Albo jest się małym producentem ręcznie robionych słodyczy, albo dużym zakładem, w którym cała produkcja jest zautomatyzowana. Tylko dla nielicznych istnieje trzecia alternatywa: połączenie manufaktury z ilością wyrobów produkowaną na większą skalę.
Podobne artykuły
Słodkości na 2022 - raport BaileysMonoporcja w małym mieście, czyli Pani Foremka w MysłowicachKlienta trzeba zaskakiwać. Papryka zamiast wanilii – lody gastronomiczneMistrz Branży: Co takiego jest w cukierkach Cocomo Art, że ich kilogram kosztuje – bagatela – 100 zł?
Marcin Muński: Podała Pani skrajny przypadek, ale rzeczywiście zamówienia o takiej wartości za kilogram też realizujemy. Przykładem są wyjątkowe kosze wielkanocne z karmelu, przygotowane dla jednego z prestiżowych domów towarowych w Londynie – ręcznie wykonane, kunsztownie i elegancko. Ale Cocomo Art to głównie lizaki, cukierki w przystępnej cenie, choć nadal ich odbiorcami są wymagający klienci. Co wyjątkowego jest w naszych produktach? Dbałość o wzornictwo, szeroka gama smaków, atrakcyjna forma prezentacji.
MB: Wyjątkowe jest też to, że produkcja słodyczy na dużą skalę wciąż opiera się na manufakturze…
MM: Ręczna praca to jeden z atutów, które wyróżniają nas na rynku, i tego nie zmienimy. Oczywiście z biegiem lat, w wyniku zwiększającej się liczby klientów, rosnącego popytu na wyroby i konieczność wzrostu efektywności, musieliśmy rozbudować manufakturę w zakład produkcyjny. Początkowo mieliśmy lokal o powierzchni 200 m2; dzisiaj część produkcyjna w nowym obiekcie, do którego przeprowadziliśmy się w marcu 2013 r., zajmuje 700 m2. Obecnie w produkcję zaangażowany jest niemal trzydziestoosobowy zespół.
W pierwszym okresie działalności mieliśmy niskoseryjną produkcję słodyczy, pełnych pietyzmu i kunsztu wykonania. Dziś, w zależności od produktu, wytwarzamy do 800 kg wyrobów dziennie, ale nasze wyroby nie straciły nic ze swojej unikalności.
MB: Jak udało się pogodzić taką wydajność z ręczną pracą?
MM: Poprzez inwestowanie. Branża spożywcza jest jednym z sektorów, w których właściwie bez przerwy się inwestuje. My również reinwestujemy środki, co pozwala na uzyskanie nowych technologii czy urządzeń. W ostatnich latach produkcja ręczna została wsparta urządzeniami wspomagającymi i ułatwiającymi wyrób produktów. Posiadamy unikalną, jedną z kilku w Europie linię do produkcji lizaków typu „sticks”, pozwalającą na zachowanie charakteru produktu przy zwiększonej efektywności. Półprodukty wychodzące z tej linii są bazą do dalszej pracy ręcznej, dzięki której powstają lizaki tęcze, twistery oraz sticksy. Ponadto, jako jeden z niewielu producentów lizaków na świecie, pakujemy wyroby w folię termokurczliwą, co pozwala na lepszą prezentację wyrobów w stojakach ekspozycyjnych i zabezpiecza wyroby przed dostępem wilgoci.
Fabryka Muńskiego w skrócie |
MB: Większość produkcji idzie na eksport. W jakich krajach dostępne są produkty Cocomo Art?
MM: Nasze wyroby są osiągalne niemal we wszystkich państwach Unii Europejskiej, a ponadto – w Skandynawii, w Rosji i na Ukrainie, jak również w krajach arabskich. W części z nich działamy pod marką własną, ale w większości – jako marka o nazwie dedykowanej danemu rynkowi lub pod private label klienta. Największym sukcesem jest dystrybucja we Włoszech, gdzie klienci doceniają wzornictwo produktów, oraz w Wielkiej Brytanii – ze względu na długoletnią tradycję tego rodzaju produktów. Pozostałe rynki także prezentują się interesująco, a nasza elastyczność pozwala na dostosowanie się do lokalnej specyfiki. Niedawno wprowadziliśmy salmiak na rynek skandynawski, który bardzo dobrze został przyjęty.
MB: Wychodząc poza lokalną specyfikę, dostrzega Pan tendencje, które są wspólne dla wszystkich tych rynków?
MM: Zdecydowanie tak. Europa chce być fit, chce zdrowo się odżywiać, dlatego w ostatnim czasie widać zainteresowanie głównie słodyczami bezcukrowymi. Zaczynają one odgrywać większą rolę, szczególnie ze względu na zastępowanie sztucznych dodatków słodzących (acesulfam K, aspartam) słodzikami naturalnymi, jak stewia. To też wiąże się z tzw. „czystą etykietą”. Im więcej niezrozumiałych, obco brzmiących składników użytych do produkcji, tym mniejszy popyt. Te tendencje widać nie tylko na zagranicznych targach branżowych, ale też w zamówieniach na nasze produkty. Co roku notujemy wzrost sprzedaży wyrobów bezcukrowych o ponad 20%. Przy czym warto dodać, że nie spada sprzedaż naszego tradycyjnego asortymentu.
MB: Kto jest odbiorcą wyrobów Cocomo Art? I co jest ważne we współpracy z zagranicznymi kontrahentami?
MM: Nasze wyroby trafiają do specjalistycznych sklepów ze słodyczami, sklepów typu convenience oraz delikatesów. Działamy oczywiście poprzez sieć zagranicznych dystrybutorów. Decydując się na eksport, trzeba być elastycznym, dobrze zorientowanym na potrzeby klienta, żeby mieć dobrą i szeroką ofertę. Nie bez znaczenia są wysokie standardy biznesowe. Dla mnie ważne jest, że z większością klientów jesteśmy związani nie tylko zawodowo.
MB: Konkurencja na rynku jest duża?
MM: Odpowiem tak: konkurencja jest mobilizująca oraz inspirująca. To stały element gry rynkowej, wzmaga on konieczność ciągłych zmian, rozwoju i modyfikacji – a przecież na tym nam zależy. Na rynkach zagranicznych konkurujemy z powodzeniem z takimi producentami jak Adams&Brooks czy Hammond’s w Stanach Zjednoczonych, a w Europie – z SRL.
MB: W Polsce z takim modelem produkcji byłby Pan bez konkurencji…
MM: I dlatego Polskę zostawiliśmy sobie na deser. Rzeczywiście nie mamy tu bezpośredniej konkurencji, bo w tym sektorze producenci dzielą się na manufakturę i na duże zakłady, które całą produkcję zautomatyzowały. Od połowy ubiegłego roku kładziemy większy nacisk na Polskę – także ze względu na zwiększenie mocy produkcyjnych. Pod koniec 2013 r. nasze produkty pojawiły się w kolejnych 450 punktach na terenie Polski, a plany sprzedażowe zakładają podwojenie sprzedaży w roku bieżącym. W zeszłym roku nasze wyroby świąteczne pojawiły się w niemal 50 sklepach znanej sieci drogerii i w ponad 300 kioskach z prasą.
MB: Czyli znowu szykują się inwestycje. Jaką strategię rozwoju firmy zakłada Pan na kolejne 2-3 lata?
MM: Wyzwania towarzyszą nam od zawsze i chcemy się szybciej rozwijać. Potencjał produktów, partnerów i naszego zespołu jest dużo większy od tego, co dzisiaj prezentujemy. Dlatego w pierwszej kolejności chcemy rozbudować park maszynowy o urządzenia wytwarzające produkty, na które jest zapotrzebowanie u naszych stałych klientów. Mamy też kilka przygotowanych projektów handlowych z partnerami biznesowymi, które pozwolą na skokowe zwiększenie sprzedaży i wzrost rozpoznawalności produktów.
Pojawiają się także oferty akwizycyjne, które mogą być dla nas interesujące.
Zdecydowaliśmy się wejść na małą giełdę New Connect, która poza efektem finansowym i marketingowym daje także możliwość dotarcia naszej spółki do potencjalnych partnerów na terenie Polski. Pozyskanie kapitału dzięki rynkowi New Connect wybraliśmy ze względu na koszt jego pozyskania, uwzględniając także inne wspomniane powyżej czynniki.
Obecnie prowadzimy zaawansowane rozmowy i mamy nadzieję, że sfinalizujemy je w pierwszych miesiącach tego roku. Zainteresowanie współpracą jest duże, co bardzo nas cieszy i potwierdza, że obraliśmy odpowiedni kierunek rozwoju spółki.
MB: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Jacek Baliński