Dziś o leniuchowaniu. Bo „nicnierobienie” jest tym ważniejsze w pracy przedsiębiorcy, im bardziej intensywne jest „wszystkorobienie”.
Podobne artykuły
Słodko już byłoSklepy firmowe – jak utrzymać wysokie standardy i zwiększyć sprzedażBzyczący problem - patent na dokuczliwe owadyJakiś czas temu z przerażeniem odkryłam, że nie umiem odpocząć. Spiętrzenie ważnych decyzji do podjęcia w firmie (pewnie w połączeniu z perfekcjonizmem) spowodowało, że rozwiązywałam w głowie problemy w zasadzie przez 24 godziny na dobę. Nie pomagało nawet wcześniejsze chodzenie spać, choć zdaje się to oczywistym wyjściem z sytuacji.
Zaczęłam się zastanawiać, z czego bierze się taki stan. I doszłam do wniosku, że chodzi o nadmiar bodźców i nadmiar odpowiedzialności. Mówiąc krótko: takie czasy – jesteśmy otoczeni przez dziesiątki wpisów w portalach społecznościowych, wiadomości telewizyjnych przekazywanych w postaci krótkich migawek (plus dwa nałożone na to paski z wiadomością, pilną i jeszcze bardziej pilną, a obok – informacją, o czym dowiemy się jutro rano), w dodatku każdy program telewizyjny, portal internetowy czy każda strona w gazecie są „posiekane” na drobne kawałeczki, między którymi wciąż oglądamy te same reklamy. A w reklamie co? „Mama nie bierze zwolnienia”, „Wypij gorący specyfik na grypę i ruszaj do działania”, „Nie trać czasu na pójście do banku, zapłać komórką”, albo, o zgrozo, „Obniżenie nastroju? Zmęczenie? Weź tabletkę!”…
Można by mnożyć takie hasła, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić, a ciągle powtarzane, zaczęły nawet brzmieć logicznie. Na deser dodajmy programy typu „Perfekcyjna Pani Domu”, z których wprost wynika, że jeśli nie dajesz sobie rady, musisz zmienić sposób działania, swoją wydajność, ewentualnie możesz spróbować namówić kogoś do pomocy, choć odpowiedzialność pozostaje po Twojej stronie.
I dołóżmy jeszcze aplikacje w komórce, delikatnym dźwiękiem dzwoneczka mobilizujące do natychmiastowej odpowiedzi w „dymku”.
Korepetycje z odpoczywania
Mogłabym pomyśleć, że mam jakąś straszną nadwrażliwość, przesadzam, że czuję się tym wszystkim nadmiernie przytłoczona i przymuszana do bezustannego działania… Na szczęście magazyn „Coaching” wydał ostatnio dodatek pod tytułem Lekcje odpoczywania. Po jego lekturze wyraźnie widać, że problem jest wszechobecny (co mnie jeszcze bardziej przeraziło).
Warto pamiętać, że poczucie odpowiedzialności wzrasta, kiedy prowadzimy działalność gospodarczą. Dotyczy to szczególnie kobiet, tym bardziej, jeśli są również mamami. Będąc właścicielkami firm, pozostajemy w wielu relacjach, z pracownikami, klientami, dostawcami, mamy zobowiązania wobec państwa, a jeśli prowadzimy firmę rodzinną, sprawa komplikuje się dodatkowo o relacje zawodowe z mężem, rodzicami… Nauczone opiekowania się wszystkimi dookoła, nieodmawiania i bycia grzecznymi, często bierzemy na siebie winę za niepowodzenia wszystkich dookoła, z trudem odmawiamy udzielenia pomocy ponad własne siły i bardzo rzadko zdarza nam się o nią prosić. Statystycznie – mniej tego typu problemów dotyczy tzw. pokolenia Y, osób urodzonych po roku 1990, więc ewolucja i psychologia, na szczęście, idą w dobrym kierunku...
Nawet jednak, jeśli masz ponad 24 lata, są sposoby, dzięki którym łatwiej odnajdziesz się w tym naszym technologiczno-informacyjno-obrazkowym świecie.
Nic nie musisz!
Klucz tkwi w uświadomieniu sobie, że to nasz wybór. Że od nas zależy przyjmowanie tych wszystkich bodźców, a nawet sposób reagowania na nie. W jednej z pierwszych książek, które czytałam w ramach rozwoju zawodowego (Najpierw rzeczy najważniejsze) Stephen R. Covey podaje dobry przykład: czytasz wieczorem książkę, w miękkim fotelu, przy swojej ulubionej lampce, kiedy ciszę przecina dzwonek telefonu dobiegający z drugiego pokoju. Jak zareagujesz? Większość z nas zerwie się na równe nogi. Dlaczego? Co się stanie, jeśli nie odbierzesz? Czy dzwoniący telefon decyduje w takiej chwili o naszym zachowaniu, czy to my sami o nim decydujemy? Ile z nas zasypia z komórką w ręku, a po wyłączeniu budzika przegląda pocztę?
W ostatnią sobotę usunęłam z telefonu aplikację Facebook. I po kilku dniach autentycznie odetchnęłam. Oczywiście napisałam o tym na swojej „ścianie”. Komentarze? „Dobry pomysł, też tak zrobię”, ale i „Chciałabym też tak móc” lub „Jak teraz będziesz chodzić z komputerem pod pachą”. Portale społecznościowe i wszelkie inne zdobycze teleinformatyczne mają zalety nie do przecenienia, generalnie pozwalają nam być w kontakcie przy znacznie mniejszym wysiłku niż w czasach poprzedzających ich powstanie. Czy jednak nie zawładnęły naszym życiem? Nie przymuszają nas do tego kontaktu?
Pamiętam z dzieciństwa liczne filmy science fiction, w których roboty przejmują władzę nad Ziemią. Takie scenariusze zdają się powoli stawać prawdą. Tyle tylko, że to nadal zależy od nas samych. Odebrać – oddzwonić później? Sprawdzić maila w telefonie – zaczekać na czas pracy przy komputerze? Siedzieć przed telewizorem cały wieczór – wybrać tylko jeden ulubiony program? Zabijać sygnały płynące z naszego organizmu, jak migrena, przeziębienie, poczucie przemęczenia, tabletką, kawą albo próbą zignorowania – czy pozwolić sobie na słabość, na chwilę przerwy, a kawę pić dla przyjemności? Ile kosztuje nas sekunda uważności podczas szykowania rano kanapek, zamknięcie oczu i głęboki wdech, poczucie zapachu świeżego chleba z lokalnej piekarni? To takie przyjemne!
Byłam na spotkaniu w centrum Warszawy, ciężko zaparkować, więc bez samochodu. Nieśpiesznie wracałam wieczorem do domu (to już jakiś sukces, prawda?). Aplikacja w komórce wskazała mi listę najbliższych odjazdów tramwaju i możliwości przesiadki wraz z czasem dojazdu i liczbą minut potrzebną na dojście do przystanku, a co za tym idzie – dokładnym czasem wyruszenia z miejsca, w którym akurat zlokalizował mnie GPS. I poszłam. Traf chciał, że pomyliłam przystanki, a autobus odjechał. I to było najlepsze, czym los mógł mnie obdarzyć. Szłam spokojnie wzdłuż Alej Jerozolimskich, do kolejnego przystanku, patrzyłam w okna knajpek, jak ludzie spędzają wspólnie czas, obserwowałam światła i neony, niewidoczną już prawie o tej porze palmę Joanny Rajkowskiej, a potem stałam na przystanku i gapiłam się na oświetlony Pałac Kultury… Bo zawsze przecież przyjedzie kolejny autobus, Pałac Kultury, mimo kontrowersji wokół niego, stoi już długo i jeszcze pewnie trochę postoi… Niezależnie od tego, czy będę gonić autobus i ścigać się z przeciwnościami tego świata, czy spojrzę na nie ze stoickim spokojem, łagodnością i głodem pozytywnych emocji.
Trochę się rozmarzyłam, ale chcę zaznaczyć, że ćwiczenie bycia tu i teraz, zdecydowanie, czy pozwalam na siebie wpływać (nawet w takim codziennym, malutkim kontekście), zależy ode mnie. I warto sobie na to bycie dla siebie, czasem spóźnienie, czasem zwolnienie, po prostu pozwolić. Szczególnie kiedy prowadzimy własną firmę, bo, choć wydaje się to na pozór łatwiejsze, z pewnością mózg przedsiębiorcy nauczony jest pracować na pełnych obrotach, bez wytchnienia. I trudno mu zmienić tryb na relaks. A, jak wiemy, wydajność zmęczonej głowy spada. Odpoczywanie to dzisiaj ważna umiejętność.
Jak sobie pomóc?
Jest takie pojęcie, z którym można zaznajomić się np. na dobrych studiach menadżerskich: work-life balance. Chodzi, ogólnie rzecz ujmując, o utrzymanie równowagi między życiem zawodowym i osobistym. W małej, jedno- lub kilkuosobowej, firmie bywa to najtrudniejsze. A jeśli weźmiemy pod uwagę firmy rodzinne, dochodzi mieszkanie ze wspólnikiem lub pracownikiem (albo i to, i to), więc szanse na utrzymanie równowagi maleją.
Firmy rodzinne mają mnóstwo zalet, jestem o tym przekonana, jednak warto bacznie śledzić proporcje między pracą a odpoczynkiem, szczególnie pracą „ukrytą” (np. układam puzzle z dzieckiem, ale myślę o zapłaceniu VAT-u).
Świadomość to pierwszy krok. Drugi – to rozdzielenie kasy – oddzielne konto firmowe, osobno prywatne. Oczywiście to prywatne trzeba regularnie zasilać, a jeśli, nawet okresowo, zmniejszamy wpływy do domowej skarbonki, pamiętajmy, by starać się nie zmniejszać ich poniżej założonego poziomu. Jeśli tak się dzieje, to znak, że może inwestujemy w firmę nie tylko więcej gotówki, ale także swojego czasu. Można pracować z pasją i pełnym zaangażowaniem, jednocześnie dbając o czas wolny. Zapewnienie sobie odpoczynku wręcz poprawia jakość pracy.
Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu o sentencji „Jesteś tym, co jesz”. W planie dnia po prostu musimy uwzględnić dobrej jakości zbilansowane jedzenie, naturalne składniki i czas na posiłki. Dieta oparta wyłącznie na ciastach z własnej pracowni cukierniczej (choćby najwspanialszych), niestety, na dłuższą metę się nie sprawdzi.
Kolejna ważna sprawa to nauczyć się odpoczywać. Zaleźć sobie coś, co potrafi nas pochłonąć w 100 procentach. Sądzę, że dla większości dekoratorów będzie to jakiś rodzaj rękodzieła, dla innych – czytanie książek, sport, bieganie, (specjaliści polecają wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu), jednym słowem – zapomniane, trochę śmieszne, słowo „hobby”. Dla mnie taką odskocznią stała się ceramika. Gorąco polecam! Glina ma długi proces technologiczny, jest bardzo wrażliwa – pęka w zasadzie na każdym etapie tworzenia (nie da się myśleć o niczym innym), pozwala się realizować artystycznie i kreatywnie, a przy tym na masach ceramicznych i szkliwach można zastosować większość technik dekoratorskich. Do mojej maleńkiej pracowni w garażu nikt nie ma wstępu. To mój azyl, moje Honolulu.
Dlaczego Honolulu? To określenie zawdzięczam Babci Wandzie, która zajmowała się utrzymaniem domu, więc, można by powiedzieć, że była w pracy non stop. Jednak nie. Zawsze około 16:00 przebierała się w elegancki strój (uwielbiała modę) i była gotowa na ewentualne przyjęcie niezapowiedzianych gości. Często siedziała przy kuchennym stole, ze swoim kubkiem w grochy pełnym kawy „po turecku”, i podziwiała przedszkolne występy wnuków. Sto procent uważności. Nie biegała po kuchni, nie kroiła nerwowo marchewki, tylko siedziała i patrzyła… Niby nic, a jakie to dziś wydaje się trudne. Kiedy potrzebowała chwili dla siebie, po prostu oznajmiała: „Teraz proszę mi nie przeszkadzać, jadę do Honolulu”. Siadała z „Kobietą i Życiem” – i była w Honolulu.
Moja Babcia miała wspaniałe, naturalne sposoby, żeby oddzielić czas pracy od czasu odpoczynku (wiele na temat czasu, który rządzi ludzkością od momentu wynalezienia zegarka pisze autor w książce Pochwała powolności). Oczywiście można ze mną polemizować, że skoro zajmowała się tylko domem, a nie miała jeszcze na głowie własnej firmy, to łatwo mi pisać… Prawdą jest, że życie w PRL-u nie wymagało takiej wielozadaniowości, praca dawała większą stabilizację, a w telewizji nie było reklam. Nadal jednak podejmujemy własne wybory.
Kiedy już nauczymy się, że można sobie odpuścić, warto też znaleźć metody na organizację pracy. Sposoby, które pozwolą nam zostawić pod koniec dnia czyste biurko i „zresetować” umysł. O organizacji pracy i produktywności powstało już tyle tekstów i tyle metod, że mamy z czego wybierać, możemy też tworzyć własne hybrydy i modyfikacje. Ja wspomnę tylko o rozwiązaniu Davida Allena opisanym w książce Getting Things Done, które sprawdza się w moim przypadku. Zakłada ono, że żeby pozbyć się obciążających nasz umysł „otwartych pętli” (niedokończonych spraw), trzeba stworzyć zewnętrzny system, w którym będziemy je mogli umieścić. System POZA naszym umysłem, na tyle godny naszego zaufania, że pozwolimy sobie z niego korzystać.
Nauczmy się odpoczywać. Kolejne zadanie do wykonania? Wiem, że to trudny proces. Jednak w trakcie realizacji wszystkich planów, które musimy wdrożyć, wobec przeciwności, z którymi musimy się zmierzyć na drodze do chwili niczym niezmąconego odpoczynku… Pamiętajmy, że możemy wściekać się na autobus, który odjechał, lub – w oczekiwaniu na kolejny – gapić się na Pałac Kultury.
Agnieszka Klimczak, tortownia.pl
Jeśli, Drogi Czytelniku, chcesz poszukać argumentów świadczących o tym, że warto odpoczywać, a także metod na regenerację sił we współczesnym świecie, polecam sprawdzone publikacje, do których warto zajrzeć: |
Agnieszka Klimczak - założycielka i właścicielka tortownia.pl, pasjonatka słodkiej kuchni i artystycznego dekorowania. Ukończyła szereg specjalistycznych szkoleń cukierniczych w Wielkiej Brytanii, a także studium podyplomowe Mazowiecka Akademia Firm Rodzinnych (Family Business Academy) w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej.