Ma pomóc pokonać głód na świecie, wspomóc rolników w walce z chwastami i sprawić, że produkty do tej pory luksusowe staną się powszechnie dostępne. Ale czy chleb z pszenicy GMO na pewno jest bezpieczny? A może to biznes, który dba tylko o interesy producentów?
Podobne artykuły
Europejski Dzień Zdrowego Jedzenia i Gotowania. Jak wygląda dieta Polaków?IV Konferencja Naukowa z cyklu "Mity i Rzeczywistość XXI wieku - Żywność Genetycznie Modyfikowana GMO"NIE dla propozycji nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywieniaWarto zadać sobie te pytania, gdyż już wiele półproduktów jest produkowanych na bazie roślin GMO, a zdaje się, że czeka nas ich przypływ…
Każdego roku do Polski sprowadzane jest około 2,5 miliona ton zboża (soja, kukurydza, rzepak), pochodzi ono zazwyczaj z USA i Argentyny, ale i innych zakątków świata. W ponad 90 proc. to rośliny modyfikowane genetycznie – informuje Koalicja Polska Wolna od GMO. Zanim jednak świat usłyszał o żywności GMO i zaczęto spekulować na temat racji jej bytu na polskich stołach, Katarzyna Lisowska od dawna modyfikowała genetycznie organizmy w zaciszu gliwickiego laboratorium. I nigdy nie miała wątpliwości, że to, co robi, jest dobre. Pracuje bowiem na mikroorganizmach, takich jak bakterie czy izolowane komórki nowotworowe, badając zależność powstawania różnych typów raka. Cel jest jeden – znaleźć lekarstwo na raka.
Dopiero gdy ok. 20 lat temu pojawiła się żywność modyfikowana genetycznie, profesor Lisowska zaczęła mieć pewne wątpliwości co do tej metody. Dlaczego? Przecież wszystko wskazuje na to, że również w rolnictwie i produkcji żywności GMO ma wspomóc sektor i ułatwić pracę producentów. Zapytaliśmy panią profesor, co wzbudza takie kontrowersje w GMO i dlaczego jest ona przeciwniczką stosowania mutacji w żywności.
Korzenie roślin GMO
Żeby móc wypowiedzieć się na temat żywności GMO, trzeba zacząć od korzeni. Nie rośliny, a samej idei modyfikowania żywności. Musimy cofnąć do lat 80. XX wieku. Wtedy to w USA zaczęto hodowlę pierwszej rośliny uprawnej modyfikowanej genetycznie. Był to tytoń. Dopiero w latach 90. upowszechniła się transgeniczna soja. W 1994 r. dopuszczono do spożycia pierwszą roślinę GMO – pomidor Flavr Savr (dziś już wycofany). I zaczęły się kontrowersje. Wątpliwości wzbudzał nie tylko sposób, w jaki otrzymuje się żywność GMO, ale również ci, którzy za tym stoją. Nie jest tajemnicą, że za produkcją większości nasion GMO stoi firma nie z branży rolniczej, a od lat zajmująca się chemikaliami przemysłowymi. Monsanto to firma, o której świat usłyszał przy okazji wojny w Wietnamie.
To właśnie podczas inwazji na Wietnam amerykańska armia korzystała z wyprodukowanego przez Monsanto, silnie trującego, toksycznego środka o nazwie Agent Orange. W wyniku jego stosowania do dziś na terenach nim skażonych przychodzą na świat dzieci z poważnymi wadami wrodzonymi. A toksyczne efekty dotknęły nawet tych, którzy mieli z nim znikomą styczność. Dziś Monsanto to gigantyczny koncern, który prócz GMO zajmuje się produkcją środków owado- i chwastobójczych, a także nadal wytwarza na skalę światową chemikalia: detergenty, smary i oleje, płyny hydrauliczne i inne. Pytanie, jakie nasuwa się samo nawet po bardzo powierzchownym zapoznaniu się z jej profilem, brzmi, czy firma, która produkuje zatruwające środowisko chemikalia, może wytwarzać coś naturalnego i zdrowego?
GMO (ang. genetically modified organism) |
Na ratunek światu
Zacznijmy od tego, które rośliny wytwarza się metodą GMO. Na wielką skalę produkuje się tak zaledwie 4: soję, bawełnę, rzepak i kukurydzę. Jednak samą metodę testuje się na wielu innych gatunkach roślin uprawnych. Na wczesnym etapie eksperymentów z GMO pojawił się w sklepach pomidor (pierwszy produkt GMO wprowadzony do sprzedaży), który został wycofany ze względu na brak zainteresowania ze strony konsumentów. Podobnie było z bakłażanem i ryżem, który miał być uprawiany w Indiach, ale wskutek społecznych protestów nie został dopuszczony do uprawy.
W lutym br. w Wielkiej Brytanii rząd dał zielone światło na stworzenie eksperymentalnej plantacji transgenicznej pszenicy. Ponad 30 grup tzw. „zielonych” już protestuje. Zwykły konsument nie bardzo jest zainteresowany takim produktem. Dlaczego? Przecież ci, którzy produkują nasiona GMO, jednym tchem wymieniają liczne zalety takich roślin. Po pierwsze, podkreśla się, że są odporne na szkodniki, które przynosiły milionowe straty rolnikom. Można też modyfikować poszczególne aspekty samych roślin, tak by, np. przechowywane na sklepowych półkach, nie psuły się. Pszenica, nad którą pracuje się w Hertfordshire, ma z kolei bardziej efektywnie wykorzystać światło słoneczne i podobno zwiększyć plony nawet o 40%. Według producentów nasion będzie się to przekładać nie tylko na grubszy portfel rolników, ale też pomoże w walce z głodem w najuboższych regionach świata. Pozostają jednak dwa zasadnicze pytania: dlaczego do tej pory w Afryce nikt jeszcze nie widział żywności GMO. I po drugie: czy taka żywność nie ma efektów ubocznych?
Króliki doświadczalne
Konsumenci chętnie kupują dorodne warzywa, soczyste i nierobaczywe owoce, ale w badaniach opinii publicznej większość deklaruje, że nie kupowałaby produktów modyfikowanych genetycznie. Czyżby ktoś im powiedział, że to trująca żywność? Wręcz przeciwnie. Rzadko który autorytet wypowiada się definitywnie w tej kwestii. Skąd więc ta nieufność? Zdaje się, że to nie tylko strach przed nieznanym, ale naturalny instynkt ostrzegający nas przed tym, co nienaturalne.
I coraz częściej okazuje się, że są ku temu powody. Naukowcy niechętnie wypowiadają się w tej kwestii, ponieważ wciąż upłynął zbyt krótki czas na to, by ewentualne efekty uboczne ujawniły się w całej okazałości. – Przeanalizowaliśmy z moim doktorantem wyniki badań z wielu laboratoriów, które badały wpływ paszy modyfikowanej GMO na zdrowie zwierząt. Co prawda, nie było żadnych alarmujących sygnałów. Jednak po wnikliwym przyjrzeniu się tabelom z wynikami widać, że są nieznaczne odchylenia od normy, widoczne np. w parametrach krwi, próbach wątrobowych, itp. – mówi prof. Katarzyna Lisowska. Wyjaśnia, że efekty spożywania żywności GMO mogą się ujawniać po długim czasie, tak jak w przypadku palenia tytoniu. – Mówimy tu o tzw. chronicznej toksyczności. Nikt nie umiera od zapalenia jednego papierosa, ale po latach palenia płuca osoby uzależnionej są w krytycznym stanie – ostrzega.
Czy tak rzeczywiście będzie? Okaże się dopiero za kilkadziesiąt lat. Niestety w tym wypadku eksperyment prowadzi się nie w ściśle zamkniętym środowisku badawczym, jakim jest laboratorium, a na środowisku naturalnym. I to nie na szczurach albo mikroorganizmach, lecz na człowieku. I tu zaczyna się problem, nie tylko etyczny. – Środowisko jest żywym organizmem, którego nie da się w pełni kontrolować. To, co zrobimy, może być nieodwracalne. Bo raz zasiane ziarno do nas nie wróci, tylko będzie na zawsze częścią środowiska – wyjaśnia prof. Lisowska. – U roślin, które zapylają się krzyżowo, może nastąpić „przepylenie” GMO. I może to dotyczyć zarówno dzikich roślin, ale tych uprawnych konwencjonalnych. Dziś np. rzepak transgeniczny rośnie wszędzie, nawet w miejscach, gdzie się go nie uprawia. Co będzie dalej? Nikt tego nie wie, ale wygląda na to, że puszka Pandory już została otwarta… – konkluduje pesymistycznie.
Najczęściej uprawiane rośliny GMO Uwaga: Jeżeli składnik GMO przekracza 0,9%, musi być podana informacja na opakowaniu |
Super chwasty – wina GMO?
Wszystko wskazuje na to, że „superchwasty” to nie tylko literacka przenośnia użyta na wyrost. Rośliny GMO, które zostały zmodyfikowane tak, aby móc przeżyć opryski środkami chwastobójczymi, miały być ułatwieniem pracy rolnika – stosujemy oprysk, po którym chwasty giną, a nasze transgeniczne uprawy dalej pięknie rosną, bo są na to odporne. Jednak zagraniczne portale i gazety coraz częściej donoszą o kolejnych plantacjach roślin GMO, które zostały zniszczone przez… chwasty! Jak to możliwe? Okazuje się, że natura jest mądrzejsza niż twórcy GMO. Chwasty zaczęły samoistnie modyfikować się genetycznie, tak by stać się odporne na herbicydy, które miały je zwalczać. Zamiast więc nowoczesnej technologii upraw GMO, właściciele pól najmowali ludzi, by ręcznie się pozbywać chwastów. Naukowcy nie mają dziś wątpliwości, że taki model rolnictwa – uprawy roślin GMO odpornych na środki chwastobójcze, przyczynił się do narastającej plagi odpornych „superchwastów”.
Ale to nie chwasty mogą stanowić największe zagrożenie. Około 80% światowych upraw GMO to właśnie rośliny odporne na herbicydy – są opryskiwane kilka razy w sezonie wegetacyjnym, a substancje chwastobójcze kumulują się w ziarnie. – Te środki do niedawna uważane były za stosunkowo bezpieczne, ale coraz więcej obserwacji wskazuje, że mogą one być bardziej szkodliwe, niż sądzono. Wciąż potrzeba badań w tym kierunku, ale może się okazać, że szkodliwość roślin GMO wynika nie z samego faktu modyfikacji genetycznej, ale z nadużywania środków chwastobójczych w tych uprawach. – Same modyfikacje transgeniczne też budzą wątpliwości. Zwłaszcza gdy chodzi o organizmy nie tylko roślinne – podkreśla prof. Lisowska. Świat już przywitał takie organizmy. Pierwszym transgenicznym zwierzęciem była mysz z wbudowanym sztucznie genem kodującym ludzki hormon wzrostu. I urosła do wielkości szczura.
Wyniki tego eksperymentu spodobały się niektórym biznesmenom. Firma AquaBounty w 2016 r. uzyskała oficjalne pozwolenie na hodowlę łososia z genem hormonu wzrostu. W zamkniętych basenach pływają osobniki jednej płci (by nie doszło do skrzyżowania) po to, by trafić do restauracji i na talerz konsumenta. Mimo, że na stronie firmy znajdziemy listę zalet mięsa transgenicznego łososia, konsumenci są sceptyczni. Ryba jest wielokrotnie większa, niż jej naturalny krewniak, a w jej kodzie genetycznym został sztucznie zmieniony jeden z elementów.W wyniku takich eksperymentów w organizmie transgenicznym mogą się pojawić zupełnie nowe białka o nieznanej funkcji, które najczęściej mogą mieć wpływ, np. na alergie u ludzi. Największe obawy budzi jednak wizja krzyżowania się zmutowanych zwierząt z tymi konwencjonalnymi. Podobno łososie GMO są bezpłodne… ale na wszelki wypadek wolno je hodować tylko w zamkniętych basenach śródlądowych. To budzi pewne podejrzenia...
Zmodyfikowany świat
Czy konsument przyjmie zmodyfikowaną żywność? Póki co, wszystko wskazuje na to, że podchodzi do jej spożycia z dużą ostrożnością. Może jednak się okazać, że wkrótce nie będziemy mieli wyboru w kwestii tego, co jemy. W Europie przepisy wymagają podawania oznaczeń na opakowaniu, jeżeli produkt zawiera więcej niż 0,9% GMO. Ale już w USA produktów transgenicznych nie trzeba oznaczać – bo to podobno „nieuczciwa konkurencja”. Ale czy w rzeczy samej uczciwi są sami producenci żywności GMO? – To przede wszystkim ogromny biznes – mówi prof. Lisowska. – Biznes, który wykorzystuje luki w prawie oraz narzędzia socjotechniki, by przekonać społeczeństwo o tym, że to, co robi, jest dobre – kończy.
Czy trzeba tak bardzo zachwalać produkt, który jest sam w sobie dobry? Odpowiedź na to pytanie, tak jak i wybór produktów pozostawiamy Czytelnikom. Póki go jeszcze mamy.
Aurora Czekoladowa
Konsultacje: prof. Katarzyna Lisowska
dr hab. Katarzyna Lisowska, profesor nadzwyczajny – absolwentka Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Doktorat obroniła przed radą naukową Instytutu Biochemii i Biofizyki w Warszawie w 1997 r., otrzymując tytuł doktora nauk biologicznych w specjalności biochemia. Habilitację uzyskała w Centrum Onkologii w Warszawie w 2008 r. (specjalność biologia medyczna). Laureatka licznych nagród naukowych. Od 2010 r. jest również członkiem Komisji ds. GMO przy Ministerstwie Środowiska. Udziela się jako dziennikarka obywatelska, jest autorką i współautorką ponad 40 publikacji naukowych.