O chlebie wypiekanym według ponad 700-letniej receptury. Makaronikach z białego maku. Zmianach, jakie zaszły w ciągu 30 lat
jego pracy w branży. I o tym, dlaczego idąc do cukierni, wybiera zawsze sernik lub makowiec – opowiada Tomasz Korfel, szef produkcji Lajkonik, człowiek z misją.
Podobne artykuły
Talent na miarę GuinnessaCo stoi za sukcesem Piekarni-Cukierni Gałuszka?Polska gospodarzem I Światowego Kongresu Piekarzy i Cukierników!Natalia Aurora Ignacek: Spotykamy się w dość szczególnym czasie, przez Skype’a, gdy odbywasz kwarantannę. To musi być trudne doświadczenie dla tak aktywnej osoby.
Tomasz Korfel: Zdecydowanie trudna była przede wszystkim totalna utrata smaku i zapachu. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak ważną rolę odgrywają te dwa zmysły. A właśnie od nich wszystko się zaczęło. Do dziś pamiętam dokładnie nawet nie smak, a zapach gotowanej masy czekoladowej do pischingera mojej mamy. Jako jedyny z czwórki rodzeństwa pomagałem jej w kuchni i tak mi się to spodobało, że chyba już w IV klasie podstawówki wiedziałem, że właśnie to chcę robić w przyszłości.
Rozumiem, że poszedłeś do szkoły branżowej?
Tak, jestem absolwentem krakowskiego ZS Przemysłu Spożywczego. W tamtych czasach to była jedna z bardziej obleganych placówek. Prowadziła nawet specjalny kierunek dla przyszłych pracowników fabryki czekolady Wawel. Rzemieślnik był kimś bardzo poszukiwanym, dlatego znalezienie zakładu na praktyki wcale nie było takie oczywiste, chętnych było mnóstwo. Ja praktyki odbyłem u pana Adama, a w tym roku odwiedziłem ich z okazji 30-lecia mojej pracy. Najciekawsze jest to, że moja córka również zakończyła praktykę u tego samego właściciela.
Zdaje się, że nieprzypadkowo. To był dobry początek kariery?
Wspominaliśmy, że spośród 120 uczniów, których wyuczyli, byłem jednym z tych, którzy mieli prawdziwą pasję do zawodu. Wierzyli we mnie szczególnie, dostrzegli potencjał, dlatego inwestowali w mój rozwój, a nawet – mimo sprzeciwu Izby Rzemieślniczej – wysłali dwukrotnie na mistrzostwa Polski w cukiernictwie. To był czas, kiedy trzeba było się liczyć z instytucjami nadzorującymi. Izba Rzemieślnicza miała własnych kandydatów, więc zakłady rzemieślnicze nie były brane pod uwagę. Pan Adamek nie liczył się z restrykcjami i sam za mnie zapłacił. Oba mistrzostwa udało mi się wygrać i to była taka trampolina. Młodego człowieka niezwykle budują takie sukcesy. Samo to, że mogłem przy okazji poznać Wojciecha Kandulskiego i zobaczyć coś innego, coś więcej, wyjechać z konserwatywnego Krakowa, to był dla mnie kamień milowy. Postanowiłem wtedy, że też tak chcę!
Zafascynowało Cię cukiernictwo, w którym odnosiłeś sukcesy, a jednak potem poszedłeś w kierunku piekarstwa.
Przez 10 lat pracowałem jako cukiernik. Później życiowe losy rzuciły mnie w takie miejsce, gdzie zająłem się również piekarnią. Na temat pieczywa miałem dość spore pojęcie, ale nigdy się w to nie angażowałem. Dopiero w tym zakładzie zauważyłem, jak ważnym i skomplikowanym procesem jest pieczenie chleba. Cukiernictwo to kreatywność, estetyka, smak. Piekarstwo to praca tytaniczna! Wymaga schematyczności, systematyczności. Cukiernik dzięki efektywnej dekoracji może sprzedać nawet zakalec. Z chlebem takiej sztuczki nie zrobimy. Piekarstwo nie jest tak efektowne wizualnie, dlatego nigdy nie powinno konkurować z cukiernictwem. Wyprodukowanie dobrego chleba, który spełni standardy współczesnego konsumenta, to wyższa szkoła jazdy. Dlatego wielkim szacunkiem darzę rzemieślników opierających się na tradycyjnej produkcji i recepturach.
Czyżbyś z cukiernictwa dosłownie nawrócił się na piekarstwo?
Nic podobnego! Moje serce nadal należy do cukiernictwa! Myślę, że z tego samego powodu, dla którego Twoje do czekolady. Ja też jestem zakochany w czekoladzie. To produkt, którego niczym się nie zastąpi. Doceniam ją tym bardziej z racji tego, że pamiętam czasy, gdy jej zwyczajnie nie było. Do dyspozycji mieliśmy tylko kakao, cukier i mleko w proszku, też niezbyt dostępne. Robiło się z tego mieszankę, którą potem trzeba było mielić, by miała w miarę gładką konsystencję. Ten brak paradoksalnie wyzwalał też kreatywność.
Jak sobie radziliście?
Cóż, wszystkie cukiernie dostawały to samo, trzeba było się nagłówkować, by z tych kilku produktów stworzyć coś innego. My szliśmy w dekoracje. Dobrym przykładem tej kreatywności był zwieback, czyli keks z kandyzowanymi owocami. Na rynku był dostępny tylko jeden kolor, dlatego właściciel wymyślił, że będziemy kandyzować inne owoce, tak by mieć wybór barw. W ten sposób zamiast spędzać wakacje z kolegami na obozach, smażyłem owoce w cukrze. Ale dzięki temu mieliśmy doskonałą sprzedaż!
Czy tego typu kreatywność może też być udziałem piekarstwa, czy faktycznie przynależy tylko do cukiernictwa, które niejako domaga się takich smaczków?
Z czasem zacząłem eksplorować możliwości piekarza. Zadawałem sobie pytania: Czy piekarz może być kreatywny? Czy może bawić się smakami? Czy rynek tego potrzebuje? Okazuje się, że jako naród mamy bogatą historię piekarską i bardzo dobre wyroby. Postanowiłem z tego korzystać. Moim zdaniem w piekarstwie też można znaleźć przestrzeń twórczą.
Jeśli nie dekoracją, to w jaki sposób?
Jakiś czas temu trwał projekt, w którym trzeba było przedstawić jako piekarnia konkretny produkt regionalny. Jest taki produkt jak chleb prądnicki. To chleb, któ-ry ma ponad 700-letnią historię, pierwsze wzmianki o nim znajdziemy już w 1300 r. Był wykonywany w formie dużych boch-nów, postanowiłem więc przywrócić go do życia w tej oryginalnej formie. W chwili obecnej ten chleb nadal jest w sprzedaży i zyskał certyfikat produktu regionalnego. Kolejny projekt, w którym wziąłem udział, polegał na odgrzebaniu historii bajgla. Wszyscy kojarzą go z USA, a tak naprawdę pochodzi z krakowskiego Kazimierza, co staram się usilnie przypo-minać. Receptura, na której pracujemy w Lajkoniku, to również stary oryginalny przepis. Nasz bajgiel robiony jest na surowcach tradycyjnych, bez dodatków. Takie odkrywanie piekarskich historii jest twórcze i ciekawe.
Można robić wycieczki w przeszłość, ale też odkrywać produkty różnych krajów, regionów…
Dokładnie, gdy przez 6 lat pracowałem w dużej firmie w Niemczech, odwiedzałem rocznie około 500 zakładów na terenie Au strii, Białorusi, Rosji, Polski, gdzie robiłem wdrożenia tradycyjnych receptur i techno logii. To było jedno z najbardziej poucza jących doświadczeń! Każdy zakład to inne spojrzenie na produkt, surowiec, sprzęt... Zyskałem jeszcze większy szacunek do tej profesji, która wymaga też ogromnej siły fizycznej. Ubolewam jedynie nad tym, że zawód piekarza zyskał sztuczny podział, wedle obowiązków. Piekarz ciastowy, pie cowy i stołowy. Dla mnie to powinien być człowiek, który wykona wszystko od A do Z. Zdarzało się, że piekarz z 20-letnim do świadczeniem nie znał podstawowych za sad przygotowania pieczywa!
Na szczęście się to zmienia, też za sprawą małych rzemieślniczych pie karni, które zyskują na popularności.
Faktycznie jest duże zapotrzebowanie na artisanowe piekarnie z 2-3 pracownikami, niewielką grupą produktów, konkretną ilo ścią pieczywa, które schodzi do południa. Dzięki temu konsumenci zaczynają też inaczej patrzeć na piekarnię. Znów doceniają pracę piekarza i sam chleb. Zresztą czas pandemii sprawił, że ludzie zwrócili się w kierunku chleba i pieczywa. Dziś piekarstwo wygrywa z cukiernictwem, bo to jednak inna grupa cenowa, produkt pierwszej potrzeby. W czasie wojny lub epidemii możemy się obyć bez ciastka, ale nie bez kromki chleba. To nadaje pracy piekarza znaczenia, czyni z niej rodzaj misji!
Tak też podchodzisz do pracy w Lajkoniku?
Wszędzie, gdzie zaczynam pracę, oddaje się jej w 100%. Dla mnie nie ma dróg na skróty. Dzięki temu zakłady, w których pracowałem, mocno się rozwinęły. I to mnie cieszy, ponieważ zakład pracy traktuję tak, jakby to była moja firma. Gdy zgodziłem się na pracę w Lajkoniku i przez pierwsze pół roku pokazywałem swoje możliwości, firma zdecydowała się poszerzyć zakres moich obowiązków do tego stopnia, że dziś jestem w ścisłym zarządzie. Jedną z podstawowych zmian było zmniejszenie liczby osób na pracowni, przy równoczesnym poszerzeniu asortymentu. Wtedy mieliśmy 8 kawiarni, dziś jest ich 17.
Jesteś kierownikiem łańcucha dostaw. Powiem szczerze, że nieczęsto słyszę o takiej funkcji. Na czym polega Twoja praca?
Do moich zadań należy zaopatrzenie całej piekarni w surowce, komponenty, półprodukty. Zajmuję się też logistyką firmy
– wysłaniem gotowych produktów do kawiarni oraz rozpatrywaniem reklamacji oraz funkcjonowaniem piekarni, kuchni, kawiarni oraz działu rozwoju produktu. Wszystkie produkty piekarskie i cukiernicze to od podstaw moja koncepcja, którą później po przeszkoleniu wykonuje zespół. Co do zespołu, odpowiadam też za przy-jęcie nowych osób i zwolnienia oraz wiele innych spraw…
Nie nudzisz się. W sumie brzmi to, jakbyś prowadził swoją firmę. Nie masz pokusy, by pracować pod własnym szyldem?
Szczerze, nie mam takiej potrzeby. Tu mam duże możliwości rozwoju. Własna firma to często brak czasu na rozwój. Lajkonik to duża korporacja, która daje poczucie bezpieczeństwa finansowego, zwłaszcza w tak trudnym czasie.
Czy tak duża i prężnie działająca firma w ogóle odczuła covidowy kryzys?
Już nie patrzymy jak kiedyś, np. by zwiększyć sprzedaż w części cukierniczej. Skupiamy się na tym, czego klient potrzebuje. Dziś jeszcze bardziej chce on jedzenia pełnowartościowego, ale już wcześniej dbaliśmy o czystą etykietę. Na pewno widzimy spory wzrost sprzedaży chleba i produktów nie jednodniowych, takich, które można zabrać do domu. Chętniej wybierane są bułki, a nie kanapki, a także drożdżówki zamiast ciastek. Od wiosny dobrze sprzedają się też wprowadzone na czas lockdownu ciastka na patyku, typu brownie. Pandemia ma – o dziwo – swoje plusy, np. zwalniają się miejsca, gdzie kiedyś nie było mowy o zagospodarowaniu ich pod rynek gastronomiczny Teraz jest już na to szansa. W tym roku otwarliśmy jedną kawiarnię, a na styczeń są planowane kolejne, w sumie 4 w pierwszej połowie roku. Nadal chcemy się rozwijać, a nie zatrzymywać, bo klienci zawsze wrócą. Po kawę, coś do kawy, a przede wszystkim po dobrą atmosferę. Bo właśnie tego rytuału, spotkań przy kawie i ciastku brakuje teraz ludziom najbardziej.
Namiastką tego będzie spotkanie przy świątecznym stole. Zdaje się, że na Twoim znajdzie się mak, o którym napisałeś wstęp do świątecznej edycji „Kreacji”. To Twój ulubiony produkt bożonarodzeniowy?
Mak i makowiec mają dla mnie szczególne znaczenie. Zacznijmy od tego, że dla mnie wyznacznikiem dobrego cukiernictwa są tradycyjne ciasta, takie jak makowiec czy sernik. To często trudniejsze technologicznie rzeczy, niż nowoczesne desery z silikonu. Jeśli chcę więc sprawdzić, czy to dobra cukiernia, to proszę o te dwie propozycje, ewentualnie pączka lub drożdżówkę. Inna sprawa jest taka, że o maku wielu współczesnych cukierników zapomina. Nie widziałem właściwie nigdy monoporcji z makiem. A jednak, jeśli zapytać ludzi, co musi być na ich wigilijnym stole, to okazuje się, że byłby to makowiec. Mak zawsze symbolizował obfitość. Jest bardzo uniwersalny, bo stosuje się go i w piekarstwie, i cukiernictwie. Warto też wspomnieć o białym maku, którego ludzie nie znają. Tymczasem w Krakowie praktycznie od 50 lat produkuje się makaroniki z białego maku i orzechów włoskich. To płaskie, jasnobrązowe ciasteczka z charakterystycznymi pęknięciami.
Na koniec naszej rozmowy muszę stwierdzić, że wcale nie brzmisz jak ktoś z 30-letnim stażem pracy. Co powoduje, że masz tyle zapału do odkrywania świata?
Żeby być dobrym lekarzem czy piekarzem, ważna jest pasja, trzeba po prostu lubić swoją pracę. Dla mnie w tej pracy ważne jest to, że niemal od razu widzę jej efekty. A tym najważniejszym rezultatem jest reakcja ludzi, których karmię. Widząc ich uśmiechnięte, zadowolone twarze, wiem, że nie tylko robię jedzenie, ja produkuję szczęście.
Dziękuję Ci za takie podejście i za rozmowę!
Rozmawiała: Natalia Aurora Ignacek