, a ja z chęcią udzielałem odpowiedzi.
Piwnica dźwignią handlu – The Back Home Bakery
The Back Home Bakery działała w latach 2008-2012, przez większość czasu Sinclair był jedynym pracownikiem. I tak jest do dziś. Być może jest to dość uciążliwe i niepraktyczne, ale właśnie dawanie chleba (w sensie dosłownym) swoim klientom od zawsze było tym, co sprawiało mu najwięcej przyjemności w pracy. Tej pracy było coraz więcej i więcej – przyjmował zlecenia od restauracji, sklepów osiedlowych itp. Dlatego w czasie weekendów często pomagała mu jego żona, nauczycielka. Wkrótce jednak liczba zamówień zaczęła go przerastać. Mimo wszystko to były cztery szczęśliwe lata, pełne nauki i cennych doświadczeń.
Niestety, kiedy biznes zaczął się na dobre rozkręcać, jego życie prywatne zaczęło się psuć. Rozwiódł się. I ten zakręt życiowy sprawił, że na nowo zaczął przewartościowywać swoje życie zawodowe. Wiedział jedno – nie zrezygnuje z pieczenia chleba. Trzeba było mu tylko nadać nowy kształt.
Kształt przyczepy samochodu! Poszukiwania designu zaczął od szperania w internecie. Wiedział, czego chce – zrezygnował z kolorowych wielkich napisów. Postawił na klasykę inspirowaną francuskimi piekarniami i kawiarniami. W grudniu 2012 r. wiedział już wszystko. Lata doświadczeń sprawiły, że piekarz uświadomił sobie, że potrzebuje specjalnie przygotowanego wozu. W ten sposób powstał wyjątkowy wóz, jedyny w USA, który ma licencję zarówno na produkcję, jak i sprzedaż wyrobów piekarskich.
Nadjeżdża Sinclair’s Bakery!
W lutym 2013 r. przyczepa była gotowa, by ruszyć z produkcją i sprzedażą. – To był przerażający moment – wspomina Mark. – Oto stała przede mną wcielona idea, w którą włożyłem wszystkie pieniądze. Idea, która była moim najskrytszym marzeniem. I to świetnym! Teraz miało się okazać, czy tak faktycznie jest – mówi Mark.
Pierwszy dzień na targu był wielkim sprawdzianem. Nieudanym. Jako jednoosobowa załoga Sinclair był nieco do tyłu z czasem produkcji, klienci odchodzili od jego przyczepy zniechęceni przedłużającym się oczekiwaniem. Mark był bardziej niż rozczarowany. Jeszcze bardziej się zmartwił, gdy pod koniec pierwszego dnia zliczył ilość sprzedanego pieczywa. Można je było policzyć na palcach jednej dłoni… Taka sytuacja utrzymywała się przez kilka kolejnych weekendów.
Miała się ona diametralnie zmienić, nie gdy poprawił prędkość pieczenia, ale… miejsce. A raczej klientów. Tak długo zmieniał targi, na których sprzedawał, że w końcu znalazł grupę ludzi, którzy chcieli czekać na jego świeże bagietki, bo byli zachwyceni tym, że są robione na miejscu w przyczepie!
To grono zachwyconych konsumentów rosło. – To był bardzo ważny moment, dzięki temu zrozumiałem, że nie chodzi o to, co robisz, ale dla kogo i gdzie. Wreszcie poprawiła się nie tylko moja sytuacja finansowa, ale też poczucie własnej wartości – wspomina.
Dalsza podróż
Od tamtego czasu minęły trzy lata. Podczas nich wiele doświadczył i się nauczył. Również tego, że wiele w sprzedaży zależy od… pogody. W piękny dzień sprzedaje niemal wszystko, podczas gdy kiedy leje, zostaje wiele odpadów. Zrozumiał jednak, że jego sukces nie może być przeliczany na ilość sprzedanego pieczywa.
Dziś nie tylko piecze i sprzedaje, ale także sam uczy innych. Jest ceniony nie tylko przez klientów, ale również profesjonalistów. Swoje stoisko otwiera godzinę wcześniej niż wszyscy. Tylko dlatego, że inni sprzedawcy chcą kupować również jego pieczywo.
Jak doszło do tego, że faktycznie zaczął uczyć? We wrześniu 2014 r. po raz pierwszy odezwał się do niego piekarz z Hondurasu, który poprosił o pomoc w otwarciu piekarni. Niestety w tamtym czasie Mark był na tyle zajęty, że było to nierealne. Podróż po Europie okazała się jednak nęcącym pomysłem, zaczęła w nim dojrzewać. Tym bardziej, że dzięki aktywności w internecie miał już nawiązane kontakty w wielu krajach. Wkrótce odwiedził Amsterdam, Rosję, Pragę, Pizę. I z każdej podróży nagrywał film ukazujący pracę piekarzy. Autentyczność spotkań powodowała, ze jego wideo cieszą się ogromną popularnością, a kolejni piekarze chcą zapraszać go do swoich zakładów pracy. Również ci z Polski. Które piekarnie odwiedził i czym różni się polski chleb od tego pieczonego w Sinclair’s Bakery – o tym w dalszej części materiału. n
Aurora Czekoladowa
WYWIAD
Aurora Czekoladowa: Jaki był cel Twojego przyjazdu do Polski?
Mark Sinclair: Odwiedziłem dwie duże polskie piekarnie: Piekarnię Cukiernię Smolorz Bogdan oraz Piekarnię Piskorek Bogdan. Dostałem zaproszenie bezpośrednio od właścicieli, chcieli bym poprowadził warsztaty. Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce. Zobaczyłem tylko kilka zdjęć przesłanych mi przez właścicieli i w zasadzie bez zastanowienia zgodziłem się, zapowiadała się interesująca wizyta. Bogdan Smolorz i jego żona gościli mnie przez 8 dni w ich prywatnym domu, przedstawili mnie swoim współpracownikom. Spędziliśmy kilka dni, pracując u Bogdana, następnie odwiedzałem inne piekarnie jego znajomych, by tam pracować na ich sprzęcie i składnikach, bo te zmienne mają ogromne znaczenie dla wypieków. Obie piekarnie, które mnie zaprosiły, były zupełnie różne, ale obie bardzo ciekawe.
Piekarze byli bardzo pomocni i pomimo tego, że nie znam ani słowa po polsku, świetnie się rozumieliśmy.
Jakie są Twoje obserwacje dotyczące polskich piekarni?
To, co było dla mnie najbardziej uderzające i wspólne dla obu zakładów, to praca zespołowa; piekarze byli w pełni zaangażowani podczas wyrabiania chleba, zwłaszcza przy piecu. I ten moment pracy piekarzy zawarłem przede wszystkim w nagranym przeze mnie filmie. Chciałbym wspomnieć w tym miejscu, że wielu ludzi z branży na całym świecie jest zafascynowanych pracą Bogdana, o czym świadczy choćby liczba wyświetleń filmu z jego udziałem – 80 000! Ale trzeba zaznaczyć, że obie piekarnie są świetnie zorganizowane, a ich pracownicy są bardzo utalentowani.
Czy zauważyłeś jakąś znaczącą różnicę między Twoim a naszym chlebem?
Przede wszystkim wasz 100-proc. chleb żytni, którego próbowałem, ma znacznie więcej wody niż ten, który ja robię. To pomaga mu znacznie dłużej pozostać wilgotnym. Podobnie jak w Polsce, sam robię zakwas, ale w odróżnieniu od was we wszystkich moich produktach mam także drożdże. Jeśli miałbym porównywać, to powiedziałbym, że mój chleb jest najbliższy w konsystencji do chleba 25-proc. żytniego, który robi Bogdan. Robię również wiele innych rodzajów lekkiego pieczywa, np. bagietki lub bułki ziemniaczane, ponieważ moi klienci takie właśnie pieczywo preferują. Robiliśmy te bułeczki również u Bogdana i stwierdził, że z całą pewnością taki rodzaj pieczywa przypadłby do gustu wielu jego klientom, zwłaszcza dzieciom.
Czy Ty również wyniosłeś coś cennego dla siebie z tej podróży? Nauczyłeś się czegoś?
Największą nagrodą z tej podróży jest sama znajomość z tak doskonałymi piekarzami! Poznałem ludzi z drugiego końca świata, którzy kochają chleb tak mocno jak ja. Ta wymiana uwag, doświadczeń, technik i problemów – to ta część, którą ogromnie doceniam i uwielbiam w odwiedzaniu nowych miejsc.
Czym dla Ciebie jest pieczenie chleba?
Moja praca jest jak praca muzyka, który przygotowuje się do wielkiego koncertu. To są czasem godziny przygotowań do tego, by sprzedać wszystko w krótką chwilę. Ale jest to warte zachodu. Moja praca trwa cały tydzień, każdego dnia, choć sprzedaję czasem tylko w weekend podczas targu. Przygotowuje gotowe produkty i je mrożę. W dniu targowym sprawdzam, czy wszystko jest w porządku, i je piekę. Jedynym wyjątkiem są tu bagietki, które są robione bezpośrednio w dniu sprzedaży. Udaje się to ze względu na wolniejszą fermentację.
Czy uważasz się za mistrza?
Jestem bardzo krytyczny wobec tego, co robię. Zawsze staram się nanosić kolejne poprawki. Czy jestem mistrzem? Mam wielu naśladowców, ale nawet tych, których uczę, uważam raczej za swoich partnerów, nie uczniów.
Czego chcą się uczyć Twoi piekarze? Z czym najczęściej mają problem?
Często jest tak, że piekarze rzemieślnicy, którzy robią chleb na zakwasie, mają problem z tym, że ich chleb nie jest delikatny i lekki. Tymczasem ludzie na całym świecie chcą, by chleb był delikatny, miękki w środku i z chrupiącą skórką.
Jest na to rada?
Ziemniaki! (śmiech). Moje bułeczki ziemniaczane spełniają wymagania klientów na całym świecie. A ich sekretnym składnikiem są właśnie ziemniaki! Pomysł wpadł mi do głowy, gdy przeprowadziłem się do Bozeman. Ziemniak jest tu naprawdę poważną sprawą. Rośnie ich mnóstwo, jest nawet Festiwal Ziemniaka. Tak więc zacząłem dopracowywać przepis na ziemniaczany chleb. Tak powstały bułki ziemniaczane, które często są integralną częścią większych posiłków, nie tylko śniadań. I bardzo dobrze, bo dobry chleb powinien zawsze być poważnie traktowany!
Zgadzam się! Dziękuję za rozmowę i oczekuję kolejnej wizyty w Polsce!
https://www.facebook.com/SinclairsBakery/