Rodzina Putków od czterech pokoleń buduje mocną firmę, opartą na rzemieślniczych tradycjach. Konsekwentnie, rzetelnie i odpowiedzialnie. Liczy się przede wszystkim dobra, pewna i rozpoznawalna marka. Co się na nią składa? Jak promować rodzinny znak firmowy i umocnić go na rynku, nie tylko lokalnym?
Oto fragment rozmowy z drukowanego wydania Mistrza Branży, numer listopad-grudzień 2013. Zachęcamy Państwa do skorzystania z prenumeraty.
MB: W październiku 2013 r. minęło 30 lat, kiedy na Grochowie ruszyła pierwsza własnościowa Piekarnia rodziny Putków. Dziś działają trzy zakłady produkcyjne. Firma co roku notuje wzrost. Piekarnia w dzielnicy Wesoła to jeden z największych zakładów dostarczający pieczywo typu rzemieślniczego. Co złożyło się na dynamiczny rozwój firmy?
Zbigniew: Bezpośrednią przyczyną jest rozwój własnych sklepów. Do końca roku będziemy mieli 51 punktów sprzedaży w Warszawie i okolicach, z czego duża część prowadzona jest wspólnie z producentem wędlin ZM Wierzejki. Ta koncepcja sklepów wędliniarsko-piekarniczych bardzo dobrze funkcjonuje. Wspólnie szukamy atrakcyjnych lokalizacji, a potem dzielimy się kosztami wynajmu. W sklepie są dwie kasy, dwie lady, każda firma dba o wysoką jakość produktów i usług. Swego czasu ZM Wierzejki pracowały również z innymi piekarniami, ale obecnie na terenie Warszawy i okolic współpracują tylko z nami.
MB: Jakie są minusy wspólnego prowadzenia sklepów?
Zuzanna: Kiedy dwie firmy prowadzą swoją działalność w jednym lokalu, to zdarzają się problemy, ale są one przeważnie czysto techniczne i tak niewielkie, że przy odrobinie dobrej woli obu stron szybko znajdują się rozwiązania. Podsumowując, mogę tylko powiedzieć, że korzyści z prowadzenia wspólnych sklepów są obustronne i dlatego obu firmom zależy na rozwijaniu tej współpracy.
MB: Czy franczyza byłaby lepszym rozwiązaniem?
Zuzanna: Niekoniecznie. My proponujemy formułę sklepu patronackiego . to prawie jak franczyza. Dostarczamy regały, oklejamy witrynę, określamy zasady współpracy, wymogi co do standardów pracy, szkolimy pracowników itp.
Zbigniew: Jesteśmy też obecni w wielu sklepach zewnętrznych, poczynając od niewielkich punktów na bazarkach, poprzez sklepy osiedlowe, po większe delikatesy i hipermarkety. Każdy z odbiorców ma swoją specyfikę i trzeba do niego podchodzić indywidualnie. Mamy jednak bardzo szeroki asortyment oraz prężny dział handlowy, który potrafi przygotować odpowiednią ofertę nawet dla najbardziej wymagającego klienta.
MB: A co z konkurencją?
Zbigniew: W zasadzie silna konkurencja to drugi konieczny warunek rozwoju każdej firmy. Nie inaczej jest w naszym przypadku. Nieopodal działa najbliższy konkurent, Piekarnia Grzybki. Z właścicielami razem wyjeżdżamy na wczasy, od czasu do czasu spotykamy się prywatnie, ale na rynku ścigamy się i w tej kwestii nie ma żadnych sentymentów. Jak wybudowaliśmy zakład w Wesołej [przy. red. dzielnica Warszawy], to po jakimś czasie nieopodal pojawił się nowy zakład produkcyjny Grzybków. Jak ich Piekarnia wypuściła ładniejsze kajzerki, to po trzech miesiącach zmieniłem starą, wysłużoną kajzerówkę na nową maszynę, lepszą od tej, którą ma konkurent (śmiech). Oni wprowadzili nowy gatunek chleba, to my zaoferowaliśmy klientom jeszcze lepsze bułki. Cały czas się ścigamy i w rezultacie wyrośliśmy na dwie największe rzemieślnicze piekarnie w Warszawie. Prywatnie świetnie się rozumiemy, ale w biznesie musimy walczyć, oczywiście na zdrowych zasadach. Nauczyliśmy się walczyć produktem. Najwyższa pora się przyzwyczaić, że to klient decyduje o tym, co chce kupować. Nie możemy się obrażać na konkurencję, że jest lepsza – tzn. że konsument wybrał inny produkt. Trzeba zrozumieć, że to rynek nami rządzi, a nie my rządzimy rynkiem.
MB: Ciekawe, jak długo może przetrwać taka przyjaźń?
Zbigniew: Trwa już 25 lat. Każdemu życzę takiej konkurencji – dobry punkt odniesienia w biznesie to podstawa. Raz na kwartał robimy zakup kontrolny od konkurencji i porównujemy z własnymi wypiekami. Jeżeli stwierdzimy, że konkurencja jest lepsza, to my staramy się być jeszcze lepsi. Oczywiście mówimy o doskonaleniu czy proponowaniu czegoś nowego.
W tej chwili, jak ktoś otwiera w Warszawie sklep o wyższym standardzie, to do wyboru ma 5 piekarni: SPC, Oskrobę, Lubaszkę, Grzybki i Putkę. I rynek o tym wie, bo zna markę. Liczy się przede wszystkim marka.
MB: Skoro mowa o porównywaniu się z konkurencją… Jednym ze sposobów obiektywnej oceny produktów różnych firm i zrozumienia, na czym polega „wyższość” jednych nad drugimi, są badania sensoryczne. Czy celem wrześniowej akcji z Sensobusem, zorganizowanej wspólnie z firmą Puratos, było porównanie z najbliższym konkurentem?
Zuzanna: Nie, nie tym razem (śmiech). We wrześniu zbadaliśmy opinię ludzi w odniesieniu do naszego pieczywa. Lubię wszelkiego rodzaju ankiety i badania, bo one są bardziej miarodajnym narzędziem do oceny rzeczywistości czy oceny szans na wprowadzenie nowego produktu niż nasze wyobrażenia. Do pomysłu z Sensobusem przekonał mnie przedstawiciel z firmy Puratos. Zaproponował nam pewien produkt, my uznaliśmy, że to nie zda egzaminu, a on wówczas powiedział: „Nie zabijajcie tego produktu przy biurku”. Nam się może wydawać, że coś się sprzeda lub nie, ale poza naszymi wyobrażeniami jest cała masa uwarunkowań, które mają wpływ na to, co smakuje naszym konsumentom. I temu odpowiadają badania sensoryczne.
MB: Jaki jest Państwa sposób na silną markę?
Zbigniew: Reklama, reklama i jeszcze raz reklama, czyli mocna identyfikacja. Stąd m.in. obrandowane żółte Mercedesy, oklejenie witryn wszystkich naszych sklepów firmowych oraz inne materiały promocyjno-reklamowe. Drugi warunek to niezawodność oraz powtarzalność dobrej jakości produktów – tu dużo zależy od pracowników.
Zuzanna: Zamiast standardowej reklamy w prasie stawiamy raczej na nietypowe formy docierania do konsumentów czy komunikowania się z nimi. Publikujemy praktyczne informacje o pieczywie, które przygotowuje dla nas Centrum Dietetyki. W tych opracowaniach w ciekawej formie można dowiedzieć się, dlaczego chleb nie tuczy, jakie pieczywo podawać dzieciom, a jakie osobom starszym. Mamy ułożone przepisy na kanapki autorskie z naszym pieczywem, przy każdej propozycji jest napisane, dla jakiej grupy osób jest ona dedykowana i podana jest kaloryczność. Staramy się brać udział w imprezach organizowanych w Warszawie, słowem, być tam, gdzie są nasi potencjalni klienci, co wiąże się z dobrą żywnością czy ze zdrowiem.
Pod marką kryje się tak naprawdę to wszystko, nad czym pracujemy od lat, o czym Tata przed chwilą wspomniał. Marka to nie tylko dobry produkt, wysoka jakość obsługi, ale też odpowiednie standardy zachowań biznesowych oraz podejście do pracowników.
Zbigniew: Zadowolony człowiek pracuje dwa razy lepiej niż ten, który pracuje z musu.
MB: Zadowolony, czyli dobrze opłacony, ubezpieczony, doceniony. Jak to się przekłada na konkrety w Piekarni Putka?
Zbigniew: Płacimy uczciwie i zawsze całość przelewem na konto, co nie jest takie powszechne w naszej branży. Mamy tzw. pakiet socjalny. Po dwóch przepracowanych latach pracownicy mogą gratisowo wyjechać na tygodniowe wczasy na Mazury, nad morze lub w góry. Dodatkowo, niezależnie od odprowadzanego ZUS-u, wszystkim pracownikom opłacamy ubezpieczenie na życie. Pracownicy z dłuższym stażem (5 lat) mają opłacane składki na III filar – jest to nasz Pracowniczy Program Emerytalny (PPE), który w tej chwili nie jest modny, ale ze względu na niepewną sytuację z ZUS-em warto pracownikom zabezpieczyć przyszłość. Na III filar idzie 5% zarobków brutto. To są pieniądze, które pracują na ich przyszłą emeryturę.
Zuzanna: Co roku organizujemy piknik dla pracowników i ich rodzin, jest loteria, w której wygrać można wartościowe nagrody – rowery, zestawy kina domowego, wycieczki zagraniczne. Pracownicy otrzymują co roku paczki na święta. Raz w roku wybieramy najlepsze sklepy firmowe i najlepsze ekspedientki – z czym wiążą się nagrody finansowe i rzeczowe. Kilka razy w roku zapewniamy bilety na różne koncerty.
Zbigniew: Tutaj nie ma większej filozofii, każdy zakład, który zatrudnia powyżej 50 pracowników, jest zobowiązany utworzyć fundusz socjalny – to są konkretne pieniądze. Jeżeli firma dobrze prosperuje, a z tych pieniędzy korzystają wyłącznie pracownicy, to starcza na to wszystko, o czym mówiliśmy. A niestety wielu pracodawców nie wydaje tych pieniędzy zgodnie z przeznaczeniem, tylko na własne potrzeby...
(...)
(...)
MB: Pani i Pani brat, dzięki rodzicom, zdobyliście świetne wykształcenie, a potem - jako specjaliści wysokiej klasy - dobrze płatne stanowiska w firmach zewnętrznych. Jakim cudem udało się Państwa ściągnąć do firmy rodzinnej?
Zuzanna: Tata na początku mnie nie chciał (śmiech). Na 5. roku studiów pracowałam w piekarni jako przedstawiciel handlowy i to mi się nie podobało, bo byłam za mało dojrzała, za mało wiedziałam, a pracownicy traktowali mnie jak „córeczkę szefa” i nie wierzyli, że zarabiam tyle co oni. Wtedy było za wcześnie, żeby pracować w firmie rodzinnej, dlatego postanowiłam zdobyć doświadczenie gdzieś na zewnętrz. Zawsze wiedziałam, że za jakiś czas wrócę do piekarni i to już na wyższe stanowisko. Nie dlatego jednak, że mam nazwisko Putka, tylko dlatego, że będę na to gotowa. Plany zakładały, że przyjdę jeszcze później, ale krótko po urodzeniu synka stwierdziłam, że nie wytrzymam w domu. Moja poprzednia praca mieściła się 30 km od domu, a piekarnię mam pod nosem, więc zaproponowałam Tacie, że przyjdę do niego na pół etatu. Tata tylko zapytał: Co ty tu będziesz robić? No więc sobie wymyśliłam tyle, że po miesiącu już pracowałam na cały etat. W firmie zajmuję się marketingiem. Mój brat Grzesiek skończył Oxford, zagraniczne MBA, po studiach od razu pracował w firmie konsultingowej, ale w końcu też przyszedł do nas.
Zbigniew: Grzegorz pracował na wysokim i odpowiedzialnym stanowisku, a do nas przyszedł, żeby odpocząć, ale szybko znalazł sobie wiele obowiązków. Mój syn jest odpowiedzialny za sprawy rozwoju i krótko mówiąc, zgromadzone pieniądze na razie wydaje (uśmiech). Jak Pani widzi, dzieci same do mnie wróciły i nie miałem zbytniego wyboru, a teraz mam problem, bo coraz mniej mam do powiedzenia. Syn, córka, zięć i siostrzeniec, do tego jeszcze młody, rzutki technolog – jak młodzi dochodzą do głosu, to trudno się przebić. Ja rządzę jeszcze płacami i od czasu do czasu pokażę coś palcem. Ponieważ w roku mam 100 dni urlopu, więc korzystam.
Zuzanna: Każdy z naszej czwórki zajął się innym zakresem obowiązków. Mój mąż odpowiada za transport i logistykę, Bartek zarządza działem handlowym. Grzegorz dołączył jako ostatni. W poprzedniej swojej pracy zarządzał dużymi projektami, obracał ogromnym kapitałem, więc z nas wszystkich ma największą odwagę podejmować strategiczne decyzje. Ja, mój mąż, kuzyn jesteśmy bardziej „operacyjni”. Dla Grzegorza inwestowanie ogromnych pieniędzy to chleb powszedni i on się tego nie boi, tylko że my czasem boimy się jego pomysłów i odwagi (śmiech).
MB: Jakie mają Państwo plany na dalszy rozwój?
Zbigniew: Rozważamy możliwość zbudowania nowego zakładu. Najważniejsza jest dla nas teraz kwestia sfinansowania tego przedsięwzięcia. Jestem daleki od kredytów, bo to jest duże obciążenie, ale z drugiej strony mam świadomość, że bez tego trudno mówić o rozwoju. Ani ja, ani moi rodzice nigdy nie mieliśmy zbyt dużych zobowiązań wobec banków. Nie chciałbym, żeby to uległo zmianie.
MB: 30 lat temu Janina i Jan Putka założyli spółkę z synami i zięciem, żeby otworzyć własną piekarnię na Tarnowieckiej, na Pradze-Południe. Dzisiaj to Pan w dobrze prosperującej firmie przekazuje pałeczkę młodym. Jaka jest Pana rada dla młodych, żeby ten wysiłek tworzenia firmy przez parę pokoleń nie poszedł na marne?
Zbigniew: Przede wszystkim firmy rodzinne rzeczywiście mają w sobie coś, tj. pewną siłę i odpowiedzialność. Takiej firmy tak szybko się nie sprzedaje ani nie dopuszcza się obcych wspólników, więc mam zaufanie do kolejnego naszego pokolenia. Obiektywnie oceniając, wszystko idzie w dobrym kierunku i co do rodziny, i co do firmy. Młodych przestrzegam jedynie przed zbyt szybkim rozwojem. Trzeba się jednak troszkę pooglądać za siebie.
MB: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Anna Kania
Przeczytaj również Piekarska saga Putków
Piekarnia-Cukiernia Putka |