Choć rzemiosło kojarzy się z niewielką pracownią i nieliczną załogą, bywa, że się rozrasta. Opolski Sopelek przez lata ewoluował tak, że dziś lody rodziny Karpińskich jedzą mieszkańcy całej Polski, a nawet Europy. Jak utrzymują rzemieślniczą jakość przy tak ogromnej skali produkcji?
Podobne artykuły
Zimne cukiernictwo. Filozofia lodziarstwa według Mattia MainardiRzemieślnik z wyróżnieniemProste prawdy o lodziarstwieO rozwoju firmy, radzeniu sobie z lockdownem i aktualnych lodziarskich trendach opowiedział nam współwłaściciel marek Sopelek oraz Prawdziwe Lody – Mateusz Karpiński.
Aurora Czekoladowa: Pamiętam markę Sopelek jako ulubione lody opolan z czasów, gdy mieszkałam w tym mieście. Po latach ze zdumieniem odkryłam ten sam wyborny smak gdzieś na drugim końcu Polski. Jakim sposobem z małej rodzinnej lodziarni wyewoluowaliście w tak potężną markę?
Mateusz Karpiński:Trochę było w tym wszystkim planu, a trochę przypadku. Wszystko zaczęło się od tego, że rodzice prowadzili sprzedaż tzw. lodów włoskich. Mieliśmy trzy lokale, gdy 11 lat temu postanowili rozbudować najstarszy z nich, przy ulicy 1 maja. Właśnie tam zaczęli produkować lody gałkowe oczywiście najpierw w mikroskali. Już wtedy, mimo panujących trendów, starali się zminimalizować użycie gotowych komponentów, a robić jak najwięcej sami. Potem zaczęli te lody wprowadzać do kolejnych naszych lokali. Kilka lat po rozpoczęciu produkcji lodów gałkowych na własne potrzeby poznaliśmy naszego pierwszego dużego klienta biznesowego, który planował otwarcie lodziarni we Wrocławiu. To wtedy zdecydowaliśmy się na przeniesienie produkcji do nowego obiektu. Tak zaczęła się nasza przygoda z B2B. Z roku na rok przybywało nam nowych klientów, co spowodowało, że 6 lat temu zdecydowaliśmy się na kupno terenu i obiektu pod znacznie większą produkcję. Dzięki temu mogliśmy rozwinąć skrzydła. Oznaczało to bowiem produkcję na znacz nie większą skalę oraz możliwość eliminacji praktycznie wszystkich komponentów do produkcji lodów.
To ciekawe, bo produkcja rzemieślnicza kojarzy się raczej z małą skalą, a Wy udowadniacie, że można w ten sposób działać także znacz nie szerzej.
Nasza produkcja jest w 100% rzemieślnicza i nie mamy zamiaru tego zmieniać. Nasz produkt jest rzemieślniczy natomiast biznesowo działamy w niszy pomiędzy małymi, lokalnymi producentami, a dużym przemysłem. Od kilku lat posiadamy dział handlowy, dzięki któremu w sposób zorganizowany pozyskujemy nowych klientów, mamy również własny dział marketingu, który dba o to, żeby klienci dostawali “szyte na miarę” materiały marketingowe. Naszym wy-różnikiem jest też własny dział logistyczny oraz w 100% własny transport. Oznacza to, że wszyscy nasi odbiorcy dostają lody nie z hurtowni, ale bezpośrednio z naszego zakładu. To znacznie polepsza terminowość dostaw oraz jakość produktu, bo lody nigdzie nie są przepakowywane ani składowane.
Innymi słowy, jakość pod każdym względem. Kto dba o tę jakość podczas produkcji?
Na co dzień produkcję dogląda mój tata, czyli współzałożyciel firmy, Dariusz Karpiński. Natomiast receptura naszych lodów od kilku lat jest ta sama. Pojawiają się tylko drobne modyfikacje, gdy obserwujemy zmianę trendów. Obecnie konsumenci chcą kupować coraz mniej słodkie lody. Trzeba więc mocno zwracać uwagę na bilans cukru. Zmieniamy proporcje sacharozy do dekstrozy. Regularnie zmniejszamy zatem słodkość lodów.
A jakie są trendy smakowe?
Niezmiennie królują te same ulubione smaki: śmietanka, wanilia, czekolada, truskawka, mango i słony karmel (który już wszedł do kanonu). Co sezon muszą też pojawić się nowości, nawet jeśli ich sprzedaż jest nieznacząca. Dlatego można też u nas kupić lody wegańskie, bezglutenowe, sorbety. Nowością są również lody z alkoholem. Od tamtego roku sprzedajemy takie smaki jak: prosecco, prosecco z malinami i lody piwne na bazie piwa z browarów rzemieślniczych. W tym sezonie pojawi się też aperol spritz.
Dobrze słyszeć, że mimo zastoju w branży macie nowe pomysły i rozwijacie się. Zdaje się, że teraz przewodnim trendem jest bowiem samo przetrwanie.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie do końca dotyczy branży lodowej, bo to branża sezonowa. W zeszłym roku nasza branża straciła cały sezon wiosenny, ale sezon letni pozwolił na odrobienie części strat, a drugi lockdown przypadł na martwy sezon, gdy większość lodziarni i tak byłaby zamknięta. Gdy nastąpiła druga fala, czyli jesienią, znów kończyliśmy naturalny rytm sprzedaży. Z całą pewnością zauważamy, że bardziej na tym wszystkim cierpią restauracje i hotele, bo nie zamawiają niczego (z lodów) od października. Niestety część musiała się czasowo zamknąć, a część w ogóle zakończyć działalność. W szeroko pojętej gastronomii jest naprawdę ciężka sytuacja.
Innymi słowy, ta sezonowość, która dla wielu była minusem branży, w tym wypadku stała się jej atutem?
Lodziarze są przyzwyczajeni do sezonowości biznesu i do tego, że w zimie się nie zarabia albo nawet czasem dokłada do biznesu. Dzięki temu drugiego lockdownu nie odczuliśmy aż tak dotkliwie. Co nie znaczy, że nie była to dla nas trudna sytuacja. Zeszłoroczny sezon był znacznie krótszy, przez co spółka straciła około 35% przychodów, przy czym liczyliśmy na około 30proc. wzrosty w stosunku do 2019 roku. Już te liczby pokazują skalę tego, co się wydarzyło. Natomiast trzeba powiedzieć też, że jak na tak nieprzewidywalną i skrajną sytuację to ostateczny wynik i tak nie jest zły.
Pandemia koronawirusa nie była najgorszym, co do tej pory spotkało firmę?
Jeżeli chodzi o aspekt finansowy to rzeczywiście, pandemia wcale nie jest dla nas najcięższym okresem w historii firmy. Znajdujemy się w takiej fazie rozwoju, że jesteśmy w stanie przetrwać słabszy rok. Zdecydowanie większym wyzwaniem było przeskalowanie firmy z małego rodzinnego biznesu do firmy średniej wielkości działającej na terenie całego kraju. Wymagało to znacznych inwestycji i nakładów finansowych. Jeżeli chodzi o pandemię to na pewno mentalnie trudne było zeszłoroczne wiosenne zamknięcie. Świat się zatrzymał, a ludzie siedzieli w domach, bojąc się nieznanego wirusa. To już za nami, teraz sytuacja jest inna. I chyba nikt nie zdecyduje się na takie decyzje, jak zamknięcie lasów czy miejsc spacerowych. A wielu lodziarzy właśnie w tego typu lokalizacjach ma swoje punkty i może z powodzeniem prowadzić sprzedaż na wynos.
Czyli jest nadzieja, że idzie lepsze?
Jeśli chodzi o ten sezon, to wydaje mi się, że atmosfera jest już zupełnie inna. Bardziej optymistyczna. Akcja szczepień trwa, więc spodziewamy się, że w ciągu najbliższych miesięcy najgorsze będzie za nami. W międzyczasie wiele firm przystosowało się do panujących warunków, nastawiło się na większą sprzedaż na wynos. Nasza firma, jak wiele innych, ograniczyła koszty stałe, renegocjowała stawki za czynsze. Przewidujemy, że wraz z nadejściem sezonu “ogródkowego” rząd nieco złagodzi obostrzenia i będzie można przyjmować gości przy stolikach na dworze. To będzie moment wytchnienia dla branży gastronomicznej.
W związku z działaniem na wynos wdrożyliście jakieś nowe rozwiązania dla klienta?
Już w czasie pierwszego lockdownu wprowadziliśmy produkt, o którym myśleliśmy od wielu lat, ale nigdy nie było czasu na jego wdrożenie. Są to lody na wynos w specjalnych opakowaniach po 350 ml, dostępne we wszystkich naszych lokalach. Produkt ten nieśmiało wprowadzamy też do marketów. Widzimy pozytywny odzew. I wiemy, że ten segment produktowy zostanie z nami już na zawsze. Kolejnym trafionym pomysłem pandemicznym są smarowidła na bazie orzechów czy czekolady. Być może nie jest to jakiś rewolucyjny pomysł, ale cieszymy się, że w końcu udało nam się lepiej wykorzystać urządzenia i know-how, którymi dysponujemy od kilku lat. Mamy piece do prażenia orzechów czy pistacji oraz młyny kulowe, z pomocą których możemy tworzyć różnego rodzaju pasty i kremy o czystym składzie. Dotychczas wykorzystywaliśmy te urządzenia tylko na potrzeby produkcji lodów. Od zeszłego roku pod marką Cremella sprzedajemy smarowidła również w małych opakowaniach, które idealnie nadają się do spożycia w domu.
Są więc i u Was pozytywne efekty pandemii.
Zdecydowanie staraliśmy się wykorzystać ten czas maksymalnie efektywnie. Rozwinęliśmy segment palarni kawy, oferujemy teraz więcej rodzajów ziaren. Wyremontowaliśmy wszystkie nasze lokale. Znacząco ulepszyliśmy zakład produkcyjny. Wszystkie te inwestycje prowadziliśmy od września do chwili obecnej.
Z całą pewnością jednak, prócz zysków finansowych, straciliście kontakt z klientami. Jak sobie poradzi-liście z brakiem imprez branżowych,takich jak targi, przez które chyba najłatwiej jest zdobyć kontakty biznesowe?
Nie zdecydowaliśmy się na uczestnictwo w targach online, które zyskują na popularności w czasach pandemii, ponieważ wychodzimy z założenia, że w naszej branży potencjalny klient musi organoleptycznie sprawdzić jakość produktu. Przekierowaliśmy więc budżet, który miał być wydany na targi, na działania w Internecie, takie jak pozycjonowanie czy reklamy. Klientów, którzy znajdą nas w ten sposób zapraszamy do siedziby firmy i tutaj częstujemy naszymi wyrobami. Byliśmy do tej pory sceptycznie nastawieni do działań marketingowych w Internecie, ponieważ nasza branża jest bardzo tradycyjna. Okazało się jednak, że te działania są sensowne i pewnie też zostaną z nami na lata.
Jak mają się sprawy z kontaktem nie z klientem biznesowym, a z samym konsumentem?
Nasza firma została zbudowana na lojalności stałych klientów. Od zawsze gwarantujemy wysoką jakość, a nasi goście to doceniają. Odzwierciedleniem tego są przychody w lokalach zlokalizowanych poza centrami handlowymi. W niektórych dniach obroty są nawet wyższe niż w analogicznym okresie poprzedniego roku mimo iż możliwa jest wyłącznie sprzedaż na wynos! Z pewnością to także efekt tego, iż po długim okresie izolacji ludzie, gdy tylko zrobiła się ładna pogoda, tłumnie wyszli na spacery i ustawiali się w kolejkach wszędzie tam, gdzie mogli kupić coś na wynos. To nam daje siłę! Od ponad 30 lat działamy na rynku i nie chcemy się przebranżawiać. Pragniemy kontynuować to nasze rodzinne dzieło. A prawda jest taka, że każdy kryzys kiedyś się kończy. Ta pandemia również. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu i obecności na rynku wiedzieliśmy, że na pewno przetrwamy i sobie poradzimy.
Jak to prawdziwa rodzina! Nie miałeś pokusy, by zająć się czymś innym? To trudna, bardzo absorbująca praca, a Ty jesteś młodym ambitnym mężczyzną.
Często zadawane jest mi to pytanie. Studiowałem w Warszawie i nie przypuszczałem wówczas, że wrócę do rodzinnego miasta i biznesu. Wtedy jego skala była jeszcze niewielka. A jednak, mimo że moje plany były zupełnie inne, za każdym razem, gdy dzwoniłem do rodziców lub przyjeżdżałem do domu, nasze rozmowy zawsze toczyły się wokół rodzinnego biznesu. W końcu doszliśmy do wniosku, że chyba warto połączyć siły i działać razem. Rodzinny biznes wciągnął mnie na tyle, że teraz wręcz nie wyobrażam sobie, że mógłbym zajmować się czymś innym. Lubię lody, ale jeszcze bardziej sam biznes, rozwijanie firmy, optymalizowanie procesów produkcyjnych i tym mam zamiar zajmować się w najbliższych latach.
I oby rozrastało się nieprzerwanie przez kolejne lata! Do zobaczenia w Opolu!
• Rozmawiała: Natalia Aurora Ignacek